Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 24 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Notatki na marginesach: Lemolka w sieci

Esensja.pl
Esensja.pl
Andrzej Zimniak
Kiedy Lem powinien zakończyć karierę sportową i przejść „na trenerstwo"? Po co w ogóle nam internet? Czy natura ludzka nadąża za technologią? Rozważania zainspirowane książką „Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fijałkowski”.

Andrzej Zimniak

Notatki na marginesach: Lemolka w sieci

Kiedy Lem powinien zakończyć karierę sportową i przejść „na trenerstwo"? Po co w ogóle nam internet? Czy natura ludzka nadąża za technologią? Rozważania zainspirowane książką „Świat na krawędzi. Ze Stanisławem Lemem rozmawia Tomasz Fijałkowski”.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Lem wielki był
Nie chcę tu szargać świętości, wręcz przeciwnie – z chęcią przyznaję, że Lem był wielki, nawet powiem więcej: był według mnie genialny. Czytałem go w młodości z wypiekami na twarzy i często ślęczałem nad książką do bladego świtu, dopóki jej nie skończyłem. Tak było z „Solaris”, a także ze „Śledztwem”. Jak wiemy, Lem był nie tylko dobrym pisarzem, ale także filozofem cywilizacji technologicznej i futurologiem, który ułożył całkiem sporo trafionych prognoz. Jego sekret polegał na tym, że wystrzegał się podawania szczegółów, natomiast wskazywał kierunki i tendencje – dlatego tak często trafiał w sedno.
Tak było bodajże do wydania „Fiaska”, ostatniej powieści z fabułą. Późniejsza publicystyka i eseistyka lokują się niestety na krzywej spadkowej. Mistrz coraz częściej biadoli nad człowiekiem – zarówno nad jego naturą, jak i dokonaniami – i roztacza kasandryczne wizje. Nader często powtarzają się konstatacje „a ja już to przewidziałem”, zaś piętrowe dygresje i pewna chaotyczność wypowiedzi utrudniają śledzenie głównych wątków. W niektórych przypadkach jego stanowisko jawi się jako kontrowersyjne i zachowawcze. Czyżby Lem w tym okresie nie nadążał za rozwojem? On, mistrz futurologicznej prognozy?
W sporcie ten problem jest prostszy, choć i tak najtrudniejszym momentem w karierze każdego zawodnika jest chwila podjęcia decyzji, czy jeszcze jechać na kolejne zawody, czy może już przejść „na trenerstwo”. Sławni sportowcy chcą odejść w pełnej glorii sukcesu, u szczytu sławy, pragną być wspominani jako mistrzowie, a nie byli czy podupadli mistrzowie. Kolejne porażki mistrza są tak przykre, że już lepiej darować sobie kilka ostatnich sukcesów. Także na giełdzie profesjonalni inwestorzy sprzedają zwyżkujące akcje i zwykle dobrze na tym wychodzą.
Kolejny koniec świata
„Świat na krawędzi” – tak zatytułowano zbiór rozmów Tomasza Fijałkowskiego ze Stanisławem Lemem. Moim zdaniem niepotrzebnie zdublowano rozmowy Lema z Beresiem, no bo ile nowego może powiedzieć ten sam człowiek, nawet filozof, na mniej więcej te same tematy? Poza tym miałem wrażenie, że Fijałkowski nijak nie panował nad żywiołem Lemowej słownej rzeki, jego pytania bladły i nikły w wokabularnych erupcjach prokurowanych przez głównego bohatera.
Daleki jestem od totalnej krytyki tej książki, która, czytana oddzielnie od innych, stanowi unikatowy katalog problemów i perspektyw dzisiejszej cywilizacji. I nie tylko, bo oglądamy obrazki z dzieciństwa i młodości mistrza, potem idą obrazy wojenne, koszmary przeprowadzek i wysiedleń, aż po nieco beztroskie, bo młode, lata krakowskie. Po rysie biograficznym przychodzi kolej na zasadniczą część tomu – jest więc o upadku sztuki, agnostyce, pornografii, ale także o biologizacji technologii, cyborgizacji człowieka, energetyce jądrowej i o końcu nauki. Ja jednak w dalszym ciągu mojej na wskroś subiektywnej wypowiedzi chciałbym uważniej pochylić się nad problemem komputeryzacji społeczeństwa, a szczególnie nad internetem. Także w wersji Lemowej.
