Z końcem lipca ukazała się, po 30 latach od powstania, dziennikowa powieść Mirona Białoszewskiego „Chamowo”. Jest to zapis jednego roku życia poety na peryferiach Saskiej Kępy w mrówkowcu przy ulicy Lizbońskiej 2/62. Jakie jest Chamowo – to dawne i to dzisiejsze? Zainspirowany lekturą wybrałem się na gorszą część Saskiej Kępy, aby to sprawdzić.
Spacerkiem po Chamowie
Z końcem lipca ukazała się, po 30 latach od powstania, dziennikowa powieść Mirona Białoszewskiego „Chamowo”. Jest to zapis jednego roku życia poety na peryferiach Saskiej Kępy w mrówkowcu przy ulicy Lizbońskiej 2/62. Jakie jest Chamowo – to dawne i to dzisiejsze? Zainspirowany lekturą wybrałem się na gorszą część Saskiej Kępy, aby to sprawdzić.
Miron Białoszewski
‹Chamowo›
Przed swoją przeprowadzką na Saską Kępę Miron Białoszewski przez 17 lat mieszkał na Placu Dąbrowskiego 7/13. Na Lizbońską przeniósł się w 1975 roku. Nowe miejsce stało się dla niego inspiracją, by ponownie zanurzyć się w codzienności, przyjrzeć się szarościom dnia i znów zacząć tworzyć. Po przerwie spowodowanej zawałem Białoszewski właśnie tutaj przeżył twórcze odrodzenie.
Czym było Chamowo? Warszawiacy nazywali tak miejsce, gdzie na dawnych terenach wiejskich wybudowano szare bloki, w których zamieszkali, przybyli najczęściej ze wsi, nowi mieszkańcy stolicy. Miejsce jeszcze dzikie, oderwane od wsi, jeszcze nie w pełni oswojone. W 1975 były to peryferie Warszawy, ale dziś jest to ledwie oddalone od centrum blokowisko, niemalże w środku stolicy. Uliczka Lizbońska przy Trasie Łazienkowskiej jest bardzo krótka. Dwa bloki: jeden „piramidalnie uderzający w górę” i drugi – długi mrówkowiec – „dom ogromny, na dziesięć pięter wysoki, na ćwierć kilometra długi. Stał szary i pusty”.
Miron patrzy z IX piętra wieżowca, w którym mieszka, na zabetonowane łąki, obserwuje bawiące się w piaskownicy dzieci. Pisze: „Czas wisi”. I dla umorusanych dzieciaków, i dla poety, obserwatora rzeczywistości. Poeta upaja się zwyczajnym dniem, obserwuje dzieci w piaskownicy, staruszkowie na ławce. Ulica Lizbońska przynosi Białoszewskiemu natchnienie – po „latach leżących” zaczyna znów pisać, odwiedza nowe miejsca, czuje nowe zapachy, ogląda nowe widoki.
Bylejakość miejsca, jego pierwotność pobudza poetę. Bylejakość i jałowa szarość, które zawsze były dla Białoszewskiego inspiracją, napędzają go. 54-letni pisarz znów ma świeże, młodzieńcze spojrzenie – powstaje bogata, wielowarstwowa powieść – dzień za dniem. Poeta porównuje się do Robinsona, ale jest także osiedlowym włóczęgą topiącym się w codzienności. Chodzi po łąkach, spaceruje po Grochowie, zagląda do bibliotek, krąży wokół bloków. Dla Mirona Chamowo to znów inna planeta – podnieca go nowe miejsce – codzienność, która bywa bardzo nużąca, tutaj nabiera wyjątkowego charakteru. Białoszewski patrzy na wszystko jakby pierwszy raz – uważne spojrzenie poety jest szkłem, oknem, przez które oglądamy malowniczą rzeczywistość tamtego okresu.
Dziś Chamowo niewiele się różni od tego z lat 70. i 80. Jest na pewno ciszej, nie ma dołów i robót towarzyszących powstawaniu Trasy Łazienkowskiej. Jest upalna cisza i nudnie wiszący czas. Patrzę z IX piętra, jak patrzył Miron. Widzę morze mrówkowców, rozsiane bloki, zaraz dalej zieloną linię Wisły i dumnie wznoszący się Pałac Kultury, śródmieście, serce Warszawy widziane z mieszkalnego osiedla ciszy. Mieszkanie 62. Centrum miasta pozornie bliskie.
Wsiadam do windy, spotykam cesarzową bizantyjską – dumną panią z pieskiem, podobną do tej, o której pisał Miron. „Byle się nie odezwała” – powtarzam jak za poetą. Czar pryśnie, a blok pozostanie blokiem. Na osiedlu ludzie spacerują z pieskami. Zwierzaki ciągną swoich właścicieli ku pobliskim działkom, do małego iglastego lasku czy na skrawek łączki. Tęsknota dawnej wsi. Kawałek dalej pozostałe po zakopanych stawach jedyne jeziorko Gocławskie. Słychać żaby.
Spaceruję po Chamowie w milczeniu, spokojnie – jak pisał Białoszewski – przedzieram się przez ciszę. Siadam, by chłonąć gęste powietrze. Wyczekuję czegoś niezwykłego. Próbuję rozmawiać z mieszkańcami siedzącymi na ławkach, zaczepiam spacerujących, przysłuchuję się rozmowie pod małym osiedlowym sklepikiem, ale przytłacza mnie codzienność, powszedniość. Nic się dzieje. Jest cisza. Nic nadzwyczajnego. Widzę, że opisywane przez poetę miejsce jest tylko zwykłym, codziennym, powtórzonym w tysiącach blokowiskiem. Nie czuję żadnej magii. Co widział w Chamowie poeta? Blok na Lizbońskiej to „ażurowy futerał”, tutaj „nieustannie świętuje się pierwszy dzień ludzkości”.
Miron umiał czarować, przemieniać codzienność, bylejakość i kalectwo sakralizował, zwyczajność malował przeróżnymi barwami. Nie stwarzał niczego, tylko zdobił szarą rzeczywistość kolorami – codzienność była świętem, coś powszechnego czymś niepowtarzalnym, wciąż widział wszystko na nowo. Miejsce najzwyklejsze może być czymś niezwykłym – zależy, jak na to spojrzymy – szary blok i piaskownice, skromna biblioteka – wszystko to staje się inne, jak z innej planety, jak na samotnej wyspie – tak widzi to Miron.
Ta część Saskiej Kępy jest naprawdę niezwykła, przynajmniej na stronach powieści. Właśnie dlatego polecam książkę Białoszewskiego; może warto czytać ją na ławce przy blokowisku? „Chamowo” to powieść o przeciętnym osiedlu. Blokowisko, jakich pełno, widziane oczyma niezwykłego człowieka – poety. Powieść może stać się dla nas inspiracją do szukania piękna, niezwykłości w tym co codzienne, pospolite, szare i zwyczajne.
Ruszam z powrotem autobusem z Alei Stanów Zjednoczonych na swoje osiedle, które już nigdy nie będzie takie, jakim je widziałem wcześniej.