Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Robert Silverberg
‹Zamek Lorda Valentine’a›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZamek Lorda Valentine’a
Tytuł oryginalnyLord Valentine’s Castle
Data wydania4 grudnia 2008
Autor
PrzekładHelena Michalska
Wydawca Solaris
CyklKroniki Majipooru
ISBN978-83-7590-017-0
Format624s.
Cena45,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Kanon ze smoczej jaskini: Dobry i zły lord

Esensja.pl
Esensja.pl
Czyli „Zamek lorda Valentine’a” Roberta Silverberga oraz „Jad lorda Foula” Stephena R. Donaldsona.

Beatrycze Nowicka

Kanon ze smoczej jaskini: Dobry i zły lord

Czyli „Zamek lorda Valentine’a” Roberta Silverberga oraz „Jad lorda Foula” Stephena R. Donaldsona.
Poza podobieństwem tytułów dwie omawiane dzisiaj powieści łączy to, że są pierwszymi tomami cykli, główne zręby ich fabuł nie są niczym nowym, wreszcie niedługo po premierze odniosły one znaczny sukces. Poza powyższym jednak znacznie się różnią – klimatem, konstrukcją bohaterów i rozłożeniem akcentów. W moim odczuciu też, choć interesujące, obydwie nie opierają się zwycięsko upływowi czasu.

