Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup

Błękitne fiu bździu

Esensja.pl
Esensja.pl
Przy okazji lektury książki „Błękitna pustka” Jeffery Deavera odświeżyły się wszystkie moje frustracje związane z ukazywaniem technik informatycznych w popkulturze. Więc zamiast recenzji powstał felieton, w którym nie tyle chodzi o to, dlaczego „Błękitna pustka” jest książką fatalną, ile o to, dlaczego niczym się nie wybija od pozostałej reszty jej podobnej.

Marcin T.P. Łuczyński

Błękitne fiu bździu

Przy okazji lektury książki „Błękitna pustka” Jeffery Deavera odświeżyły się wszystkie moje frustracje związane z ukazywaniem technik informatycznych w popkulturze. Więc zamiast recenzji powstał felieton, w którym nie tyle chodzi o to, dlaczego „Błękitna pustka” jest książką fatalną, ile o to, dlaczego niczym się nie wybija od pozostałej reszty jej podobnej.
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Niniejszy tekst jest emocjonalny nie tylko dlatego, że rozochocony renomą nazwiska autora zainwestowałem czas w lekturę marnej, jak się okazało, książki. Ma swoje znaczenie także moje zawodowe obciążenie. Od lat śledzę coraz częściej obecną w popkulturze i coraz ważniejszą rolę odgrywającą w fabułach powieści czy filmów szeroko rozumianą technikę informatyczną. I od tychże lat sposób, w jaki się ją tamże prezentuje, jest dla mnie powodem do zażenowania tudzież przeklinania w żywy kamień. Niepojęte, ale w czasach, kiedy komputery są na porządku dziennym (i nocnym – jak powiedziałaby jedna z ostatnich starowinek z „Seksmisji”), dostępne właściwie dla każdego, od dawna pod strzechami, jak ongiś radia czy telewizory, kiedy rośnie liczba konsumentów kultury popularnej, którzy coś z tego wszystkiego rozumieją i – zdałoby się – nie zadowolą się już pulpitem upstrzonym mrugającymi lampkami (jak w pamiętnej „Odysei kosmicznej 2010”) – w tychże czasach nadal roi się od produkcji ukazujących ową technikę zupełnie od czapy, w sposób wołający o pomstę do nieba.
Dominuje efekciarstwo momentami tak idiotyczne, że aż włosy bolą. W „Mission Impossible 2” czy w „Osaczonych” elektroniczny transfer bankowy jest pokazany z tzw. paskiem postępu i zaiwaniającym jak szalony licznikiem kwoty, zupełnie jakby przelew wykonywano grosik po grosiku. Zapewniam wszystkich zainteresowanych, że jeśli bank ma do przesłania pięćset złotych z konta na konto, to – co może być dla wielu scenarzystów odkryciem epokowym bez mała – nie wykonuje pięciuset transferów, złoty po złotym, tylko robi jeden. Naprawdę.
W jednym z odcinków serialu „N.C.I.S.” system obsługujący pracę tej agencji zostaje zaatakowany z zewnątrz. Atak objawia się kaskadą mrugających okien, otwierających się i zamykających jak skrzydła zdziczałych motyli. Patolog Abbey, prywatnie przesympatyczna goth, próbuje dopaść intruza, waląc w klawiaturę jak wściekła (zupełnie jakby obrona systemu informatycznego przed wrogim oprogramowaniem była tym skuteczniejsza, im groźniejsze miny i im mocniejsze walenie w klawiaturę się w to zaangażuje). W pewnym momencie do laboratorium, w którym ta heroiczna walka się rozgrywa, wchodzi jej kolega z zespołu, komputerowy geek Timothy McGee. Staje obok niej, rzuca dwa mądre zdania, w których ni przypiął, ni przywiązał pojawiają się słowa ‘firewall’ i ‘VPN’, by w końcu oznajmić: Pomogę ci! – i oto Abbey przesuwa się w lewo, Tim staje obok niej, i oboje zaczynają walić w tę samą klawiaturę, Abbey w jej lewą część, Tim w prawą. Proszę mi wierzyć, nie wynika z tego, że producenci filmu traktują nas, widzów, jak idiotów. Nie. Wynika z tego, że traktują nas jak idiotów wyjątkowo ciężkich, skończonych i patentowanych.
W „Kuli” okazuje się, że wiadomość od istoty, która opanowała system sterujący podwodną stacją, jest pisana z perspektywy kulistej, a jakże, i żeby ją zdekodować, należy użyć sferycznej klawiatury. Ktoś z was kiedyś widział sferyczną klawiaturę? Nałożoną na kulę? Nawet wśród najbardziej odbajerzonych urządzeń peryferyjnych na jakichś targach sprzętu trudno takową trafić. A już klawiatura software’owa (czyli wyświetlana na ekranie) w formie kuli w systemach operacyjnych zwyczajnie nie występuje, bo na grzyba taka komukolwiek? Co oczywiście niczemu nie przeszkadza, ażeby takową właśnie uzyskać we wspomnianym systemie stacji badawczej po wklepaniu kilku poleceń na tekstowej konsoli. No po prostu ktoś przewidział, że kiedyś będzie potrzebna, i ją starannie zaimplementował. ”– Jak to? Z tragarzami przechodziliście? – Tak jest. Przechodziliśmy. Bardzo cię polubiłem, chłopie!”
