Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Kira Bułyczowa „Operacja Żmija”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Solaris.
Kir Bułyczow
Operacja Żmija
Zapraszamy do lektury fragmentu powieści Kira Bułyczowa „Operacja Żmija”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Solaris.
Kir Bułyczow
‹Operacja Żmija›
Rozdział pierwszy
Ławrientij Beria
Na celę przerobiono jeden z bunkrów łączności centrum obrony przeciwlotniczej Moskwy, lecz korytarz, przy którym znajdowały się pomieszczenia, sprawiał wrażenie więziennego, jak gdyby budowniczowie już wcześniej przewidywali, że będzie tu cela śmierci.
Sala sądowa znajdowała się jeszcze piętro niżej. Gdy ogłoszono wyrok, Ławrientija Pawłowicza Berię odprowadzono do celi. Nie wiadomo dlaczego wyobrażał sobie, że rozstrzelają go natychmiast, zamiast znowu zamykać. Po co tracić czas? Przecież wyrok był ostateczny, nie podlegający apelacji.
Skazańca ogarnęło w owej chwili oburzenie, wywołane niesprawiedliwym wyrokiem. Zabijcie mnie za to, że wiernie służyłem partii! Zabijcie w mojej osobie sumienie partii i przyznajcie: tak, odrzucamy zaszczytny tytuł komunistów, ponieważ postanowiliśmy skazać na śmierć prawdziwego leninowca. Jakie mieliście prawo nazywać mnie wrażym agentem, szpiegiem i nieuczciwym człowiekiem? Nie chcę umierać z takim piętnem na mojej reputacji!
Próbował powiedzieć to tępym generałom, którzy siedzieli rzędem za stołem kancelaryjnym i unikali jego wzroku, bo bali się go słuchać – rządził nimi strach nie tylko przed nowymi władcami, ale również przed podsądnymi.
Nienawidząc tych zastraszonych sędziów, Beria wyczuwał ich bojaźń, dlatego też, kiedy wrócił do celi, poczuł drgnienie nadziei. To wszystko nie było takie proste: wraz z nim pragną uwolnić się od strachu, dlatego chcą go zabić. Z pozoru absurdalnie, ale właśnie ten lęk może mu być pomocny.
Przeciwko niemu, samotnemu, niewysokiemu, skromnemu i zwyczajnemu na pierwszy rzut oka człowiekowi ruszyła cała machina ucisku ogromnego państwa. Jak Goliat przeciw Dawidowi. Wiadomo, czym może zakończyć się taki pojedynek.
W dodatku Beria znał sekret, którym nie podzieliłby się z tymi sługusami Chruszczowa pod żadnym pozorem. Wysłał w swoim czasie zaufanego człowieka do Szambali w Tybecie, skąd ten przywiózł mu horoskop. Dowiedział się z niego, że gwiazdy zapowiadają mu życie do końca XX wieku. Owe przepowiednie zapisane były tybetańskim alfabetem wraz z dołączonym angielskim przekładem. Nie było żadnych wątpliwości: sądzone mu było odejść dopiero przed 2000 rokiem, a dokładniej w 1998. Otrzymał ten horoskop w roku czterdziestym szóstym. Mając jednak pewne wątpliwości, rozkazał poważnie przepytać zaufanego człowieka niejakiemu Kobułowowi. Ten przysięgał potem, że dokument jest autentyczny. Ławrientij Pawłowicz głośno wtedy zakaszlał i zaczął przecierać binokle, aby skryć radość, jaka go ogarnęła. Niepotrzebnie rozkazał rozwalić hitlerowskich astrologów, skoro mieli związki ze Wschodem.
