WASZ EKSTRAKT: | |
---|---|
Zaloguj, aby ocenić |
Książki nieoczywiste: Odcinek 3Zapraszam do kolejnej edycji „Książek nieoczywistych”. Dziś „Jeżozwierz”, „Zero”, „Cztery drogi ku przebaczeniu”, „Łowcy czarnoksiężników” i „Powietrzne okręty”.
Jacek Jaciubek, Marcin Mroziuk, Beatrycze NowickaKsiążki nieoczywiste: Odcinek 3Zapraszam do kolejnej edycji „Książek nieoczywistych”. Dziś „Jeżozwierz”, „Zero”, „Cztery drogi ku przebaczeniu”, „Łowcy czarnoksiężników” i „Powietrzne okręty”. W naszym cyklu umieszczamy krótkie (podobne do „Esensja czyta”) notki o wartych przeczytania książkach. Tym razem nie zamierzamy ograniczać się do najnowszych pozycji, więc możecie mieć kłopoty ze znalezieniem tych tytułów w księgarniach. Możecie jednak zawsze poszperać w bibliotece czy antykwariacie. Będą to zwykle mniej znane utwory znanych autorów – stąd tytuł cyklu. Marcin Mroziuk Gdyby na okładce „Jeżozwierza” nie było nazwiska autora, to zapewne wielu czytelników podejrzewałoby, że powieść ta wyszła spod pióra pisarza pochodzącego z dawnego bloku wschodniego (notabene ukazała się ona wcześniej w Bułgarii niż w Wielkiej Brytanii). Nie chodzi przy tym tylko o to, że jej akcja toczy się w fikcyjnym europejskim kraju, w którym właśnie upadł komunistyczny reżim, a postać Stojo Petkanowa budzi wyraźne skojarzenia z byłym I sekretarzem Bułgarskiej Partii Komunistycznej Todorem Żiwkowem. Najważniejsze jest, że Julian Barnes doskonale potrafił uchwycić klimat zdarzeń okresu przełomu 1989 roku, a także przekonująco przedstawić sposób myślenia zarówno dawnego przywódcy, jak i jego obecnych przeciwników. W dodatku w „Jeżozwierzu” postacie te nie zostały przedstawione w czarno-białych barwach, a autor chociaż nie kwestionował, że w imię komunizmu popełniano zbrodnie, to dostrzegał, że niekoniecznie wszystkie racje były po stronie nowych władz. Obserwując proces Stojo Petkanowa możemy więc mieć coraz więcej wątpliwości, czy był on rzeczywiście takim „złem wcielonym”, jak to przedstawia oskarżający go prokurator generalny Piotr Soliński. Nie da się przecież ukryć, że takie procesy pokazowe zazwyczaj niewiele mają wspólnego z prawdziwą sprawiedliwością, skoro wyrok tak naprawdę zapada już przed rozpoczęciem postępowania. Nie dziwi więc nas, że były prezydent kwestionuje legalność sądu, przed którym stanął. Natomiast z rosnącą fascynacją możemy śledzić kolejne przemowy Stojo Petkanowa, które tak naprawdę są przeznaczone nie dla składu orzekającego, lecz dla społeczeństwa i historii. Równie ciekawą postacią jest zaś Piotr Soliński, który za wszelką cenę dąży do udowodnienia winy dawnego przywódcy. Możemy się przekonać, że wśród tych, którzy żyli w poprzednim ustroju, trudno znaleźć ludzi bez skazy, a prokurator generalny bynajmniej nie jest wyjątkiem. W „Jeżozwierzu” nie znajdziemy jakichś fabularnych fajerwerków, ale mimo lektura ta potrafi wywrzeć naprawdę spore wrażenie. Mamy tutaj bowiem do czynienia z kameralnym dramatem sądowym, w którym naszą uwagę przykuwa starcie dwóch niezwykle silnych osobowości. Zarazem Julian Barnes dokonał zaś w swej powieści niezwykle trafnej analizy ludzkich zachowań w obliczu upadku systemu komunistycznego w demoludach. Można także uznać, że ta niewielkich rozmiarów książka nabiera znowu aktualności, gdyż jakiś czas temu media donosiły o pomnikach stawianych obecnie w Bułgarii Todorowi Żiwkowowi… Jacek Jaciubek Kathe Koja jak mało kto pasuje do naszego nieregularnego cyklu – to autorka wymykająca się gatunkowym klasyfikacjom, a w Polsce, choć ukazały się u nas prawie wszystkie jej powieści, ani specjalnie znana, ani tym bardziej