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Jeden z moich wykładowców podczas zajęć z programowania ekstremalnego opowiedział anegdotkę, jak to Katedra Informatyki starała się o pieniądze na wymianę sprzętu w laboratoriach. I usłyszano, że priorytetem jest odnowienie sprzętu komputerowego w księgowości wydziału, bo są tam używane straszliwe rzęchy. Po zakupach okazało się, że panie pracujące na arkuszach kalkulacyjnych i edytorach tekstu dostały pod biureczka stacje zaopatrzone w karty graficzne GeForce-ileśtam. Wspomniany doktor skomentował rzecz krótko: Jak powszechnie wiadomo, programy księgowe wymagają dobrych, markowych dopalaczy grafiki… Otóż zdziwiłby się pan doktor, oglądając „Hakerów”, gdzie systemowy kosz na śmieci jest przedstawiony w formie wielkiego trójwymiarowego pomieszczenia, gdzie pełno jest regałów, wokół wirują symbole matematyczne i coś tam od czasu do czasu błyska, tak żeby nawet ostatni imbecyl nie miał wątpliwości, że komputery to strasznie fajowa rzecz. Momentami mam ochotę gryźć blat najbliższego stolika…
• • •
Nautyskiwawszy się odrobinkę na temat sytuacji ogólnej, stwierdzam, że do tego stosu dziwactw i debilizmów można dorzucić kolejną cegiełkę – powieść Jeffery’ego Deavera zatytułowaną „Błękitna pustka”. Nie zdradzę zbyt wiele, jeśli napiszę, że w książce trup ściele się gęsto – w końcu u Deavera jest to w zasadzie norma. Skuteczność sprawcy bierze się stąd, iż osacza on swoje ofiary, infiltrując ich życie przy pomocy komputera (wedle schematu znanego z filmu „System”), którym potrafi zrobić praktycznie wszystko. A owo WSZYSTKO potrafi dzięki temu, że jest – uwaga, uwaga! – geniuszem phreakerstwa (czyli przestępstw, włamań, awarii i uszkodzeń powodowanych przy użyciu komputera – mylnie nazywanego hakerstwem), autorem programu Trapdoor, który pozwala mu się włamać do KAŻDEGO systemu. Rany boskie!
Jak uzasadnia całą rzecz autor? Ano tak otóż pisze w posłowiu: „Gdy pisałem tę książkę […] niektórzy specjaliści komputerowi, z którymi rozmawiałem, wyrażali opinię, że napisanie programu takiego jak Trapdoor nie było w tamtych czasach możliwe. Nie przekonali mnie jednak […]”. A dlaczegóż to, jeśli wolno zapytać? Ano dlatego, że – czytamy dalej – „[…] musiałem pomyśleć o pewnym pracowniku działu badawczego jednej z największych na świecie firm komputerowych, który w latach pięćdziesiątych zalecał swojemu przedsiębiorstwu, by zostało przy lampach elektronowych, ponieważ obwód scalony nie ma żadnej przyszłości, natomiast szef pewnej międzynarodowej firmy produkującej sprzęt komputerowy i oprogramowanie oznajmił, że komputer osobisty nigdy nie przyjmie się na rynku”.
Brzmi przekonująco? Dla kogoś pewnie tak. Szkopuł w tym, że to bzdura na skrzypiących resorach. Co innego protokoły sieciowe, programy antywirusowe i rozmaite inne zabezpieczenia, konkretna technologia, a co innego mylne prognozy dotyczące rozwoju techniki. Co ma piernik do wiatraka? Nic. Ale jak się go opakuje stosownym bełkotem, może udawać poważne uzasadnienie, z którego niby płynie wniosek, że skoro zdarzają się mylne przewidywania, to na pewno protokoły komunikacyjne też są do bani i genialny wirtuoz komputerowej klawiatury zrobi sobie z nimi, co będzie chciał. A niby dlaczego? A bo tak. Bo nawet z takiego banana można wystrugać książkę, którą się opchnie. Ręce opadają, ale jest problem z objaśnieniem, dlaczego, albowiem zrozumienie przyczyn, dla których opis działania wspomnianego programu pozwala bez trudu pierwszemu lepszemu studentowi informatyki, który ma już za sobą wykłady z sieci komputerowych, uznać cały pomysł za bzdurę, jest możliwe tylko, jeśli się ową wiedzę posiada. Wiedzę specjalistyczną, raczej przeciętnemu użytkownikowi komputerów niedostępną. Żeby zatem należycie oddać skalę idiotyzmów powypisywanych przez Deavera, użyję takiego oto porównania:
