Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom II
Data wydania4 marca 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-47-8
Format448s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Zadra, tom II – fragment 2

Esensja.pl
Esensja.pl
Krzysztof Piskorski
1 2 3 4 »
Prezentujemy drugi fragment drugiego tomu powieści Krzysztofa Piskorskiego „Zadra”. Objęta patronatem „Esensji” książka ukazała sie nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.
Zapraszamy równiez do lektury pierwszego fragmentu powieści.

Krzysztof Piskorski

Zadra, tom II – fragment 2

Prezentujemy drugi fragment drugiego tomu powieści Krzysztofa Piskorskiego „Zadra”. Objęta patronatem „Esensji” książka ukazała sie nakładem Agencji Wydawniczej RUNA.
Zapraszamy równiez do lektury pierwszego fragmentu powieści.

Krzysztof Piskorski
‹Zadra, tom II›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZadra, tom II
Data wydania4 marca 2009
Autor
Wydawca RUNA
CyklZadra
ISBN978-83-89595-47-8
Format448s. 125×195mm
Cena29,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Rozdział jedenasty
W którym:
Tyc stawia czoło swoim najskrytszym strachom. Potem nadchodzi mgła, a wraz z nią – umarli.
Godzinę przed świtem las wyglądał jak węgielny szkic na karcie szarego papieru. Wszystkie barwy, nawet jaskrawożółte kołnierze woltyżerów albo czerwone pagony strzelców, ginęły w dziwnym świetle przedświtu, które tłumiło barwy, pożerało je, zmieniało w odcienie szarości. Dlatego długą linię żołnierzy, która maszerowała w stronę wzgórza przez rzadki sosnowy las, zobaczyć można było dopiero ze stu kroków. A i wtedy bardziej zdradzały ich blade, łyskające bielą oblicza niż mundury Legii Nadwiślańskiej.
Kompania szła w ciszy, powolnym krokiem. Przed nią zwiadowcy krótkimi skokami biegli od krzaka do krzaka i od pnia do pnia, po każdym ruchu przystając długo, by zlustrować teren. Na czele szeregu maszerował zaś kapitan Wower, z dwoma pistoletami mocno ściśniętymi w dłoniach i z szablą przy pasie.
Gdy wreszcie oczom przepatrywaczy ukazały się rozłożone nieco wyżej, okrągłe namioty kozaków, dali znak, a kompania stanęła w miejscu. Wower wysunął się naprzód, przygięty do ziemi i ostrożny, a potem kucnął za powalonym pniem. Wyciągnął lunetę i uważnie zlustrował nią obóz. Para strażników siedziała przy dogasającym ogniu. Konie stały spokojnie w prowizorycznej zagrodzie.
– Jurdań! – szepnął do zwiadowcy, który stał w krzakach nieopodal. – Biegnij na lewo, zamelduj Uhrmanowi, że jesteśmy na pozycji.
Strzelec rozpłynął się w zaroślach.
Nie minęło dziesięć minut, gdy wrócił, niosąc nabazgraną na małym świstku papieru pozycję ułanów. Przyjrzawszy się jej, kapitan kazał sformować kompanię do natarcia. Rozkaz przebiegł szeptem od człowieka do człowieka, linie się rozwinęły i oddział ruszył w stronę cichego obozu wroga. Z każdym krokiem zmęczenie znikało z twarzy żołnierzy, w miarę jak serca zaczynały im coraz szybciej bić, żołądek się skręcał, a na karku i plecach wzmagało się to dziwne mrownienie, którego doznawało się przed bitwą.
Strażnicy nie zobaczyli ich ani kiedy byli dwieście kroków od namiotów, ani gdy skrócili dystans do stu kroków. Po przekroczeniu tej granicy Wower – nie wierząc samemu w to, jak łatwo wszystko na razie idzie – uniósł w górę pistolet i wypalił. W jednej chwili kompania zerwała się do biegu, krzycząc wniebogłosy, a z krzaków daleko po lewej dołączył do nich krzyk ułanów oraz rżenie koni.
Uderzyli z dwóch stron, całą szerokością wschodniego dojścia, które było jedyną drogą na cypel, poza stromymi skarpami. Tylko kilka strzałów rozległo się, nim wpadli między namioty, zrywając je lancami, tnąc szablami oraz wybijając tych nielicznych kozaków, którzy stanęli im na drodze.
