Prezentujemy premierowo w Internecie fragmenty opowiadania „Król Bólu i pasikonik”, trzeciego z premierowych tekstów Jacka Dukaja wchodzących w skład zbioru „Król Bólu”.
Esensja jest patronem medialnym książki, która ukaże się 25 listopada 2010 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.
Król Bólu i pasikonik
Prezentujemy premierowo w Internecie fragmenty opowiadania „Król Bólu i pasikonik”, trzeciego z premierowych tekstów Jacka Dukaja wchodzących w skład zbioru „Król Bólu”.
Esensja jest patronem medialnym książki, która ukaże się 25 listopada 2010 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego.
++ KING_OF_PAIN
connection established
194533 CET / 154533 GMT-3
IP: <anonymized>
system: MS Puppeteer 7.10
crypto: Absolute Asymmetry 03EEI3K98R3MD9394
master: KING_OF_PAIN
slave: LOCA_LOCA#7599
body provider: IF Proxy do Brasil Empresas
Wstaje z łóżka i macha rękoma. Nic go nie boli. Lagi niewyczuwalne. Za otwartym na oścież oknem dusznego pokoju hotelowego krzyczy pod niebiosa puszcza Rio de Janeiro. Zbliża się wieczór, purpurowe Słońce rozlało się nad horyzontem jak niedosmażone jajko sadzone.
Król Bólu zerka na parametry transmisji i wchodzi do łazienki. W wysokim lustrze ściennym przygląda się swemu nagiemu ciału: Mulat, około trzydziestki, gęba raczej mało inteligentna, małpie brwi, nad lewą tatuaż IF PBE, czaszka ogolona, masywny kark, małpie łapska, nad mostkiem świeża blizna. Szczerzy zęby. Ma wszystkie, równe, białe.
– Wlazł kotek na płotek i mruga! I mrrruga!
Głos lekko zachrypnięty. Zamyka lewe oko, zamyka prawe. Podnosi palcami powieki. Staje nad sedesem, sika. Fizjologia okay. Wchodzi pod prysznic. (Prysznic działa!) Skóra przyjmuje gorącą wodę z przyjemnym pieczeniem. Król Bólu jest prawie w euforii.
Zawsze się tak zaczyna.
Ubranie przygotował był sobie sam proxyk – nie to, w którym tu przyszedł, ale też jego, na niego szyte: wkłada i wie, że już kiedyś miał je na sobie. Buty z cholewami, biały garnitur, koszula z jedwabiojedwabiu, biały kapelusz. Krawata nie zakłada.
W neseserze proxyka znajdują się kopie papierów klienta, Wyzwolonych Manufaktur Zjednoczonego Kościoła Siatkówki Plażowej, a także jednorodzony telefon i ptasie pióro.
Król Bólu włącza telefon.
– Jestem.
– Zachodnia loggia na siedemnastym.
– Okay.
Rozmawiają po angielsku; Mulat nie kłamał, jego nerwowody pamiętają głoski tego języka, akcent jest bardzo słaby.
Król zabiera z łazienki zapieczętowaną butelkę wody i wychodzi z pokoju.
Windy nie działają, musi wspiąć się na siedemnaste piętro schodami ewakuacyjnymi. Proxyk się nie męczy. Na szesnastym spotyka hotelowego szamana, uchyla kapelusza. Szaman pali pękate cygaro; drugą ręką karmi małego demona. Krążą wokół nich komary AG, wielkie jak ważki. Demon chwyta je kameleonim językiem i zjada, mlaskając głośno. Szaman śmieje się przez dym.
Król Bólu wychodzi na otwartą loggię na wyższej kondygnacji. Cumują tu dwa balonowce. Ten po prawej ozdobiony został jaskrawym graffiti przedstawiającym ciemnoskóre dziewczęta grające w siatkówkę na plaży na tle zachodzącego Słońca. Słońce, które zachodzi w tle za balonowcem, przepala polimerową powłokę oraz graffiti, rozświetlając erotyczny witraż.
Król wchodzi na pokład, pokład kołysze się lekko pod stopami. Mulat ma mało wrażliwy błędnik, tu również nie kłamał. Siada pod baldachimem na drewnianym stołku. Na obręczy baldachimu kiwa się sennie tłusta papuga.
Aquim de Neira krzyczy na pilota; ten daje znak, by odcumować. Cumy wyhodowano na twardej AG, z przeciągłym sykiem zwijają się synchronicznie, ich skóra lśni od lepkiego potu. Balonowiec odbija, kołysząc się mocniej. Król Bólu opiera się o baldachim.
Siwowłosy Aquim de Neira przysuwa sobie taboret, podaje Królowi kawogruszkę.
– Dziękuję.
– Druga tura, wyjęli noże. Masz pan te fotki z orbity? Słono zapłaciliśmy.
– Przejrzałem jeszcze u siebie. Wszystkie strony już wiedzą?
– Na pewno ci z Cthulhu, latają nad Amazonką dla ONZ.
– Zawsze możemy znowu postraszyć Waszyngton.
– Hry, hry, kiedy ostatnio przeszło coś przez Panamę?
– Boją się, boją. Wszyscy się boimy.
Kawogruszka nie smakuje ani jak kawa, ani jak gruszka.