Pecet ante portas
Teraz garść własnych wspomnień. Gdy w 1987 roku przebywałem na stażu w USA, komputer osobisty, czyli pecet, zaczął na dobre zdobywać nie tylko gabinety naukowców, ale także mieszkania prywatne. Przemykając korytarzem między laboratoriami, widziałem ważniejszych szefów wpatrzonych w migocące monitory i zastanawiałem się, czemu ci ludzie tracą czas? Jakoś do głowy mi wtedy nie przyszło, że oni jednak pracują, i to wydajniej niż bez tych mądrych maszynek do liczenia.
Po powrocie z Ameryki zarzekałem się, że ja, człek w końcu w średnim wieku, komputera już się nie będę uczył, że zdołam obyć się bez niego, niech z nowinkami ćwiczą młodsi. Jednak już po roku studiowałem odnośne książki i ogłoszenia, a po dwóch – ha! – zostałem właścicielem całkiem przystojnego peceta. Pamiętam, jak w 1993 roku tłumaczyłem Maćkowi Parowskiemu, do czego można używać komputera, a on powtarzał w kółko, że bardzo sobie ceni odziedziczoną po ojcu maszynę do pisania. Jednak w końcu i on stał się w pełni skomputeryzowanym obywatelem. Powód takiego stanu rzeczy jest prosty: nie można ignorować postępu, jeśli człowiek chce się utrzymać na powierzchni.
Ładny obrazek (z) internetu
Wróćmy do Lemowej opowieści. Otóż w pewnym miejscu tej lektury doznałem lekkiego szoku – mistrz przyznał, że nie umiał obsługiwać komputera (!). On, który pilotował gwiazdoloty? W tym miejscu uważny czytelnik podpowie, że od tego miał Pirxa, a od komputera – sekretarza.
Teraz pora przejść do Lemowej wizji internetu, którym nasz wieszcz, ogólnie mówiąc, był zniesmaczony. Pocztę elektroniczną uważa za sprawę banalną, zaraz potem wymienia wirtualne gry hazardowe (nie trzeba jechać do Monte Carlo), kolejno pornografię, następnie identyfikację biometryczną (po prawdzie ma się ona do internetu jak indycze jajo do meksykańskiego stepu, jak sądzę). Dalej jest o podszywaniu się pod kogoś tam, o oszustwach pospolitych tudzież bankowych i zwiększonej łatwości ich popełniania. Gdzieś dalej mistrz pisze, że internet mu się jednak przydał, bo ściągnął sobie z sieci ładny obrazek.
No cóż, nie bardzo mam chęć komentować powyższe enuncjacje, każdy czytelnik sam to doskonale zrobi. Powiem za to kilka słów od siebie. Otóż gdyby kulę ziemską okryć gigantyczną siecią, która w dowolnych miejscach może czerpać i oddawać impulsy zawierające informację, mielibyśmy model dzisiejszego świata. Zaś informacja jest kodem wszelkiego istnienia – tę myśl, ubraną w nieco inne słowa, wyrażał przecież sam mistrz. Jeśli ową sieć uznamy za medium osobnego działania, czyli rzeczywistość wirtualną, wtedy po stronie materii mamy pewne obszary czy głębiny, do których VR nie ma dostępu (np. dokonywanie odkryć w eksperymentalnych naukach ścisłych), lecz z kolei sieć tworzy własne wirtualne przestrzenie – kominy, odchylone w drugą stronę, których real nie jest w stanie na bieżąco penetrować (np. twórczo symulowany świat gry).
Wzmocnienie cywilizacyjne