doceniana. Nie ma w tym zresztą nic specjalnie dziwnego, bowiem grupą docelową książek amerykańskiej pisarki jest dość specyficzna grupa czytelnicza, nie obawiająca się perwersji, obrzydliwości i jawnych prowokacji. Koja w „Zerze” korzysta ze sprawdzonego chwytu, lubianego choćby przez Stephena Kinga – do naszej rzeczywistości wprowadza element obcy, czysto fantastyczny, którego istnienie zostaje przez bohaterów zaakceptowane. Nie idzie tu zatem o to, skąd się ów twór wziął, tylko jakie niesie to za sobą konsekwencje. Stworzona przez Koję Nibydziura to ni mniej, ni więcej otwór w podłodze zapomnianego składziku na narzędzia. Przypadkiem odnaleziona zostaje przez Nicholasa i Nakotę, którzy zaczynają z nią na różne sposoby eksperymentować: wrzucają do środka żywe stworzenia, rękę nieboszczyka, a w końcu nagrywają kamerą zawieszoną na żyłce wędkarskiej dziwaczny materiał video. Wyjątkowe znalezisko całkowicie pochłania myśli partnerów, do tego stopnia, że Nicholas rzuca pracę i postanawia zamieszkać w składziku, a Nakota dostaje na jej punkcie chorobliwej obsesji. Czym jest Nibydziura? Metaforą totalnego upadku człowieka i bezsensu jego życia? Choroby psychicznej? Piekła? Zła? Kary? Interpretacje można mnożyć i nie ma powodu, by odbierać potencjalnym czytelnikom przyjemność ze snucia własnych domysłów. Najoczywistszym wyjaśnieniem byłaby odpowiedź, że Nibydziura to wejście do piekła lub innego wymiaru, ale pisarka ucieka od tak banalnego rozwiązania. Czytelnik oczekujący jasnych odpowiedzi zawiedzie się. Od pewnego momentu fabuła „Zera” rozmywa się, a czytelnik staje się świadkiem korowodu powtarzających się scen, które nijak nie popychają wydarzeń do przodu. Nie o to jednak najwyraźniej chodziło autorce, lecz raczej o zobrazowanie całkowitej depersonalizacji, zniszczenia umysłu człowieka, który całkowicie traci sens życia. Nicholas ucieka od rzeczywistości w kierunku Nibydziury, ale na ostateczny krok zdecydować się nie potrafi (inna sprawa, że nie wiadomo, dokąd ten krok miałby prowadzić). Popada w marazm, odrętwienie, czy może raczej otępienie, zapomina o zaspokajaniu choćby fizjologicznych czynności, a celowość jego działań jest wykluczona. „Zero” jest ponadto studium upadku relacji międzyludzkich – związek Nicholasa i Nakoty nie opiera się na miłości, a na czysto zwierzęcym pożądaniu i okazjonalnym seksie, a i to tylko do czasu, aż kobieta staje się opętana wizjami pochodzącymi z Nibydziury. Prztyczka w nos dostają również twórcy sztuki nowoczesnej i ich wierni, a zdaniem autorki ślepi i ograniczeni, wyznawcy, którzy wynoszą na piedestał pozbawione talentu miernoty zależnie od własnego widzimisię. Czy jest to literatura wybitna? Na tak postawione pytanie nie sposób odpowiedzieć, choć powieść zgarnęła nagrodę Locusa dla najlepszego debiutu i była nominowana do nagrody Philipa K. Dicka. „Zero” nie poddaje się łatwo ocenom, jednych może zrazić już po kilkudziesięciu stronach, innych zachwycić. Na mnie wywarła wrażenie pośrednie, głównie z uwagi na męczący styl, który wprawdzie nieźle współgra z niesamowitymi wizjami, ale potrafi też potwornie znużyć. Z całą pewnością jednak Koja pozostawia w czytelniku pewien szczególny ślad i intryguje – co można napisać po takim debiucie? Beatrycze Nowicka „Cztery drogi ku przebaczeniu” to jedna z nieco mniej znanych książek Le Guin, których akcja toczy się w uniwersum Ekumeny. Jest to zbiór czterech dłuższych opowiadań połączonych, jak pisze sama autorka, „miejscem, postaciami, tematyką i wątkami”. Akcja toczy się na dwóch planetach, położonych w tym samym układzie słonecznym, na których od