Walka jednak zgasła niespodziewanie. Żołnierze Legii, rozsiani już teraz po obozowisku, zwolnili, nie widząc nigdzie wokół wroga. Pod zerwanymi plandekami nie ukazało się nic oprócz wydeptanej trawy, sienników i tobołków. Garstka wrogów, którzy byli w obozie, leżała już martwa na majdanie.
Wower zaklął, przyłożył dłonie do ust i krzyknął:
– Czworobok! Formować czworobok!
Rozkaz padł w ostatniej chwili, bo ledwie sekundę po tym, jak żołnierze zbiegli się z powrotem na środek majdanu, las wokół zadrżał od wściekłych wrzasków. Rzadko zadrzewionym stokiem, tym samym, który przed chwilą pokonali, nacierała na nich pełna kozacka sotnia, z wielkim, czarnobrodym sotnikiem na czele.
Polakom, którzy mieli przyprzeć wroga do przepaści, przyszło się na skraju tejże przepaści bronić.
Kozacy natarli długą, nieregularną linią. Część zderzyła się z ułanami Uhrmana, którzy ruszyli im na spotkanie. Reszta wpadła między ludzi Wowera.
Choć liczebnie to legioniści mieli nieznaczną przewagę, już od pierwszych chwil musieli dawać z siebie wszystko, by nie ulec naporowi wroga. Jeźdźcy atakowali bowiem z niewiarygodną furią, wyjąc jak wilki. Zdawali się za nic mieć własne życie, jakby nie czuli bólu i walczyli mimo strasznych ran.
Polacy cofali się ze strachem, za każdym razem, gdy atakował ich kozak z rozpłataną głową albo rozprutym brzuchem. I choć tak ciężko ranni kozacy w końcu spowalniali kroku, a potem osuwali się na ziemię, wcześniej często udawało się im zabić tych, którzy zadali im śmiertelny cios.
Wszystkiego dopełniał łysy, czarnobrody, pobliźniony gigant w stroju popa, z wielkim krzyżem na piersiach oraz bułatem w ręku, który od pierwszych chwil walczył w samym środku bitwy. Kierując swojego konia zawsze tam, gdzie stłoczyła się największa liczba walczących, rozcinał piechurów Legii niemal na pół ciosami, które gięły lufy muszkietów oraz roztrzaskiwały szable.
Klin ułanów szybko pękł, a walka przemieniła się w ciąg kawaleryjskich pojedynków, w których Polacy, mimo zacięcia, częściej przegrywali. Czworobok Wowera kruszył się zaś i cofał, szarpany co chwila nagłymi wypadami kozaków, którzy krążyli wokół niego jak sfora wilków wokół samotnego jelenia.
Ale gdy na szczycie cypla toczyła się zacięta walka, w lesie u jego podstawy zaczął się ruch. Ostrożnie, powoli, jeden za drugim, strzelcy w niebieskich mundurach gramolili się na skarpy z kryjówek u ich podnóża. W całkowitej ciszy, na lesistym stoku, formowali szerokie kolumny.
Po chwili trzy pełne kompanie były już gotowe do natarcia, a w zagajniku przed nimi, za rozdwojonym wiązem, przycupnął Stanisław Tyc. Chwilę patrzył przez lunetę na walkę, a trafiwszy wzrokiem na brodatego olbrzyma, drgnął.
A więc wreszcie! Miał przed sobą człowieka, w którego istnienie nieraz sam już wątpił. Źródło swoich koszmarów, istotę, która postawiła na głowie jego racjonalny świat, wywróciła go na nice, pokazując rzeczy sprzeczne ze zdrowym rozsądkiem. W pewien sposób poczuł ulgę, mając go w zasięgu strzału.
Zaraz jednak wrócił do lustrowania całej bitwy. W ogólnym chaosie nie mógł co prawda policzyć dokładnie wroga, ale pewny był, że w zwarciu widzi dobrą setkę jeźdźców. Wyglądało na to, że kozacy uderzyli pełną sotnią – nie zostawili sobie żadnych odwodów.
Uśmiechnąwszy się, Tyc zbiegł niżej, gdzie czekali już jego oficerowie.
– Gryl, Bieliński! Pierwsza i trzecia atakują kolumnami na bagnety, ja idę z wami – rzucił krótko. – Czwarta w podwójnej linii rozkłada się do strzału wzdłuż całego podejścia. Tam, tam i tam mają stanąć sztucery etherowe. Nie chcę, żeby mi się choć jeden kozak wyślizgnął, zrozumiano?