Oczywistością jest stwierdzenie, że istnieje wiele technologicznych aplikacji pomnażających nasze jednostkowe możliwości. Człowiek na co dzień spokojny, gdy siądzie za kierownicą samochodu, przechodzi metamorfozę, bowiem czuje za sobą moc stu koni mechanicznych, a ponadto odgrodzony jest od adwersarzy pancerzem karoserii – w rezultacie nieraz spędza pieszych z pasów i gruboskórnie komentuje przodków innych kierowców. Zwykły telefon pozwala nam nie tylko rozmawiać praktycznie z każdym, kto także dysponuje telefonem, ale umożliwia kłamstwa i podszywanie się (no, może mniejsze niż internet, bo dwunastoletnia panienka nie poda się za mężczyznę po andropauzie). Samolotem przemieścimy się w jeden dzień do miejsca, do którego musielibyśmy wędrować na piechotę dziesięć lat. Itede, itepe. Zastosowanie nowoczesnej technologii daje upust naszym naturalnym skłonnościom, wzmacniając je – obnosimy się z własną przewagą, uprawiamy gadulstwo podszyte łgarstwem albo ulegamy magii wędrówki. Internet jest jedynie kolejnym krokiem na tym terenie, a że ów wynalazek nie tylko dodaje nam możliwości w sensie wzmocnienia wektorów, lecz również kreuje nową jakość – to też jest oczywiste.
Wieści z wirtuala
Na koniec dwie dobre wiadomości. Pierwsza to ta, że już mamy zalążek wirtualnych podróży po realu. Google wprowadził niedawno możliwość udania się w dowolne (objęte zasięgiem) miejsce na świecie, a następnie „rozejrzenie się” we wszystkie strony. Można więc doklikać się do skrzyżowania Brodwayu i 5th Avenue, popatrzeć w prawo i lewo, a nawet zajrzeć w 23rd Street – zupełnie jakbyś tam stał, człowieku! Jakość obrazu przedstawia jeszcze trochę do życzenia, ale można powiększać i oglądać detale. Już niedługo wybierzemy się na wieczorną przechadzkę po Rzymie lub Barcelonie, nie ruszając się z ulubionego fotela (powiem jak mistrz Lem: już o tym pisałem w numerze 6 „Esensji” z 2001 roku). Takie możliwości obecnie oceniam bardziej w kategoriach wybierania miejsca na urlop, ale doskonalenie przekazu to tylko kwestia techniki.
Druga wiadomość pochodzi z Polconu 2008. Siedząc w kuluarach w miłym towarzystwie, usłyszałem, jak jeden fan prosi autorkę książki o wersję elektroniczną do… poczytania. Upewniłem się, czy słuch mnie nie zawodzi – ale nie, ów fan wydobył z kieszeni czytnik e-booków i zademonstrował mi kilka książek, które tam zdeponował. Jakby nie dosyć, siedzący obok fan wyjął podobne urządzenie i pokazywał własne zbiory. Byłem naprawdę zafascynowany. Oto ludzie, którzy nie tłumaczą, że lubią pieszczotliwy dotyk papieru, zapach drukarskiej farby, szelest kartek. Oni wolą mieć całą bibliotekę w wewnętrznej kieszeni bluzy, książkę wywołują jednym muśnięciem monitora, ekran jest podświetlany, a więc można czytać nawet wieczorem w warszawskim autobusie, wyświetlenie poszukiwanej frazy trwa ułamek sekundy. Już niedługo elektroniczne książki będą jeszcze cieńsze i lżejsze (może będą to folie owijane wokół sztyftu, nafaszerowanego elektroniką?), oferta książkowych plików większa, a dostęp do nich łatwiejszy. Pozostaje tylko – bagatela – uporać się z problemem piractwa, wszak autor też człowiek i żyć z czegoś musi.
Natura ludzka zmienia się znacznie wolniej niż technologia. Mnie osobiście to się podoba, bo świat jest znacznie ciekawszy. Porzekadło „obyś żył w ciekawych czasach” traktuję jako synonim dobrych życzeń. Największym moim zmartwieniem jest to, że chyba jednak nie będę mógł wyjrzeć na Ziemię za tysiąc lat, aby przekonać się, co nowego.
koniec
13 listopada 2008

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Dialogi
— Janusz A. Urbanowicz

Tegoż twórcy

„W zeszłym roku nie miałem wakacji”
— Joanna Kapica-Curzytek

Esensja czyta: Wrzesień 2013
— Miłosz Cybowski, Jacek Jaciubek, Alicja Kuciel, Paweł Micnas, Beatrycze Nowicka

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Esensja czyta: Kwiecień-czerwiec 2010
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Przeczytaj to jeszcze raz: Social-fiction
— Daniel Markiewicz

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.