Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Iwona Surmik
‹Talizman złotego smoka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTalizman złotego smoka
Data wydanialistopad 2002
Autor
Wydawca RUNA
CyklAlbana
ISBN83-917904-1-X
Format320s. 185x125mm
Cena23,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Talizman złotego smoka

Esensja.pl
Esensja.pl
Iwona Surmik
1 2 »
Przed państwem fragment podwójnego debiutu: debiutancka powieść iwony Surmik bedąca jednocześnie debiutem na naszym rynku nowego wydawnictwa: Agencji Wydawniczej Runa.

Iwona Surmik

Talizman złotego smoka

Przed państwem fragment podwójnego debiutu: debiutancka powieść iwony Surmik bedąca jednocześnie debiutem na naszym rynku nowego wydawnictwa: Agencji Wydawniczej Runa.

Iwona Surmik
‹Talizman złotego smoka›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułTalizman złotego smoka
Data wydanialistopad 2002
Autor
Wydawca RUNA
CyklAlbana
ISBN83-917904-1-X
Format320s. 185x125mm
Cena23,50
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Drzewa o wysokich, strzelistych pniach zdawały się sięgać nieba, a leśne poszycie, splątane i bujne, rozrosło się tak obficie, że koń z trudem torował sobie drogę. Choć dopiero minęło południe, było mroczno. Nikłe promienie słońca ledwie przedzierały się przez liściasty baldachim, tworząc jaśniejsze plamy na zieleni. Ciężkie, duszne powietrze zdawało się trwać nieruchome, nie mącone najlżejszym powiewem wiatru. Jeździec rozejrzał się niepewnie. Zamierzał jechać wzdłuż ciągnącej się aż po horyzont linii drzew, tymczasem znalazł się w głębi puszczy. Zrazu ścieżka wydawała się prostą wskazówką – wystarczyło nią podążać, by z jednej strony widzieć trawę Równin, a z drugiej ciemną ścianę lasu. Wkrótce jednak dróżka zaczęła kluczyć, omijając liczne przeszkody: strumyk, olbrzymi zwalony pień, kępę kłujących krzewów. Stawała się coraz mniej widoczna i podróżny skupił na niej całą uwagę. Kiedy rozejrzał się ponownie, wokół zobaczył tylko drzewa. Na zawrócenie mocno objuczonego konia nie było miejsca, bo po obydwu stronach wąskiej przecinki rosły krzewy akacji o długich, ostrych kolcach, jechał więc dalej, coraz bardziej zagłębiając się w gąszcz, aż wreszcie ścieżka całkiem zniknęła wśród krzaków.
Jeździec zatrzymał się i odrzucił obszerne poły płaszcza. Przytulone do jego piersi spało dziecko – dziewczynka o zaróżowionej od snu buzi, którą okalały niesforne kędziory. Potrząsnął nią łagodnie, a potem patrzył, jak przeciera oczy i z ciekawością rozgląda się wokół.
– Gdzie jesteśmy, mamo? – spytała zdziwiona.
– Nie wiem, Albano – zabrzmiała ponura odpowiedź. – Zsiądę z konia i poprowadzę go, a ty trzymaj się mocno.
Dziewczynka skinęła główką. Patrzyła, jak matka ostrożnie zsuwa się z siodła i szarpie płaszcz, który zaczepił o akacjowe kolce, a potem chwyta uzdę i, odchylając gałęzie, prowadzi konia między krzewami.
Wreszcie znużone długą jazdą dziecko zaczęło marudzić.
– Jestem głodna – narzekało. – Mogę zsiąść, mamo? Mogę, mogę?
Matka ponownie rozejrzała się wokół. Miejsce, w którym się zatrzymała, było zaledwie prześwitem pomiędzy otaczającą je zieloną gęstwiną, ale zmęczenie i jej dało się we znaki. Zsadziła córkę, która natychmiast zanurkowała pomiędzy gałęziami, ginąc jej z oczu.
Kobieta zrzuciła kaptur i otarła pot, odgarnęła włosy. W jej twarzy trudno byłoby dopatrzyć się urody, a w sylwetce wdzięku. Miała kościste i chude ciało, ręce spracowane, a surową twarz spaloną słońcem i pooraną zmarszczkami. Z daleka przypominała mężczyznę, tym bardziej że nosiła męski strój podróżny, wysokie buty i długi płaszcz. Córka wydawała się jej przeciwieństwem. Pulchna, o pełnych czerwonych usteczkach, jasnych oczach i buzi ozdobionej złotawymi piegami wyglądała, jakby cieszyła się każdą chwilą. Podobieństwo do matki dawało się dostrzec tylko w szopie gęstych, wijących się włosów, ale warkocz kobiety miał barwę czerni przetykanej srebrnymi nitkami, a czerwone kędziorki dziewczynki lśniły niczym futro wiewiórki.