wieków istniało niewolnictwo ściśle połączone z podziałem rasowym. Odwracając stereotyp, Le Guin czyni panami rasę o czarnej skórze. Wydarzenia opisywane w „Czterech drogach…” toczą się w momencie przełomowym, kiedy stary system upada. Co nie znaczy, że w jego miejsce powstaje kraina powszechnej wolności i szczęśliwości. Pokazuje to wątek dotyczący jednego z majątków, którego właściciel, przejęty nowymi ideami, postanowił wyzwolić swoich niewolników i oddać im ziemię, co szybko kończy się tym, że ludzie ci najpierw demolują dom dawnego pana a potem zostają wymordowani lub pojmani przez posiadaczy sąsiednich włości. Na jednej z planet – Yeowe, gdzie szybciej dochodzi do obalenia rasy rządzącej, buntownicy tworzą własne struktury władzy. Część niewolników z planety drugiej uważa to miejsce za ziemię obiecaną, ale gdy tam docierają, okazuje się, że panuje tam bieda a warunki są częstokroć gorsze, niż te, w których żyli do tej pory. Wreszcie – co najsmutniejsze i boleśnie prawdziwe, zamiast spróbować stworzyć nowy system, oparty na innych wartościach, byli niewolnicy z Yeowe wytwarzają własną hierarchę, w której część z nich jest nowymi panami, a pozostali, słabsi zostają zepchnięci na sam dół drabiny społecznej, gdzie stają się ofiarami przemocy i wykorzystywania. Tym, co zwróciło moją uwagę w największym stopniu, był jednak sposób, w jaki Le Guin tworzyła swoich bohaterów – czyniąc nimi zarówno przedstawicieli rasy właścicieli, niewolników, jak również wysłanników Ekumeny. Kreśląc ich portrety, pisarka nader często przedstawia wiele lat ich życia, pokazuje, co uczyniło ich tymi, kim są obecnie. I niezależnie od tego, czy czyjeś losy stanowią treść całego utworu, czy też tylko kilkanaście akapitów, wtrąconych w fabułę, czytelnik ma wrażenie, że rozumie te postaci. Nie sprawiają one wrażenia jedynie konstruktów ze słów i idei, a żywych ludzi. Pierwsze z opowiadań pt. „Zdrady” jest najmniej polityczne ze wszystkich, to w zasadzie kameralna historia o starych ludziach, dla których czas zmian i przełomów dawno minął. Oboje mieszkają samotnie na bagnach – on kiedyś był kimś w rodzaju kacyka buntowników, który jednak utracił swą władzę z własnej winy, ona początkowo nim gardzi. Okoliczności sprawiają jednak, że zaczynają sobie pomagać. W „Dniu przebaczenia” również pojawia się para bohaterów – wysłanniczka Ekumeny nie pochwalająca niewolniczych praktyk i przedstawiciel właśnie tracącej władzę rasy panów, wychowany zgodnie z surowymi obyczajami jego kasty. Razem zostają porwani i uwięzieni. W obydwu tekstach Le Guin zdaje się mówić, że to pojedyncze jednostki mogą przekraczać mur wzajemnych uprzedzeń, niechęci i nieufności, to one snują nici, które być może kiedyś, w przyszłości, pozwolą na porozumienie. Początek „Człowieka ludu” opisuje młode lata haińskiego wysłannika Ekumeny. Trochę dziwi, że jego cywilizacja, wszak najstarsza ze wszystkich, niejako cofnęła się w rozwoju (przynajmniej w „europejskim” modelu jego pojmowania) – ludzie, którzy wiele tysiącleci temu zapoczątkowali kosmiczną ekspansję gatunku, obecnie w większości żyją w spokoju w niewielkich osadach i radośnie kultywują liczne zwyczaje religijne. Autorka miała swój cel – chciała skonfrontować łagodną cywilizację, w jakiej dorastał bohater, z tym, co zastaje jako przedstawiciel Ekumeny na Yeowe. W pamięć zapada zwłaszcza scena, gdzie zostaje on zaproszony na lokalną uroczystość, która okazuje się polegać na rytualnym gwałcie. Pytanie, jakie zadaje sobie wtedy – czy idea poszanowania i tolerancji dla cudzych tradycji, którą wpajano mu podczas szkolenia, ma rację bytu – jest