Punkt krytyczny: Doktryna szokuMichał Cetnarowski, Michał Foerster Kolejne części „Piły” i „Oszukać przeznaczenie” ściągają do kin niezmienne grono widzów. Gore to nie wynalazek dzisiejszych czasów, ale kiedyś były to raczej filmy/książki niszowe, zrzeszające specjalną subkulturę „wtajemniczonych” fanów, oglądających kolejne odcinki „Obliczy śmierci” na VHS-ie. Dziś spektakularne umieranie jest rozrywką masową, a liczba widzów „Piły” idzie na całym świecie w setki tysięcy. Skąd taka popularność? Porozmawiajmy o podobnej „strategii szoku” w literaturze.
Michał Cetnarowski, Michał FoersterPunkt krytyczny: Doktryna szokuKolejne części „Piły” i „Oszukać przeznaczenie” ściągają do kin niezmienne grono widzów. Gore to nie wynalazek dzisiejszych czasów, ale kiedyś były to raczej filmy/książki niszowe, zrzeszające specjalną subkulturę „wtajemniczonych” fanów, oglądających kolejne odcinki „Obliczy śmierci” na VHS-ie. Dziś spektakularne umieranie jest rozrywką masową, a liczba widzów „Piły” idzie na całym świecie w setki tysięcy. Skąd taka popularność? Porozmawiajmy o podobnej „strategii szoku” w literaturze. Michał Cetnarowski. Historyk, redaktor, tłumacz. Sekretarz redakcji i redaktor działu literatury polskiej „Fantasy & Science Fiction”, współpracownik „Nowej Fantastyki”, „Czasu Fantastyki”, e-zinu „Creatio Fantastica”. Redaktor antologii „Nowe idzie” (Powergraph 2008), próbującej odpowiedzieć na pytanie, jak wygląda młoda polska fantastyka A.D. 2008. Autor zbioru opowiadań „Labirynty” (Powergraph 2009). Michał Foerster. Poznaniak, archeolog, krytyk internetowy. Felietonista „Esensji” („Wariacje literackie”), współpracuje też z „Creatio Fantastica”. Gra w zespole rockowym. ![]() Michał Cetnarowski: Kiedyś z podobnych rozwiązań i krwawych scen słynęli Clive Barker i Graham Masterton, dla których – zwłaszcza dla tego drugiego – makabryczne sceny i obscena, najlepiej jeszcze przemieszane z seksem, stanowiły cel sam w sobie, jak we włoskich komiksach fumetti neri z lat 60.-70. XX wieku. Czytało się to za dzieciaka z wypiekami na twarzy albo z dreszczem obrzydzenia, czekając na kolejne „momenty” i splattepunkowe „fragmenty”. Dziś podobne motywy najczęściej się opatrzyły, oczytały; jeśli autor po nie sięga, to najczęściej przegina coraz bardziej, żeby pokazać w tej materii „coś nowego”, „bardziej szokującego” – i tym samym wpada w pułapkę kiczu, przerysowania, nakładającego na całość filtr umowności. Ciężko to czytać jako realizm – a jednocześnie ciężko to czytać w ogóle. Pytanie na początek byłoby takie – czy podobna strategia literacka może mieć na celu coś więcej niż proste zaszokowanie czytelnika (zasłaniasz twarz z obrzydzeniem, ale po chwili zaczynasz czytać kolejne akapity przez niby przypadkowo uchylone palce)? Czy brutalność tekstu i w tekście może być rozwiązaniem literackim, świadomą strategią autorską, mającą na celu coś więcej niż (specyficznie rozumiana) „atrakcyjność fabularna”? Obok tekstów „Mastertonów” mamy przecież także „Łaskawe” Litella, „Dziecię boże” McCarthy’ego, „Dziewczynę z sąsiedztwa” Ketchuma czy „Opętanych” Palahniuka. Po co pisze się takie książki? I po co się je czyta? Michał Foerster: Kiedy Lawrence Durrell dostał od Henry’ego Millera rękopis „Sexusa”, pierwszego tomu trylogii „Różoukrzyżowanie”, przesłał