Przy herbacie: Bliskie spotkania III stopnia z literaturą awangardowąCzułe szeptanie do przemoczonej skarpetki, żołnierz oglądający swój oderwany od miednicy kręgosłup, burzenie budynków kulkami jemioły… Nie, bez obaw, felietonistka nie zażywa dopalaczy. Po prostu przeczytała antologię „Wśród materii słów… wszechszept”.
Agnieszka ‘Achika’ SzadyPrzy herbacie: Bliskie spotkania III stopnia z literaturą awangardowąCzułe szeptanie do przemoczonej skarpetki, żołnierz oglądający swój oderwany od miednicy kręgosłup, burzenie budynków kulkami jemioły… Nie, bez obaw, felietonistka nie zażywa dopalaczy. Po prostu przeczytała antologię „Wśród materii słów… wszechszept”. Antologię zawierającą utwory nagrodzone w konkursie literackim „Kajet 2009” otrzymałam na warsztatach literackich organizowanych przez Centrum Kultury w Lublinie. Teksty nie mają jakiegokolwiek spójnego formatowania (brak wyjustowania, wcięcia akapitów robione tabulatorami albo wcale), mają za to kompromitujące błędy w rodzaju „wywarzania drzwi” czy „okna przez, które widzisz księżyc”, co oznacza, że antologia nie przeszła nawet podstawowej korekty. Ale nie to sprawiło, że lektura zbiorku była oszałamiającym przeżyciem. Znamienne, że poezje zamieszczone w zbiorku uważam za lepsze od prozy. Dlaczego? Proste. Poezja z natury rzeczy jest bardziej wrażeniowa od prozy, nie doszukuję się więc w niej logiki, uznaję prawo do dziwacznych metafor czy zestawień słów. Od prozy natomiast zwykle oczekuję zrozumiałego opowiadania interesujących historii. Oczywiście, zdarza mi się wpaść w zachwyt nad prozą, gdzie fabuła nie jest najważniejsza, są to jednak przypadki rzadkie i – co tu ukrywać – dotyczą głównie dzieł z pogranicza geniuszu. Na przykład opowiadań Brunona Schulza, żeby daleko nie szukać. Poezje zatem zostawmy w spokoju, napomknę tylko, że najbardziej podobały mi się wiersze Michała Brodzika i Agaty Kwaśniewskiej ze względu na umiejętne znalezienie złotego środka między metaforą i konkretem. Przejdźmy do prozy – zacznę od najbardziej fascynujących przypadków. Oto fragment „Pierwszego strzepnięcia pająka” Agaty Tomasiewicz – co ciekawe, ten tekst (nie wiem, czy można nazwać go opowiadaniem, bo taka kategoria sugeruje obecność choćby szczątkowej fabuły) zdobył główną nagrodę. Teraz staje przede mną, gioconda instant o nieprzespanej skroni. Nerwowo obgryzam skórę przy paznokciu. Jedyna poręcz. Tracę równowagę. Tracę oddech. Wyrzucam dłonie w powietrze. Nie ma innego wyjścia, oddaję jej mleczne zęby w depozyt, cały bunkier mleczaków, one nie mają nalotu, tato. Zwilżone. Odsłonięte. Z granicy. Idzie z włosem, tak jak chcieliśmy. Idzie z włosem alejkami. Klomby. Ścieżynki. Żywopłoty. Klaśnięcie. Palec w palec. Wyliczanka. Goni mnie tabun psów. Słabo mi. Raz dwa trzy. Dukt. Trzęsawisko. Mokradła. Gonią. Kłody. Przeskakujemy. Potykamy. Przeskakujemy. Napotykamy. Uparte tremolo. Wybałuszone. Pocałunek. Kulkami jemioły burzymy budynki. Rozbiórka. Rozebrani. Pieprzyk na uchu. Ty wyrodny pieprzyku, mówi. Nie myśl o tym. Nie jestem kobietą. Połącz kropki, wyjdzie wieża Babel. Jestem wieżą Babel. Tak jest lepiej. Z jej migdałków odpada tynk. Ukryj to przede mną, podpowiadam. Fasada. Roszada. Szczelina. Nalot na zębach to nawiązanie do poprzedniego ustępu, w którym narrator wspomina, jak jego ojciec brutalnie usuwał psu kamień z zębów, reszty jednak nie rozumiem. Bohater spotyka jakąś dziewczynę czy kobietę, ona idzie przez park, jego gonią psy, nagle pojawia się liczba mnoga i mokradła… czeski film, nikt nic nie wie. Zapewne dla autorki tekst ten niósł jakąś treść, jednak dla czytelnika jest to ciąg nie powiązanych ze sobą urywków