Robert Silverberg
‹Zamek Lorda Valentine’a›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułZamek Lorda Valentine’a
Tytuł oryginalnyLord Valentine’s Castle
Data wydania4 grudnia 2008
Autor
PrzekładHelena Michalska
Wydawca Solaris
CyklKroniki Majipooru
ISBN978-83-7590-017-0
Format624s.
Cena45,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Witajcie na Majipoorze
Lektura „Zamku lorda Valentine’a” okazała się niezwykle przyjemnym i odprężającym doświadczeniem. Zdecydowanie jest to książka, po którą można sięgnąć w celu poprawienia sobie humoru.
Tym, co wysuwa się w powieści Silverberga na plan pierwszy, jest świat przedstawiony. Nie jest to typowe uniwersum fantasy – akcja toczy się na planecie skolonizowanej przez przybyszów z gwiazd, istnieją tam także zaawansowane technologicznie urządzenia. Oprócz tego jednak działa magia, a większość obywateli żyje w warunkach kojarzących się bardziej z wiekami przeszłymi, niż odległą przyszłością. W wykonaniu Silverberga ta mieszanka motywów prezentuje się intrygująco. Nie sposób też odmówić amerykańskiemu pisarzowi talentu do przelewania na papier barwnych wizji. Nakreślone na kartach powieści miasta, pałace, ruiny, dziwaczne rośliny i kolorowe pejzaże są niezwykle wyraziste. Majipoor jest jednym z tych fantastycznych światów, które naprawdę żyją. Czytelnik zaś, towarzysząc bohaterom w wędrówce przez kolejne kontynenty, ma okazję podziwiać rozsnuwane przed oczyma jego wyobraźni cuda.
Choć niestety trzeba przyznać, że świata tego nie można nazwać realistycznym. Przede wszystkim zastanawia mnie, po co w zasadzie była ta cała gigantomania. Na Majipoorze wszystko musi być ogromne: góry, kontynenty, miasta. Autor nie zastanawiał się jednak nad konsekwencjami – np. w jednym miejscu pada stwierdzenie, że grawitacja na planecie była niewielka. Kwestie takie jak geologia, klimat, ekonomia, czy zagadnienia związane z demografią (wyżywienie mieszkańców wielomilionowych metropolii, efektywny transport produktów – dodajmy, z wykorzystaniem głównie wozów i statków) nie zaprzątały uwagi pisarza. Miało jedynie być malowniczo – co się akurat udało.
Do dalszych zalet „Zamku lorda Valentine’a” zaliczam lekki, przyjemny styl oraz dominujący w całości pogodny nastrój, który zdecydowanie odróżnia powieść Silverberga od książek modnych obecnie. Również pomysł, by główni bohaterowie byli wędrowną trupą – tu żonglerów – wtedy jeszcze był raczej nowy.
Nie zachwyciła mnie natomiast fabuła. Ta jest przebraną dla niepoznaki w kostium fantasy realizacją najpopularniejszych amerykańskich mitów. Oto dawno, dawno temu do ojczyzny głównego bohatera (w tym przypadku chodzi o całą planetę) przybyli osadnicy. Ziemia obiecana była jednak zamieszkana przez rdzennych mieszkańców (tu – metamorfów). Wybuchła wojna, tubylcy zostali przetrzebieni i wyparci; w czasach, gdy toczy się akcja powieści, po ich kulturze i cywilizacji pozostały ruiny, zaś niedobitki nędznie egzystują w rezerwatach. Bohaterowie wprawdzie miewają z tego powodu wyrzuty sumienia, ochoczo tłumaczą sobie jednak, że przecież metamorfów było niewielu, jak na taką dużą planetę, więc zaiste marnotrawstwem byłoby tutaj nie zamieszkać. Tudzież częstują się wzajemnie frazesami w rodzaju „musimy wyjść im naprzeciw i uleczyć z nienawiści”. Na gruzach rodzimej cywilizacji osadnicy zbudowali wielogatunkowe i wielokulturowe Państwo Powszechnego Dobrobytu, na którego czele stoi Prezydent. Wiem, wiem, Koronal – jest on jednakże zarówno przedstawicielem władzy wykonawczej, jak i żywym symbolem, ponadto jest wybierany na swoje stanowisko – może nie demokratycznie, ale liczą się jego umiejętności a nie urodzenie. Niestety na skutek knowań Złego Wiceprezydenta (nie chcąc zdradzać za dużo z fabuły, nie będę wyjaśniać, kto jest jego odpowiednikiem na Majipoorze, zresztą ostatecznie sytuacja okazuje się nieco bardziej skomplikowana) szlachetny, prawy i dzielny Koronal zostaje podstawiony. To oczywiście źle się kończy – uzurpator musi być nieudolny i niemoralny a pod jego rządami kraj czeka straszna przyszłość, której zapobiec może jedynie zwrócenie władzy Odpowiedniemu Człowiekowi. To jednak może pociągnąć za sobą wojnę domową, kiedy to w bratobójczej walce poleje się krew Naszych Chłopców.
Co ciekawe, metamorfowie jako rasa, zajmująca tereny później zamieszkane przez nacje, z których wywodzą się główni bohaterowie, pojawili się także w trylogii o Mistrzu Zagadek z Hed Patricii McKillip. U Silverberga przedstawiciele tego gatunku budzą w postaciach wyłącznie pejoratywne uczucia. Lęk przed zmiennokształtnymi można tłumaczyć rozmaicie – tu pasuje mi interpretacja, zgodnie z którą bohaterowie boją się, że metamorfowie zajmą ich miejsce, tak samo, jak niegdyś ich przodkowie osadnicy zajęli miejsce tubylców.
Wracając zaś do uwag krytycznych – bohaterowie Silverberga są wyjątkowo powierzchowni (choć, co trzeba im oddać dosyć sympatyczni). W takiej lekkiej, przygodowej powieści, jaką jest „Zamek lorda Valnetine’a” nie musi to być wadą. Mnie jednak brakowało jakiegoś odrobinę głębszego rysu. Na minus należy też policzyć toczącą się pod koniec bitwę. Wcześniej Silverberg głównie opisywał podróże bohaterów, kiedyś jednak musiało dojść do konfrontacji i niestety pisarz sobie z nią nie poradził. Wydaje się, że nie miał ani serca, ani pomysłu na opisywanie działań zbrojnych.
„Zamek lorda Valentine’a” może stanowić całkiem niezłą rozrywkę – doceniam barwny świat, ale nie równoważy on w pełni schematycznej fabuły, uproszczonych bohaterów oraz naiwnych rozważań o wspaniałości rządów właściwego człowieka.