Walewski, dowódca czwartej kompanii, skinął tylko głową.
Chwilę potem dwustu ludzi, wiedzionych osobiście przez Tyca, ruszyło pod górę szybkim marszem. Idąc, nasadzali na lufy długie ostrza, całowali zawieszone na piersi krzyżyki, żegnali się. Dzikie kłębowisko, z którego dochodziły krzyki, szczęk szabli oraz wycie rannych, było coraz bliżej. Widzieli już pojedyncze sylwetki; masa tego koszmaru podzieliła się w ich oczach na pojedyncze starcia, pojedyncze tryumfy i śmierci.
Pas de chargé! – rozległ się krzyk.
Żołnierze zerwali się do biegu, pokonali ostatnie metry, a potem wpadli na wroga, uderzając z wściekłością bagnetami oraz tłukąc kolbami.
Zaatakowani od tyłu kozacy powinni byli wedle wszelkiej miary spanikować. Nie przejęli się jednak tym wcale i walczyli dalej z wrogiem po obu stronach. I choć Polacy mieli teraz miażdżącą przewagę, ubicie każdego z Rosjan było trudnym wysiłkiem – wymagało zadania wielu ran, z których ledwie jedna wystarczyłaby na zwykłego człowieka.
Wściekła rąbanina ciągnęła się w nieskończoność. Tyc tak pogrążył się w rytmie uników, ciosów, parad i zwodów, że zapomniał o otaczającym świecie.
Szarzyzna świtu, zmęczenie, upiorna biel namiotów, krew, krew.
Mięśnie zdrewniałe, gliniaste.
Głowa dziwnie lekka, szum w uszach.
Trans przerwał mu dopiero krzyk, dochodzący od strony stoku. Cofnął się zaraz z pierwszej linii i spojrzał w tamtą stronę, by w zdziwieniu spostrzec większą część kompanii Walewskiego, która szarżowała w ich stronę z kapitanem na czele.
– Głupiec! – warknął Tyc.
Kozacy również to zobaczyli. Gdy kolumna czwartej kompanii włączyła się do zwarcia, naparli gwałtownie w stronę stoku wzdłuż północnej krawędzi cypla. Wiedzieli, że jeśli uda im się wyrwać z walki, to z łatwością przebiją się przez lasek, gdzie zostały już tylko dwa tuziny Polaków. Cały manewr koordynował Woronienko, a wykonano go tak szybko, że legioniści zdziwieni byli nagłą zmianą kierunku natarcia.
Tyc skrzyknął wszystkich ludzi, którzy byli wokół niego, zerwał ich do biegu, po czym pognał przeciąć drogę kozakom, wciąż próbującym wydrzeć się z bitewnego chaosu. Rozwinął pospieszny szereg, trudny do nazwania linią. A potem wydał rozkaz, który nim rozbrzmiał do końca w powietrzu, przeszył jego samego lodową szpilą.
Gruchnęły karabiny, z których dotychczas nie strzelano, z obawy, by nie razić w tłumie swoich.
Okropne wspomnienia z roku 1813 uderzyły nagle. Wtedy tak samo, zdesperowany w trakcie walki z Woronienką, kazał strzelać w zwarcie, pewien, że ucierpią głównie Kozacy. I zabił wielu własnych ludzi, w tym przyjaciela rodziny i opiekuna, pułkownika Karwińskiego. Teraz przez moment poczuł się jak w piekle. Czy to wszystko znowu miało wrócić? Kupione za straszną cenę zwycięstwo, które okaże się niepełne, wyrzuty sumienia, koszmary, komisja wojskowa?
1 2 3 4 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Esensja czyta: Marzec-kwiecień 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Czytelniku, nie zadraśnij się!
— Jakub Gałka

Zadra, tom II
— Krzysztof Piskorski

Tegoż twórcy

Krew jego dawne bohatery
— Anna Nieznaj

Widziałem jasny cień króla
— Beatrycze Nowicka

Steam-science-fiction
— Miłosz Cybowski

Cień twój wróg!
— Jacek Jaciubek

Wojny napoleońskie w oparach etheru
— Marta Najman

Zgubione momenty
— Jędrzej Burszta

Wielbłąd trójgarbny
— Jakub Gałka

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Nie zadzieraj z Polakami!
— Jakub Gałka

Bajki z miejskiej dżungli
— Radosław Scheller

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.