wypowiedzi. I tak strona za stroną; nawet jeśli raz na kilka akapitów trafi się zrozumiały fragment – jak wspominane już czyszczenie psich zębów brzozową witką czy spacer po torach kolejowych – to i tak nic z niego nie wynika, sceny nie łączą się w żadną całość mającą chociażby cień sensu. Równie chaotyczny jest tekst Macieja Topolskiego „Znalezione za kredensem”: Dwa ostatnie grosze, naprawdę ostatnie. Oparł ręce o stolik, spojrzał na bufet. Nie znał barmana, nigdy tu nie był i nie pił; przeszedł obok tłumu. Samochód ministra jechał wśród flag i wiwatów. Ktoś chwycił go za ramię i on odpowiedział nie dziś, i ruszył szybkim krokiem. Rzucił się do przodu i dotarł aż tutaj, w ten dzień, w to dziś, zupełnie oddalone. Obracał kufel, wreszcie sięgnął po torbę. Schował gazetę, wstał i popychając drzwi wyszedł. Nie znał tej dzielnicy, nigdy tu nie był; poszedł w stronę rzeki. Nie znał nic prócz błota i własnego buta – stał przemoczony w przedpokoju. Zapamiętał oddech nad zmiętą trawą. Był tam ktoś tak jak on w tej chwili jest tu i patrzy na swoją stopę. Skarpetkę powiesił na krześle i zastanawiał się, jak oni, jak on nachylał się nad nią i szeptał o nieistotnym i niekobiecym szaleństwie. Uśmiechała się, włosy odkryły pogodę czoła, jego – wcale, jeszcze nie lekka – ręka rozpięła stanik. […] Twarz przy twarzy i obok kryjówka, zasłona krzewu. Jej piersi i jej brzuch i podbrzusze, które chroniła. Stał i patrzył, jak ich, nie, jedynie jej nieśmiałość zasnęła w zabranym przez zmrok cieniu. Do niego należało nie dziś i nie tu. Zszedł niżej, zanurzył ręce w wodzie. […] Naprzeciw niego – brzegiem – szła słaba złość, w lewym bucie chlupała woda, chlupała na zmianę z powrotem. Ruszył w kierunku mieszkania z powrotem. No dobrze, tym razem jakiś cień sensu można z tego fragmentu wydobyć: bohater wspomina seks w krzakach, po czym patrzy na leżącą kochankę… Nie, zaraz, nie patrzy, bo jest nad rzeką i kochankę tylko wspomina. Nie, jest w domu, przed chwilą zdjął buty i szeptał do powieszonej na krześle skarpetki. Nie, szeptał do kochanki, to tylko autor ma polską składnię w głębokiej pogardzie. A bohater przebywa nad rzeką, przecież wyraźnie napisano, że zszedł niżej i zanurzył ręce w wodzie. Na szczęście pozostałe opowiadania zawarte w tomiku nie są już pisane takim przeraźliwym strumieniem świadomości, ba, nawet jest w nich jakaś akcja! Nie twierdzę, że zawsze stuprocentowo sensowna – na przykład w „Nieopodal ronda Jamesa Joyce’a” (tytuł miał chyba w zamierzeniu nadać tekstowi niesamowitej wprost głębi…) policjanci zabierają zwłoki ofiary i przewożą na posterunek, co dowodzi, że autorka o pracy policji nie ma pojęcia nawet takiego, jakiego można nabrać oglądając seriale sensacyjne – ale przynajmniej zdarzenia układają się w spójny ciąg. Czasem autorzy mają ciekawe pomysły: bohaterka jako jedyna przeżywa wybuch atomowy, ponieważ uciekając płonącymi ulicami ot, tak sobie wbiega do „jakiegoś budynku, który potem okazał się schronem przeciwjądrowym”1), bohater strzela wrogowi w twarz i „kula trafia w oko, które powoli spływa po policzku”, ale to jeszcze nic, bo kilka akapitów dalej ten sam bohater ogląda własne obrażenia: „Noga tylko cudem trzyma się na kawałku pachwiny. Z brzucha wystaje pełno wnętrzności. Oderwany od miednicy kręgosłup porusza się swobodnie na boki.” Później ów żołnierz wyjmuje spod siebie własną urwaną rękę i przygląda się jej, a ja mam nieodparte skojarzenia z opisaną niegdyś w „Magii i Mieczu” sesją RPG, w której gracz przytrzymywał nogą swoją odciętą rękę, by zdjąć z palca pierścień regeneracji. Najlepiej napisany – i chyba najbardziej sensowny – jest tekst Krzysztofa