Oczywiście, Ławrientij Pawłowicz był prawdziwym komunistą, ateistą, internacjonalistą. Każdy rozumny człowiek pojmie jednak, że są na tym świecie rzeczy wyższe niż ateizm, chociaż nie należy się do tego przyznawać, choćby po to, aby tak zwanemu narodowi, czyli prostym masom, nie mącić w głowach, powinni bowiem wyznawać tylko jedną, jedynie słuszną wiarę. Kiedy odczytywano mu wyrok śmierci, przed oczyma duszy pojawiło się wspomnienie pożółkłego pergaminu i przepisany na maszynie przekład z angielskiego na rosyjski, przyczepiony doń zwykłym spinaczem.
Możecie skazywać mnie na jaką chcecie kaźń, powiedział w duchu, ale mnie nie dostaniecie.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi celi i nie został poprowadzony od razu na rozwałkę, Ławrientij Pawłowicz trochę się uspokoił. Najważniejsze, że zostało mu jeszcze trochę czasu… Jak to – trochę? A horoskop?
Radość bywa krótka, dlatego nie należy cieszyć się zbyt długo. Przecież sam skazywał setki ludzi, nie miał więc teraz prawa się tak pocieszać. Niektórych jednak oszczędzał. Może więc i nad nim się zlitują.
Beria zaczął się zastanawiać, jakim sposobem odwlec egzekucję. Horoskop horoskopem, ale jak ją odsunąć w czasie?
Zabrali mu zegarek. Cela znajdowała się w podziemiu, nie można było wyjrzeć przez okno i zorientować się w porze dnia. I co teraz? Mogli przecież zaplanować posiedzenie trybunału głęboką nocą – ich prawo.
Pod sufitem paliła się żarówka, zamknięta w metalowej siatce, nie można się było do niej dostać. To był przejaw porządku. Po podłodze biegł karaluch… Nieporządek. Za jego czasów nie było w więzieniach robactwa. Wydawał liczne polecenia, żeby dezynfekcja więziennych pomieszczeń była efektywna. Kiedyś Jagoda zażartował przy nim, że więźniowie łowią karaluchy, żeby je zeżreć. Gdy więc Ławrientij Pawłowicz doszedł do władzy, ukrócił panoszenie się insektów w celach, z tym nie było żartów. I wszystko na nic. Karaluch przebiegł po nierównej, cementowej podłodze i skrył się pod pryczą. Beria nie bał się tych stworzeń, lecz odczuwał wobec nich odrazę, co zdarza się przecież nawet najodważniejszym. Wstał i podszedł do drzwi, chcąc wezwać nadzorcę, żeby wytknąć mu niedopatrzenie, ale opamiętał się w porę. Z sąsiedniej pryczy zerwał się wojskowy w randze majora, który dotąd siedział tam i tylko obserwował go. Zapomniał, że skazanego nie zostawiano samego nawet na sekundę.
– Karaluchy – powiedział – roznoszą brud.
Major patrzył na niego w milczeniu. Oficerom dyżurującym w celi srogo zakazywano rozmów z więźniem. Beria wrócił na swoją pryczę. Ułatwili mu życie, pozwalając leżeć do woli. On sam był przeciwny, żeby więźniowie w ciągu dnia rozwalali się na pryczach, gdyż tylko się rozpuszczali i nadmiernie wypoczywali. A nazbyt wypoczęty więzień oznacza więcej problemów i wysiłków dla oficera śledczego… Oto o czym myślał w ostatnich godzinach życia. A może ostatnich minutach? A niby o czym miał myśleć?
W tej właśnie chwili otworzyły się drzwi. Przyszli po niego.
Chciało mu się krzyczeć, wyznać coś istotnego, o czym milczał podczas przesłuchań i w trakcie procesu. Co ich jednak obchodził Tybet? To wszystko byli oficerowie. Armia nigdy go nie lubiła, ponieważ popełnił błąd: dał się przekonać Wodzowi, żeby wojsko podlegało Bezpiece. W ten sposób nie miał się u nich narodzić żaden Napoleon. Co lepsi byli likwidowani.