bardzo aktualne w naszym świecie. W ostatnim utworze pt. „Wyzwolenie kobiet”, autorka przedstawia długą drogę swojej bohaterki – od dzieciństwa, w którym była seksualną zabawką swojej właścicielki, aż po wiek dojrzały, kiedy to jest liczącą się działaczką polityczną. Niestety, tekst jest, przynajmniej w moim odczuciu, za bardzo publicystyczny. Gwoli ciekawości dodam, że później Le Guin napisała także piąte opowiadanie, którego akcja toczy się w tych samych realiach pt. „Dawna Muzyka i niewolnica”. Uważam je za najlepsze ze wszystkich i ogólnie – za jedno z najlepszych opowiadań amerykańskiej pisarki. Ale to już, jak mawiają, zupełnie inna historia. Beatrycze Nowicka Zachęcona lekturą „Śmierci nekromanty” zdecydowałam się sięgnąć po kolejne powieści Marthy Wells, dziejące się w tym samym uniwersum. Niestety, najwidoczniej nie odniosły one sukcesu na naszym rynku – z trylogii „Upadek Ile-Rien” ukazały się jedynie pierwsze dwa tomy. I chociaż „Łowcy czarnoksiężników” oraz „Powietrzne okręty” nie wydają mi się książkami, które wspominać będę po latach, żałuję, że nie wydano zamykającej całość „Bramy bogów” po polsku. Recenzenckie doświadczenie uczy, że wcale nie tak łatwo o przyzwoicie napisaną fantastykę rozrywkową, a do takiej właśnie zalicza się „Upadek Ile-Rien”. Akcja powieści toczy się kilkadziesiąt lat po wydarzeniach opisanych w „Śmierci nekromanty” a główną bohaterką jest córka Nicolasa Valiarde – Tremaine. Przez ten czas uniwersum Wells nie stało w miejscu – gazowe oświetlenie zastąpiono elektrycznym, dorożki samochodami, zmienił się także wystrój wnętrz i ubrania, tak, że teraz Ile-Rien kojarzy się z latami dwudziestymi ubiegłego wieku. Warto tu zaznaczyć, że fabuła trylogii stanowi osobną całość. Owszem, pojawiają się postaci i przedmioty znane ze „Śmierci nekromanty”, ale stanowi to jedynie dodatkowy smaczek. Podobnie, jak w przypadku samodzielnej powieści, także i tu Wells wrzuca czytelnika w wir wydarzeń – akcja „Łowców czarnoksiężników” rozpoczyna się w momencie, gdy wojna obronna, jaką toczy Ile-Rien z tajemniczymi najeźdźcami toczy się już od dłuższego czasu i bliska jest przegranej. Splot okoliczności sprawia, że Tremaine zostaje uczestniczką wojskowej operacji i wkrótce potem trafia do innego świata. Na plus zdecydowanie należy policzyć to, że Wells, wciąż poruszając się w obrębie literatury przygodowej, zmieniła nieco konwencję i wprowadziła nowe elementy. Zamiast kryminalno-awanturniczej intrygi tym razem przedstawia wątki wojenno-szpiegowskie. W „Łowcach czarnoksiężników” bohaterowie głównie przekradają się po bazie wroga, likwidują też jego agentów i przeprowadzają akcję ofensywną. W „Powietrznych okrętach” z kolei usiłują doprowadzić grupę wyzwolonych niewolników Gardier (takim mianem określono najeźdźców) i uchodźców z Ile-Rien we względnie bezpieczne miejsce, nawiązać sojusze w nowym świecie, uszczuplić siły przeciwnika, a także zdobyć na jego temat informacje.
Wyszukaj / Kup Choć obie części kończą się w momencie, gdy bohaterowie są względnie bezpieczni, poszczególne tomy nie stanowią osobnej całości pod względem fabularnym – „Upadek Ile-Rien” wydaje się bardziej jedną powieścią podzieloną na trzy ze względów praktycznych. Dlatego tym bardziej boli brak polskiego wydania zwieńczenia trylogii. Mimo to, lektura „Łowców czarnoksiężników” i „Powietrznych okrętów” dostarczyła mi sporo przyjemności – to jedne z tych książek, przy których faktycznie można wypocząć i dobrze się bawić. 19 stycznia 2014 |
Hmmm, ja się tylko zastanawiam, co jest dziwnego w zabieraniu się za czytanie kilka lat po wydaniu książki...