mu telegram: „Sexus zrujnuje twoją reputację stop wycofać i poprawić”. Brytyjski pisarz był zszokowany liczbą wulgaryzmów i szczegółowymi opisami seksu w książce. Kiedy przeczytał już całą, przesłał Millerowi kolejny telegram. Jak można się domyślać, Durrell diametralnie zmienił zdanie – uznał „Sexusa” za arcydzieło. To chyba jest najlepsze wytłumaczenie wszystkich obrzydlistw, o których wspomniałeś. Inna sprawa, że czasami trudno jest stwierdzić czy pisarz nie przesadza z epatowaniem przemocą albo seksem. Albo czy nie kryje się za tym, jak mówisz, strategia szoku. Właśnie takie wrażenie miałem podczas lektury „Opętanych”. To znaczy rozumiem, że Palahniuk chciał wymyślić nowy rodzaj horroru i tak dalej. Że zmiksował „Dekameron” ze Stephenem Kingiem, że szwajcarska willa, gdzie Byron i Mary Shelley opowiadali sobie historie z dreszczykiem, że reality show. Rozumiem, ale moim zdaniem nie tłumaczy to w żaden sposób nudziarskiej opowieści zaprawionej w sumie bezsensownym szlachtowaniem. I do tego jeszcze te pseudowiersze! Jeśli jest coś gorszego od gore w wykonaniu Palahniuka, to są to jego poezje. No właśnie, powiedz mi, proszę, dlaczego tobie się podobają „Opętani”, bo bardzo jestem ciekaw? MC: „Opętanych” planowałem zostawić sobie na koniec, ale skoro już na samym początku wywołujesz do tablicy… (śmiech) ![]() Tobie książka Palahniuka się nie podobała. Wymieniasz – celnie, bez dwóch zdań – „elementy składowe”, na których oparł autor strukturę książki i pomysł na tekst. Przy czym ja nie robiłbym tego z taką dezynwolturą – przecież kilkoma notatkami na marginesie można podsumować w zasadzie każdy tekst: „Opowieści o pilocie Pirxie” – szkolny kadet, kosmiczne bildungsroman, XIX-wieczny dziennik wychowanka wiktoriańskiej pensji przełożony na scenografie i problemy domniemanej przyszłości; „Władca pierścieni”: mity germańskie i celtyckie, forma „bajki dla dorosłych”, chrześcijańska symbolika; „Komu bije dzwon” – opowieść partyzancka, fabularyzowany quasireportaż wojenny, reminiscencje powieści psychologicznej przełożonej na behawioryzm, melodramat; „Inne pieśni” – Arystoteles, kontakt z Obcymi, bildungsroman na sterydach, XIX-wieczna epika realistyczna. I tak dalej. Podobne zdania mówią nam wiele o tekście – ale zasadniczo stanowią chyba (powinny stanowić) punkt wyjścia do rozmowy, nie jej podsumowanie. Czyli tropy genologicznie jak najbardziej trafne – ale i nie (tylko) o tym jest ta książka. Jeśli chodzi o moje odczytanie, Palahniuk znów mówi w niej o zakręcie, na jakim znalazła się współczesna Ameryka. Trochę to autotematyczne, także przegięcie estetyczne w tekście i jazda na „horror biologiczny”, jasne. Ale dzięki temu mocne, zwłaszcza motyw samookaleczenia, dzięki któremu pokocha cię popkultura. Piękny symbolizm, który musi być szczególnie widoczny w rzeczywistości wszechobecnych talk shows i tabloidów, dla których najlepsi „bohaterowie” to najwięksi ekshibicjoniści duszy. Jeśli cię nie ma w mediach, nie istniejesz, jeśli nie dbasz o korporacyjny samorozwój – nie jesteś człowiekiem; jeżeli się uśmiechasz, musisz być szczęśliwy; jeśli zamkniesz oczy, zło nie zaistnieje. Oczywiście Palahniuk za dobrym pisarzem jest, żeby krytykować „cywilizację dobrobytu” społeczeństw zachodnich bezrefleksyjnie, idąc