Stephen R. Donaldson
‹Jad Lorda Foula›

EKSTRAKT:60%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułJad Lorda Foula
Tytuł oryginalnyLord Foul’s Bane
Data wydania1994
Autor
PrzekładPiotr W. Cholewa
Wydawca Zysk i S-ka
CyklPierwsze kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka
ISBN83-86211-62-8
Format512s. 115×183mm
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Kiedy nie będę kochać, nie zdołasz nigdy zranić mnie. Jestem – więc wolę nie czuć
Inaczej niż Silverberg, Stephen R. Donaldson skoncentrował się przede wszystkim na kreacji głównego bohatera. Pomysł na protagonistę był dosyć ciekawy – człowiek ciężko chory, odtrącony przez społeczeństwo, pełen zapiekłej goryczy. W rozmaitych tekstach krytycznych Thomas Covenant często określany jest mianem antybohatera.
Po części zapewne z uwagi na biblijne konotacje, po części zaś dlatego, że ojciec pisarza był lekarzem i pracował w Indiach, chorobą dręczącą Covenanta jest trąd. Jedyną rzeczą do jakiej mam zastrzeżenie jest to, że wskazówki odnośnie czasu akcji w „naszym” świecie wydają się wskazywać na lata powojenne w Stanach Zjednoczonych. Sądzę, że dla podkreślenia beznadziejnej sytuacji bohatera lepsze byłoby umieszczenie akcji wcześniej, gdyż pierwsze, choć jeszcze słabo skuteczne lekarstwa na trąd wynaleziono w latach 30. XX wieku, w związku z czym usłyszane przez Thomasa od lekarzy zapewnienia o braku jakichkolwiek szans na wyleczenie wydają mi się jednak mało wiarygodne. „Jad lorda Foula” powstał z kolei za wcześnie, by nemezis głównego bohatera mogło być AIDS (które bardziej pasuje mi jako nieuleczalna choroba, powodująca wykluczenie ze społeczeństwa). Wspominałam o „naszym” świecie, gdyż „Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka” zaliczają się w poczet książek o ludziach, którzy przypadkiem trafiają do magicznej krainy. Choć powyższe zdanie jest skrajnym uproszczeniem. Osią pierwszego tomu a zarazem głównym konfliktem, jest bowiem to, czy Kraina, do której trafia Covenant, jest osobnym światem, czy też jedynie wytworem umysłu głównego bohatera. Wraz z nieustannie roztrząsającym tę kwestię Thomasem zastanawia się też czytelnik.
Osobiście skłaniam się raczej ku drugiej interpretacji1). Pozwolę sobie jednak najpierw przyjąć, że Kraina istnieje na tej samej płaszczyźnie, co przedstawiona w kilku pierwszych i ostatnim rozdziale Ameryka. W takim przypadku otrzymujemy historię o wybrańcu, władającym mocą pochodzącą od magicznego pierścienia i będącym ostatnią nadzieją mieszkańców świata, do którego trafia. Tak postrzegany „Jad lorda Foula” się nie broni. Poza ciekawą koncepcją głównego bohatera nie ma bowiem wiele do zaoferowania. Kraina, gdzie opisane zostały trzy wioski i jedno miasto (dość pobieżnie zresztą, gdyż postaci zwiedzają zaledwie niewielką jego część), prócz tego nieco gór i pagórkowatych wyżyn (na których nieopodal wrzosowisk rosną piwonie) tudzież mroczna puszcza, wypada blado w porównaniu ze szczegółowymi i barwnymi uniwersami innych pisarzy. Donaldson nie szczędzi zapewnień, że jest ona piękna, jednak ja tego nie czułam, czegoś mi brakowało. Mieszkańcy nie są szczególnie różnorodni – poza pomysłem na moce kształtowania kamienia i drewna nie znalazłam żadnych smakowitych szczegółów. Portret Covenanta został nakreślony wręcz drobiazgowo, lecz pozostali bohaterowie są dosyć nijacy np. dzielni i pełni poczucia obowiązku magowie czy poczciwy, choć sprawiający wrażenie obłąkanego, olbrzym. Jest także Zły Lord, uskuteczniający dwu i pół stronicowy monolog na temat własnej nikczemności i zwracający się do bohatera per „robaku”. Do tego dochodzą jeszcze cokolwiek koślawe pieśni oraz w założeniu chyba mająca wzruszyć czytelnika scena podziwiania świetlistych duszków.
O wiele ciekawiej jest potraktować Krainę jako projekcję psychiki Covenanta. Wtedy bowiem można zacząć zastanawiać się nad tym, co oznaczają pewne elementy, motywy i wątki oraz szukać powiązań między nimi a opłakaną sytuacją bohatera, borykającego się z odtrąceniem i chorobą. W pierwszych rozdziałach, toczących się w „naszym” świecie autor w bardzo sugestywny sposób przedstawia życie Thomasa. Każe mu też wspominać szczęśliwą przeszłość, dzięki czemu czytelnik doskonale widzi, co protagonista powieści utracił. Pozwala to lepiej zrozumieć nie tylko Covenanta, jego postępowanie i dylematy, ale też, jak wspomniałam na początku tego akapitu, samą Krainę. Choćby magiczny pierścień, mieszczący w sobie dziką magię, nad którą bohater nie potrafi zapanować, jest zapożyczeniem, jakiemu autor nadał nowe znaczenie – dla Thomasa stanowi on symbol miłości i zdrady, najszczęśliwszego okresu jego życia zakończonego największą krzywdą, jaką kiedykolwiek mu uczyniono.