Wydaje mnie się, ze niektórzy, przyzwyczajeni do marketowych jogurtów, uważają, że książki też mają swoją datę przydatności do spożycia.
Tak...
To tłumaczyłoby niechęć do czytania kanonu literatury.
Swoją drogą, nierzadko patrząc na uginające się pod ciężarem fantastyki półki księgarń zastanawiam się, jakie wartościowe pozycje mnie ominęły. Staram się regularnie sięgać po cenionych autorów (np. na mojej liście "do przeczytania" jest Rothfuss), ale ile dobrych książek, które nie stały się sławne tonie pośród znacznie gorszej "produkcji" fantastycznej.
A co do książek Wells tak jeszcze dodam, że wydawca skrzywdził tom drugi notką okładkową "na pokładzie statku panoszy się pradawna groza" (z pamięci cytuję, więc niedokładnie).
Swego czasu tenże opis zniechęcił mnie do lektury - pomyślałam sobie, toż to kicz będzie - a tymczasem w powieści nie pojawia się żadna pradawna groza.
Po statku szwenda się co najwyżej, bynajmniej nie pradawny, magicznie stworzony szpieg.
Takie coś mnie już zdumiewa - napisać okładkową notkę, która nie dość, że zniechęca do lektury, to jeszcze przedstawia nieprawdę.
Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.
więcej »Pisanie pod pseudonimem było u zarania powojennej niemieckojęzycznej SF często koniecznością – jednak i dzisiaj istnieją dobre powody, aby korzystać z takiego zabiegu. Poniżej dwa typowe przykłady.
więcej »„Jego twórczość pozostała bez większego wpływu” – tak radykalnie, a zarazem wielce niesprawiedliwie, brzmiał werdykt niemieckiego „Leksykonu literatury SF” (1988) w stosunku do prozy pierwszego Brytyjczyka, który pisał dla słynnego „Amazing Stories”.
więcej »Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner
Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Odcinek 2
— Beatrycze Nowicka
Odcinek 1
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Agnieszka Szady
Dylematy samoświadomości
— Miłosz Cybowski
Bywało lepiej
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat szósty – dwugłos
— Miłosz Cybowski, Beatrycze Nowicka
Krótko o książkach: Koty, słowa, literatura
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat piąty
— Miłosz Cybowski
Krótko o książkach: Interpretacja interpretacji
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat trzeci
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat drugi
— Miłosz Cybowski
Sześć światów Hain: Świat pierwszy
— Miłosz Cybowski
Mała Esensja: Nie tak łatwo być wyjątkowym
— Marcin Mroziuk
Krótko o komiksach: Sielanka nigdy nie trwa wiecznie
— Marcin Mroziuk
Reacher: Sez. 2. odc. 4. Zabójcze kreacje wieczorowe
— Marcin Mroziuk
Reacher: Sez. 2. odc. 3. Konfrontacja jest lepsza niż bezczynne czekanie
— Marcin Mroziuk
Reacher: Sez. 2. odc. 2. W śledztwie liczą się szczegóły
— Marcin Mroziuk
Reacher: Sez. 2. odc. 1. Specjalna grupa śledcza na celowniku
— Marcin Mroziuk
Kulawe konie: Sez. 3. odc. 6. Prawda jak oliwa zawsze na wierzch wypływa
— Marcin Mroziuk
Kulawe konie: Sez. 3. odc. 5. Nikt nie chce być kozłem ofiarnym
— Marcin Mroziuk
Kulawe konie: Sez. 3. odc. 4. Tajemnice muszą być zawsze chronione
— Marcin Mroziuk
Kulawe konie: Sez. 3. odc. 3. Niewłaściwi ludzie w kluczowych miejscach
— Marcin Mroziuk
Kulawe konie: Sez. 3. odc. 2. Gra pozorów z wysoką stawką w tle
— Marcin Mroziuk
No chyba, ze nie znalazly nabywców, jak autorka recenzji zabrala się za czytanie kilka lat(!)po wydaniu książki to co na to zwykli czytelnicy?