Oszukały głód kilkoma pokruszonymi sucharami, popiły letnią wodą z bukłaka i na nowo podjęły mozolną wędrówkę.
Zmrok zapadał prawie niezauważalnie. Las, nawet w słoneczne południe pełen czających się cieni, w wieczornym zmierzchu stał się jeszcze bardziej ponury i groźny. Przedzierały się przez krzewy w milczeniu, spoglądając z lękiem na potężne pnie porośnięte mchem, owinięte pnączami. Trzask złamanej pod końskim kopytem gałązki sprawił, że kobieta wzdrygnęła się z lękiem i czujnie rozejrzała. Nie miała już sił iść dalej. Kiedy wypatrzyła kolejny prześwit, zatrzymała wierzchowca i pomogła córce zsunąć się na ziemię.
– Zatrzymamy się tu na nocleg, malutka. – Pogłaskała rozczochrane włosy dziecka.
Prawie po omacku zebrała kilka patyków i ostrożnie roznieciła ognisko. Płomyki rzucały nikłe światło, sprawiając, że ciemność wokół pogłębiła się. Nie patrząc w mrok, matka szybko przyrządziła posiłek z sucharów wymieszanych z resztką wody, okraszonych kawałkami suszonego mięsa. Skończyły jeść i przysiadły na postrzępionym płaszczu. Kobieta wyjęła z sakwy kościany grzebyk i zaczęła starannie czesać niesforne loki córki, wybierając z nich gałązki i liście.
– Mamo, opowiedz o zaczarowanej księżniczce – szepnęła Albana wpatrzona w żarzące się ognisko.
Matka wyjęła grzebień z potarganych włosów i uśmiechnęła się. Co wieczór snuła tę opowieść, lecz mała domagała się jej wciąż od nowa. Podjęła czesanie.
– Dawno, dawno temu, na Wyspie Mgieł żyła zaczarowana księżniczka…
Splatała połyskujące w świetle ogniska kędziory i opowiadała o dziewczynce, którą uwięziono w zamku wznoszącym się na skałach, o wyspie otoczonej przez wieczne mgły i smoku pokonanym przez dzielnego rycerza.
Wreszcie Albana zasnęła wtulona w opiekuńcze ramiona matki. Kobieta z czułością pogładziła pucułowaty policzek. Delikatny uśmiech złagodził surowe rysy, czyniąc jej twarz niemal piękną. Po chwili jednak zniknął stłumiony zgryzotami.
Następny dzień nie różnił się niczym od poprzedniego – skąpe śniadanie, monotonna, nużąca jazda, strzeliste pnie drzew dookoła. Znudzone i nieświadome niepokoju matki dziecko marudziło nieznośnie. Napotkawszy sporą polankę, pierwszą od chwili, kiedy wjechały do lasu, kobieta zdecydowała się zatrzymać, choć do wieczora pozostawało jeszcze wiele czasu. Rozsiodłała konia dźwigającego ich cały dobytek, zdjęła z pleców bezużyteczny dotąd łuk i postanowiła zapolować. Spojrzała na córkę. Mała znalazła w trawie wielkie, ciasno zwinięte szyszki pinii i pracowicie je układała w dla siebie tylko zrozumiały, skomplikowany wzór.
Kobieta niepokoiła się trochę, pozostawiając dziecko bez opieki, ale musiała uzupełnić zapasy. Ruszyła w las, znacząc drogę nacięciami na pniach. Wypatrzyła drzewnego szczura o brązowym futerku, który przysiadł na gałęzi i cmokał przyzywająco. Wstrzymując oddech, napięła łuk. Wystrzelona z bliska strzała rozorała lśniącą sierść i zwierzę spadło niemal u jej stóp. Zadowolona wepchnęła zdobycz do sakwy, prawie czując w ustach smak tłustej zupy. Zawróciła na polanę.
Strach chwycił ją za gardło, pozbawił tchu. Na ziemi leżał wzór ułożony z szyszek. Dziecko i koń zniknęli.
– Albana – szepnęła, choć miała ochotę krzyczeć. Rozglądała się bezradnie, podświadomie oczekując, że zza krzaków wyłoni się roześmiana, psotna buzia. Kątem oka dostrzegła jakiś ruch i odwróciła się.
– Albana! Albana, niee…
Krzyk urwał się nagle, kiedy w jej gardle utkwiła pierzasta brzechwa. Osunęła się na ziemię, burząc szyszkowy wzór.