Gajowiaka „W przychodni”, opisujący zdarzenie z udziałem matki, synka oraz pacjenta z wywichniętą szczęką. Język jest bezbłędny, akcja klarowna, a co więcej, dialogi brzmią naturalnie. Całkiem przyzwoite są też krótkie opowiadanka, które zajęły ex aequo drugie miejsce w konkursie – o marionetkach i o człowieku kolekcjonującym dni. Boję się tylko, że uczestnicy konkursu – jak wynika z załączonego protokołu obrad jury, młodzież gimnazjalno-licealna – nabierze przekonania, że pisać należy w taki sposób, jak w nagrodzonym „Strzepnięciu pająka”. Chociaż właściwie czego tu się bać. Kolejnej takiej antologii czytać przecież nie zamierzam… 13 lutego 2011 1) Chyba wypada pozazdrościć temu szczęśliwemu pokoleniu, które nie jest już katowane obowiązkowymi lekcjami z zakresu obrony cywilnej – nie jest to pierwsze opowiadanie, w którym młody autor wykazuje całkowity brak pojęcia o schronach, czytałam na przykład tekst, w którym bohater przeżył atak atomowy, ponieważ jego ojciec zbudował dom umocniony ołowianymi płytami. |
Co chcecie- przecież to awangarda. W porównaniu z twórczością dadaistów nie jest jeszcze źle :)
Przewodniczącym jury i redaktorem antologii jest doktor literaturoznawstwa. O___o
Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.
więcej »Pisanie pod pseudonimem było u zarania powojennej niemieckojęzycznej SF często koniecznością – jednak i dzisiaj istnieją dobre powody, aby korzystać z takiego zabiegu. Poniżej dwa typowe przykłady.
więcej »„Jego twórczość pozostała bez większego wpływu” – tak radykalnie, a zarazem wielce niesprawiedliwie, brzmiał werdykt niemieckiego „Leksykonu literatury SF” (1988) w stosunku do prozy pierwszego Brytyjczyka, który pisał dla słynnego „Amazing Stories”.
więcej »Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Refleksje zajdlowe
— Agnieszka Szady
Bohater sponiewierany
— Agnieszka Szady
Zawartość cukru w cukrze
— Agnieszka Szady
Jak mieć Saurona za szefa i przeżyć
— Agnieszka Szady
Jak pisać nie o seksie
— Agnieszka Szady
Nie mirmiłuj, kasztelanie, czyli jak pisać o rzeczach strasznych
— Agnieszka Szady
Dla dorosłych o dzieciach
— Agnieszka Szady
Bycie szczurem zmienia punkt widzenia
— Agnieszka Szady
Wolnoć Tomku w swoim opku
— Agnieszka Szady
Moja sąsiadka hoduje smoki
— Agnieszka Szady
Po komiks marsz: Marzec 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Po komiks marsz: Luty 2024
— Piotr ‘Pi’ Gołębiewski, Marcin Knyszyński, Marcin Osuch, Agnieszka ‘Achika’ Szady
Krótko o filmach: Walka Thora z podwodnym Sauronem
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Weekendowa Bezsensja: Wszystko, czego nigdy nie chcielibyście wiedzieć o… Esensji (31)
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
I gwiazdka z nieba nie pomoże, kiedy brak natchnienia
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Tajemnica beczki z solą
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Serializacja MCU
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Od Lukrecji Borgii do bitew kosmicznych
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Półelfi łotrzyk w kanale burzowym
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
Zwariowane studentki znów atakują
— Agnieszka ‘Achika’ Szady
AVE...
Przeczytałem i zadałem pytanie: czy w jury był ktokolwiek literacko wykształcony? Serio, takiego bełkotu, jak zwycięzca tego konkursu dawno nie czytałem. Nie uwierzę też, że nie mieli do wyboru lepszych opowiadań - sam jestem przykładem licealisty (ech, dawne czasy), który potrafił napisać dobrą historię...
Tak czy siak współczuję Ci, że musiałaś przebrnąć przez taki bełkot. Ja rzuciłbym książką o ścianę klnąc szpetnie przy tym...