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
Wyszukaj / Kup
Wyobraź sobie, Czytelniku, fabułę, w której bohater po długim i mozolnym śledztwie zjawia się z potężną giwerą w ręku u podnóża wieżowca. I wie, że złoczyńca, którego ściga i którego chce zabić, znajduje się na dziesiątym piętrze tegoż budynku. Więc ugina nogi w kolanach, mocno się wybija i wysokim podskokiem frunie na stosowną wysokość, by oddać strzał przez okno i zgładzić skurkowańca. Jaka byłaby reakcja czytelnika tudzież widza (założywszy, że nie ogląda „Matrixa”, ale – do tego momentu – najuczciwszy pod słońcem film sensacyjny)? Dość oczywista: Nie no, co za bzdura! Przecież to niemożliwe! A teraz sobie wyobraźmy, że zaczepiony o tę kwestię reżyser odpowiada krótko: „Ten człowiek to prawdziwy geniusz! Zna się na grawitacji jak niewielu innych! Nie ma sobie w tym równych! Potrafi z nią wyprawiać takie rzeczy, o jakich innym się w ogóle nie śniło. Biolodzy, z którymi rozmawiałem podczas kręcenia filmu, stwierdzili, że człowiek nie jest w stanie podskoczyć tak wysoko. Nie przekonali mnie. Warto pamiętać, że byli kiedyś ludzie, którzy uważali, że człowiek nigdy nie będzie mógł latać, a jeden z szacownych naukowców nawet oświadczył na początku XX wieku, że wszystkich najważniejszych odkryć naukowych dokonano już w wieku XIX i że niczego więcej się już nie wynajdzie”. No i jak, Czytelniku? Czujesz się przekonany tą krystaliczną argumentacją?
Albo taki oto pasztet: powiedzmy, że bohater powieści zmaga się z przeciwnikiem, który siłą wpycha mu do ust pigułkę z trucizną. Na co nasz dzielny zabijaka bierze nóż i sam sobie odcina głowę, ażeby pigułka nie zsunęła się przez gardło do żołądka. Przechwytuje ją „po drodze”, po czym dzielnie przyszywa sobie głowę z powrotem. A reżyser…
Dobra, myślę, że sprawa jest jasna. Tu nie chodzi o żadne potknięcia, o czepianie się detali, które w końcu są do przełknięcia dla każdego czytelnika, który rozumie, co to znaczy „zawiesić swą niewiarę” na czas lektury. W żadnym razie. Tu chodzi o niemożebne wprost duby smalone, na których oparty jest trzon fabuły. I to, że Deaver zadbał o to, by akcja miała stosowne zwroty akcji i tempo, niczego tu nie zmienia. Tak jak nie zmienia niczego obfite kropienie gnoju perfumami.
Szkopuł w tym, że wytłumaczenie laikowi, dlaczego są to duby smalone, jest bardzo trudne. Koledze z branży, jeśli w ogóle musiałbym mu ową bzdurność tłumaczyć, powiedziałbym tak: Deaver sobie wymyślił program, który przechwytuje pakiet danych wędrujący pomiędzy jednym routerem a drugim, by zmienić jego treść, wpisując weń swój własny kod (kod siebie samego) i w ten sposób przesłać się na atakowaną maszynę i tam, już po przesłaniu, samemu się uruchomić. Pomijając fakt, że ilość bajtów przesyłanych przez jeden taki pakiet jest daleko zbyt mała, by zapisać w niej kod owego „genialnego programu” (mówimy o warstwie IP, która jest podstawą działania protokołu TCP, sama zaś leży na protokole warstwy sprzętowej), nie da się takiego numeru wykonać przede wszystkim dlatego, że protokoły sieciowe zauważają natychmiast i bez trudu, jeśli w takim pakiecie zmieni się choć jeden parszywy bit, i żądają ponownego przesłania całego pakietu, poprzedni uważając za uszkodzony i kompletnie go ignorując.
Czytelnika spoza branży, dla którego powyższy akapit jest bełkotem, pozostaje mi zapewnić, że gdyby tylko któryś z owych wspomnianych przez Deavera specjalistów wytłumaczył pisarzowi, co to takiego suma CRC, co to takiego retransmisja pakietów i w ilu warstwach protokołów owe mechanizmy kontrolne działają (a jest ich kilka co najmniej), miałby pewnie na koncie jedną książkę mniej, ale za to zachowałby renomę pisarza, który się zna na tym, o czym pisze. A tak mam wątpliwości, czy z procedurami policyjnymi i całą kryminologią, która jest w jego powieściach obecna, nie poczyna sobie czasem z podobną dezynwolturą.
Czerwona kartka. I żebym więcej takich bzdur czytać nie musiał!
koniec
18 września 2009