po linii najmniejszego oporu. Stąd w „Opętanych”, jak sądzę, tyle złośliwej ironii i zgrywy, totalny pisarski odlot na najwyższym poziomie, makabra przemieszana z humoreską. Tajna sekta zabójców, zabijająca za pomocą masażu stóp. Rodzina wilkołaków, mająca powiązania na całym świecie. Zamach – oczywiście udany – na przedstawicieli wszystkich najważniejszych religii na Ziemi. Lekcja społecznej solidarności, udzielana za pomocą wypuszczanych na szczytach stromych ulic kul do kręgli, zbierających krwawe żniwo. Dramatyczna miłość do policyjnego manekina, współczesny „Pigmalion” w wersji hard. Przecież to wszystko to są motywy-symbole, dzięki którym możesz kreślić wyraźne jak cięcie szkłem szlaki na mapie zagubienia. Palahniuk przejaskrawia obraz, zgoda. Robi to dla swoiście rozumianej zabawy, pornografii gore. Teoretycznie powinno go to dyskwalifikować. Według mnie nie dyskwalifikuje (choć opis kolejnych dekapitacji zamiast szokować szybko nuży; to byłby tekstu grzech największy; ale czy to nie jest działanie zamierzone…?). Jaka byłaby zatem recepta na przemoc w tekście, gdzie są jej granice; co można autorowi i kiedy? MF: Podoba mi się twoje zdanie o Palahniuku. Oczywiście pozwoliłem sobie na wyliczankę składników koktajlu o nazwie „Opętani”, żeby cię trochę podpuścić. Ale nie tylko dlatego. Zauważ, dobry koktajl ma to do siebie, że jego elementy odkrywamy z przyjemnością. U Palahniuka (sam przyznajesz) tego nie ma, jest za to nużące pokazywanie coraz to nowych sposobów na ukatrupienie człowieka. Przyznam się, że pierwsze opowiadanie – historia faceta z krótką kiszką – mnie zachwyciło. Byłem przekonany, że autor przygotowuje czytelnika na coś większego, że zwierzenia na temat masturbacji będą preludium albo, by tak rzec, grą wstępną do czegoś poważniejszego. Ale nie, Palahniuk ogranicza się do powtarzania, więcej – wałkowania tematu. Być może z tego początkowego rozczarowania wynika moja złośliwość wobec „Opętanych”. ![]() Granie motywami z literatury pulpowej jest, mam wrażenie, niebezpieczne. Bo łatwo się zapomnieć i samemu zacząć pisać pulpę. Właśnie coś takiego chwilami widać u Palahniuka. Kiedyś w księgarni wpadła mi do ręki pozycja zatytułowana „Nagrody Darwina”; może słyszałeś. Koncept jest taki, że w krótkich rozdziałach opisywane są historie, jak to ludzie potrafią się zabić w najgłupszy sposób. Na przykład pewien facet kochał się z dziewczyną na wzgórzu pod drzewem w czasie burzy. Jak można się domyślić, piorun uderzył kochanka w cztery litery. Czytając „Opętanych”, chwilami miałem wrażenie, że to taka literacka wersja „Nagród Darwina”. Jakie są granice przemocy w tekście? No, Palahniuk wyraźnie je przekroczył. Nie tyle pod względem ilości, co jakości. Dla mnie podstawowe pytanie brzmi: po co? W jakim celu autor dawkuje czytelnikowi akurat taką, a nie inną ilość ohydy? Jestem świeżo po lekturze „Sexusa” Millera, więc co jakiś czas będę wracał do tej książki. Zresztą niedaleko od pornografii seksu do pornografii zbrodni. Czytając Millera, też zadawałem sobie pytanie: po co? Po co autor tak szczegółowo opisuje stosunki z kobietami, te wszystkie szczegóły anatomiczne, gdzie co włożył i ile miał orgazmów. No bo przecież nie po to, żeby przyciągnąć erotomanów. |
Oto co zrecenzowaliśmy w drugiej połowie wakacji.