Polana wręcz zapraszała do odpoczynku. Na jej skraju biło niewielkie źródełko ukryte pomiędzy krzaczkami jagód i dojrzewających borówek. Słońce łagodnie prześwitywało przez korony drzew. Gęste poszycie usłane było drobnymi kwiatami niezapominajek i stokrotek, a między wysokimi źdźbłami, niczym ukryte skarby, leżały szyszki. Albana zgromadziła je pracowicie w mały stosik i zaczęła układać.
Matka często zostawiała ją samą. Służąc w pańskich dworach, była zwykle zajęta przez cały dzień. Rzadko pozwalała jej bawić się z innymi dziećmi, jakby uważała, że towarzystwo rozwrzeszczanej gromady wiejskich bachorów nie jest dla niej odpowiednie, więc wiele czasu dziewczynka spędzała sama. Nie lubiła niezgrabnej lalki zrobionej z gałganów i słomy, wolała swój worek ze skarbami. Były w nim różnobarwne kamyki, muszelki zebrane nad morzem i kilka kawałków grubego szkła. W samotności cierpliwie układała je w kolorowe wzory. Kilka dni wcześniej, nim odjechały, młody syn gospodarzy ze złośliwą miną podeptał ułożone na ziemi fantastyczne obrazy. Albana bezradnie patrzyła, jak ciężkie buciory zgniatają delikatne muszle i kruszą barwne szkło. Rozpłakała się żałośnie, rozmazując piąstkami łzy, a chłopak śmiał się zadowolony, pewny, że może bezkarnie dokuczyć dziecku służącej. Dziewczynka słuchając tego śmiechu, przestała na chwilę płakać, a jej żałość zmieniła się w gniew
– Nienawidzę cię, ty wstrętny chłopaku. Jesteś obrzydliwy, gorszy od szczura, od… od robaka, od glisty! – wrzasnęła i uciekła, nie przestając szlochać.
Długo potem łkała w ramionach matki, nieszczęśliwa i zacietrzewiona. Rano rozeszła się wiadomość, że gospodarski syn leży w domu złożony chorobą. Albana cieszyła się. Zaciskała piąstki i mruczała: dobrze ci tak, dobrze ci tak. Tego samego dnia matka wymówiła służbę i ruszyły w drogę. Teraz, układając suche szyszki na leśnej polanie, dziewczynka znów była szczęśliwa. Co prawda wszystkie miały ten sam kształt i kolor, ale co tam.
Wzór był już prawie gotów. Jeszcze tylko parę szyszek u góry, że też nie zauważyła tego wcześniej. Wstała, czując mrowienie w małych nóżkach i zrobiła kilka niepewnych kroków…
Zarzucona na głowę szmata była cuchnąca i szorstka. Próbowała się wyrwać, ale boleśnie wykręcono jej ręce do tyłu. Zaczęła się dusić, kiedy śmierdząca tkanina zakryła jej usta. Podniesiona do góry wymachiwała bezradnie nogami, aż poczuła, że w coś trafiła. Usłyszała jęk bólu i nieprzyjemny skrzekliwy śmiech. Krztusiła się coraz bardziej i szarpała ze wszystkich sił, starając się zedrzeć z twarzy odbierające dech paskudztwo. Nagle gwałtowny ból niemal rozsadził jej głowę. Straciła przytomność.