Komentarze

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Okładka <i>Amazing Stories Quarterly</i> z wiosny 1929 r. to portret jednego z Małogłowych.<br/>© wikipedia

Stare wspaniałe światy: Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
Andreas „Zoltar” Boegner

11 IV 2024

Czy „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya, powieść, której tytuł wykorzystałem dla stworzenia nazwy niniejszego cyklu, oraz ikoniczna „1984” George’a Orwella bazują po części na pomysłach z „After 12.000 Years”, jednej z pierwszych amerykańskich antyutopii?

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (24)
Andreas „Zoltar” Boegner

7 IV 2024

Kontynuując omawianie książek SF roku 2021, przedstawiam tym razem thriller wyróżniony najważniejszą nagrodą niemieckojęzycznego fandomu. Dla kontrastu przeciwstawiam mu wydawnictwo jednego z mniej doświadczonych autorów, którego pierwsza powieść pojawiła się na rynku przed zaledwie dwu laty.

więcej »

Fantastyczne Zaodrze, czyli co nowego w niemieckiej science fiction? (23)
Andreas „Zoltar” Boegner

14 III 2024

Science fiction bliskiego zasięgu to popularna odmiana gatunku, łącząca zazwyczaj fantastykę z elementami powieści sensacyjnej lub kryminalnej. W poniższych przykładach chodzi o walkę ze skutkami zmian klimatycznych oraz o demontaż demokracji poprzez manipulacje opinią publiczną – w Niemczech to ostatnio gorąco dyskutowane tematy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Lipiec 2011
— Anna Kańtoch, Beatrycze Nowicka, Joanna Słupek

Pokusa twista 3, czyli ambiwalentny czar Deavera
— Anna Kańtoch

Esensja czyta: Kwiecień-czerwiec 2010
— Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski

Co w necie piszczy
— Anna Kańtoch

Szukacie niewłaściwej osoby
— Jędrzej Burszta

ONI wiedzą
— Anna Kańtoch

Zakręcone, zakręcone…
— Konrad Wągrowski

Koń Trojański
— Ewa Drab

SPF – Subiektywny Przegląd Filmów (6)
— Jakub Gałka

Nie wszystko gra
— Piotr Czerkawski

Tegoż autora

Piosenki Wojciecha Młynarskiego
— Przemysław Ciura, Wojciech Gołąbowski, Adam Kordaś, Marcin T.P. Łuczyński, Konrad Wągrowski

Wracaj, gdy masz do czego
— Marcin T.P. Łuczyński

Scenarzysta bez Wergiliusza
— Marcin T.P. Łuczyński

Psia tęsknota
— Marcin T.P. Łuczyński

Dym/nie-dym i polarne niedźwiedzie na tropikalnej wyspie
— Konrad Wągrowski, Jędrzej Burszta, Marcin T.P. Łuczyński, Karol Kućmierz

Zagraj to jeszcze raz, odtwarzaczu…
— Marcin T.P. Łuczyński

Panie Stanisławie, Mrogi Drożku!
— Marcin T.P. Łuczyński

Towarzyszka nudziarka
— Marcin T.P. Łuczyński

Tom Niedosięgacz
— Marcin T.P. Łuczyński

Filiżanki w zlewie
— Marcin T.P. Łuczyński

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.