Dylemat bohatera „uwierzyć, czy nie uwierzyć” jest pochodną innej kwestii. Kiedy Covenant dowiedział się o swojej chorobie, kazano mu podporządkować jej całe swoje życie. Porzucić nadzieję, marzenia, które mogłyby oderwać go od ciągłego skupiania się na walce z trądem. Ostrzeżono Thomasa, że myśli o życiu, jakie niegdyś wiódł, mogą doprowadzić go do rozpaczy i samobójstwa. Odejście żony z synkiem oraz reakcja społeczeństwa kompletnie załamały bohatera. Covenant jednak nade wszystko chciał przeżyć, więc postąpił zgodnie z radami. Zniszczył w sobie pozytywne uczucia, odrzucił je i wyparł. A potem trafił do Krainy – miejsca, gdzie wciąż można znaleźć piękno i życzliwych ludzi. Pokusa, by dać się porwać wizji jest ogromna, jednak Thomas postrzega otaczające go dobro jako wymierzone w siebie szyderstwo i upatruje w nim największego zagrożenia. Jeśli bowiem pozwoli sobie na to, by znów czuć coś innego niż frustrację i gniew, spodziewany powrót do rzeczywistości go zniszczy, gdyż nie znajdzie w sobie dość siły, by raz jeszcze wyrzec się większości emocji i pogodzić ze swoim losem.
Donaldson daleki jest jednak od kreowania swojego bohatera wyłącznie na ofiarę. Covenant doświadcza okrucieństwa ale i sam bywa okrutny. Zdecydowanie nie jest odważnym altruistą – choć też trudno mu się dziwić. Do pewnego (dość znacznego, jak sądzę) stopnia go rozumiem. Za jego pomocą autor w nader sugestywny sposób pokazał życie całkowicie zdominowane przez chorobę. Oprócz tego nakreślił portret człowieka odrzuconego przez społeczeństwo. W najszerszym kontekście zaś czytelnika łączy z bohaterem to, że zazwyczaj pragniemy akceptacji, jednak nie za cenę odgrywania ról wyznaczonych przez innych oraz spełniania cudzych wyobrażeń.
Nierzadko zdarzało mi się marudzić na nie podbudowane odpowiednią motywacją poczynania bohaterów i brak konsekwencji. W „Jadzie lorda Foula” zaobserwowałam jednak efekt przeciwny – postać Covenanta i wszystko, co jest z nią związane, wydaje mi się wykalkulowane na zimno, z dystansem, przemyślane i skomponowane pod dyktando zamysłów autora.
Nie spodobał mi się też styl, który jest nierówny. Bardziej udanym frazom towarzyszą zdania w rodzaju: „a poprzez ranek brnęli ciężko (…) niby odpryski rozbitego lamentu”, „nad horyzontem czerwony księżyc płonął jak plama krwi, jak wcielenie zła na pohańbionym tle gwiazd”. Mam też zastrzeżenia do tłumaczenia, choć w tym przypadku trudniej mi o konkretne przykłady: „skulił się pod ciosami, nikczemny i niezdolny do odpowiedzi”, „Bereku! (…) pomóż nam w walce z wrogiem (…) Ratuj Krainę przed krwawej śmierci bogiem”. Dość przeszkadzała mi niekonsekwencja w tłumaczeniu imion i nazw własnych – i tak pojawia się np. Słone Serce Pianościgły, Sługrzywi, ur-Podły, diamentrunek, Wiernogard, z drugiej strony jednak mamy Gigantclave, Woodhelven, Revelstone, czy Stonedown (jeszcze gorzej brzmią utworzone od nich nazwy mieszkańców, jak Stonedownor, Stonedownorka).
Doceniam pomysł na bohatera i konsekwencję w jego realizacji, a jednak czegoś mi zabrakło, by ta historia prawdziwie mnie wciągnęła. Są w powieści Donaldsona fragmenty warte zapamiętania, ale także te, które w moim odczuciu nie były udane. Rozmowy Covenanta na temat nadziei, czy przeznaczenia nie pobrzmiewały mi mądrością życiową, jak zwykłam oczekiwać od książek opartych na podobnych założeniach. Żałuję, że Donaldson nie poważył się na więcej, nie odszedł dalej od schematu. Chwilami miałam wrażenie, jakby autor naginał swoją wyobraźnię, wciskał ją w kształt potolkienowskiego fantasy, zamiast pójść własną drogą.
koniec
25 sierpnia 2014
1) Istnieje spora szansa na to, że dalsze tomy przynoszą wyjaśnienie. Choć przyznam, podoba mi się właśnie to, że w części pierwszej kwestia nie zostaje rozstrzygnięta.