Król Bólu wyjmuje z nesesera papiery. Furkoczą na wietrze, przyciska je do wieka. Balonowiec wznosi się ponad zadżunklone centrum Rio de Janeiro. Niebo ponad anarklandami pozostaje bezchmurne, cyrkulacja prądów powietrznych to jedyne, co nie jest tu przedmiotem negocjacji, wojny, przetargu i szantażu. Słońce odbija się od pokrytego diamentorostami Chrystusa Zbawiciela na Corcovado. Mrużąc oczy, Król wyrzuca ogryzek za burtę i wyciera ręce w chusteczkę.
Pod ażurowym balonowcem Wyzwolonych Manufaktur przesuwają się spiętrzone fale zieleni, fale kolorów bardziej drapieżnych: czerwieni, jadowitej żółci, głębokiego granatu. Dżunkla pochłonęła anarklandy, docierając do Atlantyku. Gdyby zeszli poniżej dziesięciu metrów, smród tego organicznego śmietnika stałby się dla Króla Bólu nie do zniesienia. Proxyk mógł się przyzwyczaić, Król Bólu nie przyzwyczai się nigdy. Junklee, liszaj AG na obliczu kontynentu, rozciąga się od Pacyfiku do Atlantyku, od Ziemi Ognistej do Frontu Panamskiego. Dżunkla pochłonęła i przetrawiła ponad dwieście milionów ludzi, bardziej żarłoczna od kilku wojen światowych razem wziętych.
Balonowiec skręca w cień drapacza chmur i w perspektywie Rio Branco ukazuje się ponadstumetrowej wysokości Drzewo Wiadomości Dobrego i Złego. Drugie rośnie nad brzegiem Rodrigo de Freitas, stąd go nie widać.
Aquim przeklina Drzewo po portugalsku.
– Nigdy mnie pan nie przekonasz! To szawłyści! Specjalnie je sadzą!
Drzewa są komputerami genetycznymi, megadionizydami. Programują nacelowane na Homo sapiens nowotwory i retrowirusy.
Szawłyści, katoliccy terroryści św. Pawła, uważają bioterror za konieczny „grzech oczyszczający z grzechu”: fazę, którą cywilizacja musi przejść, by powrócić do ideału społeczeństwa zbudowanego z niewielkich gmin chrześcijańskich i pozbawionego wyższych struktur władzy. Które są złe i w sposób konieczny rodzą zło z samej swojej istoty. Dla zasady atakują więc szawłyści wszelkie większe skupiska ludności, w pierwszej kolejności miasta. A już zbory w rodzaju tego, na który udaje się Król Bólu, działają na nich jak na byka czerwona szmata.
W każdym mieście Ameryki Południowej rośnie przynajmniej jedno Drzewo. Wypalano je do korzeni na rozmaite sposoby; zawsze odrastają. Do ich autorstwa przyznaje się połowa anarkii dżunkli. Król Bólu nie wierzy obwieszczeniom żadnej z anarkii – a już najmniej przechwałkom szawłystów: gdyby mieli w swoich szeregach takich artystów AG, nie ograniczyliby się do trucia byłych metropolii.
W koronie Drzewa nad Rio Branco obracają się czarnymi spiralami stada harpii i innego skrzydlatego pomiotu megadionizyda, ich cienie przesuwają się po podziurawionych ścianach wieżowców.
Król Bólu kartkuje raporty ze skanów orbitalnych.
– Tu, tu i tu. Pan patrzy. Zmiany proporcji gazów atmosferycznych – ale to zbyt subtelne. Tutaj. No! Wzory w podczerwieni, powtarzające się anomalie, co noc. Zdążyłem nawet zdobyć oficjalne ekspertyzy z paru uniwersytetów, robią wrażenie jak należy. Jeśli liczyć według ilości ognisk – no, to kilkadziesiąt rodzin, nie więcej. W górze Amazonki już nie tak gęsto.
– Jest pan pewien?
Król Bólu prycha.
– Oczywiście, że nie! Ja w ogóle w to nie wierzę! Niech się Vija tłumaczy!
– Może jednak jakaś prymitywna anarkia, o której nikt nie słyszał…
– Na jedno wychodzi. – Król Bólu wzrusza ramionami. – Ile miałeś chromosomów, jak ostatnio sprawdzałeś?
– Hry, hry, chromosomy, powiadasz? A co to takiego? Hry, hry.
Nagły hałas nad głową – papuga wierci się i macha skrzydłami.
– Znowu on, kruca bomba! – skrzeczy po polsku. – Nie, nie, nie! Za-ka-zu-ję!
Aquim drapie się w brodę.
– O co chodzi?
– Kto to jest? – pyta go Król Bólu.
– A bo ja wiem, kto ją dosiadł. Ivan i spółka.
Ptaszysko jest proxykiem marksistów-kreacjonistów.
– Oczywiście przyłączyli się do nas na pierwszą wzmiankę – ciągnie Aquim. – Dali swoich zakładników, byle przyspieszyć. Toż to ich ewangelia. Guillo przybił krwią. Płacą na ciebie po połowie.
– Nie wiedzieli, że na mnie.
– Pewnie właśnie się wygadałeś – szczerzy się starzec. – Dowiedzieliby się prędzej czy później, mają klucze do weryfikacji transmisji.
A papuga piekli się dalej.
– Wszystko to pic na wodę! Nigdy nic nie przychodzi z waszych rad! Forsa w błoto! Krucafuks!
Jakiś potomek gombrowiczowskiej emigracji, myśli Król Bólu.
– Wiesz przecież, plastusiów najmują wszyscy – mówi spokojnie.
– Wszyscy! I co? I pstro!
– A co się dzieje z tymi, co próbują sobie radzić bez?
No to już jest szczucie ludzi, no ;-) Przecież to ponad 3 tygodnie do premiery...