Przecież zdarzyło mu się czytać o wojskowych zamachach: caryce Elżbietę i Katarzynę wynieśli na tron żołnierze. Uwierzył jednak Wodzowi. Pewnie dlatego, że uznał, iż w tamtych czasach były feudalne, imperialistyczne wojska, a nasza armia to wojsko ludowe, które buduje socjalizm.
Rzucił się w kąt, jak najdalej od drzwi. Szukał dłońmi, żeby się czegoś uchwycić, kiedy go będą zabierać. Robił to niepotrzebnie, bo przecież nikomu nie udało się pozostać w celi śmierci. Gdyby opowiedziano mu to w normalnej sytuacji, zacząłby się śmiać do rozpuku.
W drzwiach stanął Moskalenko w mundurze, a wraz z nim jeszcze jeden, nieznajomy generał. Może to jednak dobry znak?
– Wychodzić – powiedział.
– Nie – odparł Beria.
Starał się przemawiać przekonująco i spokojnie, lecz nie bardzo mu się to udało, a jego głos zamienił się w krzyk.
– Nie będę się odwoływał! Proszę dać mi możliwość… napisać notatkę wyjaśniającą do Komitetu Centralnego.
– Wychodzić – powtórzył Moskalenko.
To pewnie sadysta. Wie, że jeszcze trochę pożyję. Będzie mnie męczyć przed śmiercią.
Oficer dyżurny szturchnął Berię w plecy. Moskalenko odsunął się, żeby nie zetknąć się ze skazańcem. Po chwili Ławrietnij Pawłowicz znalazł się w korytarzu i kolejny kuksaniec zmusił go do ruszenia przed siebie. Szli korytarzem, w którego gładkich ścianach tkwiły żelazne drzwi. Pod nogami cementowa podłoga. Dziwnie było teraz myśleć, że to on sam otwierał w swoim czasie nowe centrum obrony przeciwlotniczej.
Oczywiście, była to całkiem zdrowa myśl. Jego prześladowcy bali się na pewno, że prawdziwi komuniści i pracownicy Bezpieki wezmą w obronę swego szefa i oswobodzą go. Przecież na wolności pozostali jego wierni towarzysze, współpracownicy, komendanci dywizji i oddziałów specjalnych… Dlatego spiskowcy ukryli go pod ziemią, bo – być może – w tej chwili szukają go przyjaciele, wdzierając się do więzień i łagrów, nigdzie nie mogąc go znaleźć. Czas ucieka, w jednej chwili mogą rozstrzelać marszałka. Wiecie, że jestem marszałkiem? Że jestem od was starszy stopniem? Nie, odparł Żukow. Najchętniej by go rozszarpał, wojennego grabieżcę. Gdzie twoje wagony, przyjemniaczku, przepełnione łupami? Nie, odparł Żukow, twój tytuł jest lipny. Nigdy nie byłeś na froncie. To nieprawda, ponieważ wartość marszałka ocenia się wedle zasług dla Ojczyzny. Nigdy nie wiadomo, czy wojskowi odnieśliby zwycięstwo, gdybyśmy nie oczyścili kraju z wszelkiego brudu jeszcze przed wojną.
Dlaczego moje myśli biegną w takim kierunku? Powinienem się skoncentrować! Od jednego słowa może zależeć moje życie. Dopóki mnie nie rozstrzelali, wciąż żyję…
Otwarły się przed nim kolejne z wielu drzwi. Za nimi znajdował się niewielki przedsionek ze stanowiskiem porucznika. To na pewno nie sala kaźni. Moskalenko wraz z drugim generałem pozostali na zewnątrz w korytarzu. Oficer otworzył drzwi wewnętrzne, wpuścił więźnia i zatrzasnął je za jego plecami.
Pokój był nieco większy od jego celi. Pośrodku znajdowało się typowe biurko oficera śledczego z dwoma rzędami szuflad. Za biurkiem spokojnie siedział Nikita, ubrany w marynarkę i białą koszulę, bez krawata.