Komentarze

25 VIII 2014   16:20:57

Skuś się i przeczytaj całe "Kroniki..." - trzy, a jeśli Cię nie odrzucą, to sześć tomów. Drugie sam recenzowałem na łamach "Framzety", a potem tu, ale ostrzegam przed spoilerami.

25 VIII 2014   19:27:20

No proszę, i Solaris i Zysk dawali kiedyś strawne estetycznie okładki...

26 VIII 2014   12:57:34

"Skuś się i przeczytaj całe "Kroniki..." - trzy, a jeśli Cię nie odrzucą, to sześć tomów."
Nie sześć, tylko dziesięć. "The last chronicles of Thomas Covenant" to cztery tomy.

27 VIII 2014   14:37:06

@nosiwoda - a po polsku wyszły?

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Do księgarni marsz: Listopad 2008
— Esensja

Z tego cyklu

Wspomnienia
— Beatrycze Nowicka

Moja własna lista. Część II
— Beatrycze Nowicka

Moja własna lista. Część I
— Beatrycze Nowicka

Przeciwko nicości
— Beatrycze Nowicka

Nic specjalnego
— Beatrycze Nowicka

Magiczne USA
— Beatrycze Nowicka

Rycerze i detektyw
— Beatrycze Nowicka

Dla nieco młodszych czytelników
— Beatrycze Nowicka

Zdecydowanie nie zachwyca
— Beatrycze Nowicka

Dwa oblicza Anubisa
— Beatrycze Nowicka

Tegoż twórcy

Krótko o książkach: Z nadzieją patrzmy w przyszłość
— Miłosz Cybowski

Zacząć jeszcze raz
— Dawid Kantor

Tercet egzotyczny w kosmosie
— Jacek Jaciubek

Esensja czyta: Maj-czerwiec 2009
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Joanna Słupek, Agnieszka Szady, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski

„End” wcale nie taki „happy”
— Wojciech Gołąbowski

„Zraniona Kraina” – recenzja
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Kąpiel w letniej wodzie
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.