Obudziła ją kłótnia.
– Nie trza było jeji zabijać! – wrzeszczał ktoś chrapliwie.
– Skądżem mioł wiedzieć, że to baba… – bronił się agresywnie inny, nie mniej ochrypły głos.
– Trza było poczekać! Dać w łeb, a nie od razu strzałę w gardło pakować.
– …szczęściem tyn dzieciak to tyż dziewucha. Za pare lat bedzie z niej pociecha – rozległ się obrzydliwy rechot.
– Jak przeżyje – do dwóch kłócących się głosów dołączył się trzeci. – Mocnoś jeji przyłożył.
– Bo mie kopnął, wstrętny bachor. Widziołżeś, jakie mo włosy? Czerwune jak ogień…
– Dziewucha to dziewucha. Idź, sprawdź, czy sie ockła i wracajmy do dom.
– Tylko uważej, bo jak cie znowuż kopnie, to nigdy nie bedziesz mioł z niej pożytku…
Bełkotliwy śmiech rozniósł się po polanie.
Słoneczne światło oślepiło Albanę, kiedy ktoś brutalnie zdarł jej szmatę z głowy. Odruchowo zacisnęła oczy. Poczuła odór niemytego ciała, cuchnący oddech i smród alkoholu. Pisnęła cienko, bo brutalna ręka pomacała guz na głowie. Próbowała się wyrwać, ale ktoś złapał ją za włosy i unieruchomił. Rozdzierający ból i szarpnięcie sprawiły, że otworzyła wreszcie oczy. Krzyk panicznego dziecięcego strachu, rozległ się pośród majestatycznych drzew, zakłócając leśną ciszę. Skuliła się, małe dłonie kurczowo ścisnęły kraj sukienki, krzyk przeszedł w rzężenie. Nie mogła oderwać wzroku od pochylającej się nad nią zarośniętej twarzy i pary najbardziej złych oczu, jakie widziała w ciągu swego krótkiego życia. Wreszcie zabrakło jej tchu. Zapadła przytłaczająca cisza. Wydawało się, że nawet ptaki wstrzymały na chwilę oddech, ucinając gwałtownie swoje trele.
1 2 »

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Każde martwe marzenie
Robert M. Wegner

3 XI 2017

Prezentujemy fragment powieści Roberta M. Wegenra „Każde martwe marzenie”. Książka będąca piątym tomem cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” ukaże się nakładem wydawnictwa Powergraph w pierwszej połowie 2018 roku.

więcej »

Niepełnia
Anna Kańtoch

1 X 2017

Zamieszczamy fragment powieści Anny Kańtoch „Niepełnia”. Objęta patronatem Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Różaniec – fragment 2
Rafał Kosik

10 IX 2017

Zapraszamy do lektury drugiego fragmentu powieści Rafała Kosika „Różaniec”. Objęta patronaterm Esensji książka ukazała się nakładem wydawnictwa Powergraph.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Zgubne tempo
— Anna Kańtoch

Tegoż twórcy

Jak żyć długo i szczęśliwie
— Michał R. Wiśniewski

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.