więcej »Czasami wyróżniane przez specjalistów książki nie mają żadnego większego oddźwięku w fandomie. Przyczyny są zapewne różne – tak, jak bardzo różne są tym razem przedstawione tytuły niemieckiej SF.
więcej »Ponad pół wieku upłynęło od książkowej premiery „Odysei kosmicznej 2001” i filmu Stanleya Kubricka o tym samym tytule. Oba są klasykami w swojej kategorii. I oba nie straciły dziś nic ze swojej jakości.
więcej »Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner
Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner
Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner
Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner
Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner
Do księgarni marsz: Maj 2019
— Esensja
To czego nie można odtworzyć
— Dawid Kantor
Do księgarni marsz: Marzec 2019
— Esensja
Najlepsze książki dekady – wybór czytelników Esensji
— Esensja
Esensja czyta: Grudzień 2010
— Jędrzej Burszta, Miłosz Cybowski, Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Joanna Słupek, Konrad Wągrowski
Prezenty świąteczne 2010: 100 książek, które powinny znaleźć się pod choinką
— Esensja
50 książek minionej dekady, które warto znać
— Esensja
Danse macabre
— Michał Kubalski
Do księgarni marsz: Styczeń 2010
— Esensja
Prezenty świąteczne: 100 książek, które powinieneś położyć pod choinką
— Esensja
Burza nad fikcją. Historia w fantastyce
— Michał Cetnarowski, Michał Foerster, Radosław Wiśniewski
Kongres lemologiczny albo fiasko, czyli podróż czwarta
— Michał Cetnarowski, Michał Foerster
Czy fantastyka potrzebuje publicystyki?
— Michał Cetnarowski, Michał Foerster
To czego nie można odtworzyć
— Dawid Kantor
Parental Advisory Explicit Content
— Jacek Jaciubek
Mniej grozy, więcej refleksji
— Jacek Jaciubek
O świecie, gdzie na co dzień gwałci się arbuzy
— Mieszko B. Wandowicz
Esensja czyta: Październik 2011
— Jędrzej Burszta, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Joanna Słupek, Mieszko B. Wandowicz, Konrad Wągrowski
Cudzego nie znacie: Świat na żywo jest nie do przyjęcia
— Mieszko B. Wandowicz
Nie ma takich na świecie, ale bywają w nas
— Mieszko B. Wandowicz
W tym dobrym świecie żyli źli ludzie
— Mieszko B. Wandowicz
Banalność zła
— Jędrzej Burszta
Cudzego nie znacie: Sowy płaczą nad okrutnym światem
— Mieszko B. Wandowicz
Popkultura i antyk: Elektra
— Michał Foerster
Steve Jobs wielkim poetą był
— Michał Foerster
Notatki na marginesie „Mapy i terytorium”
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Błagalnice
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Dzieci Heraklesa
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Persowie
— Michał Foerster
Chociaż nie brzmi to zbyt oryginalnie
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Trachinki
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Ajas
— Michał Foerster
Popkultura i antyk: Filoktet
— Michał Foerster
W kwestii Lovecrafta... Wydaje mi się, że siłą Lovecrafta był dystans do opisu. Jego opisy są właściwie raptem wskazaniem, rzuceniem hasła. Nie mają w sobie nic epatującego dosłownością. Co to znaczy "ohydna deformacja"? Jak wygląda plugawy rytuał"? Czym jest "bluźniercza potworność zrodzona pod nienazwanymi gwiazdami"? Lub "niewypowiedziany koszmar przywołany z kosmicznych otchłani"?(frazy wymyślane są przeze mnie teraz ad hoc). Sedno w tym, że on tymi frazami jedynie "trącał struny" podświadomości, która generowała odpowiednie emocje.
Odwołam się w tym miejscu do Lumley'a, lecz wbrew pozorom nie do jego Titusa Crowa, lecz do tytułu całkowicie pozbawionego "lovecraftyzmu" - do "Domu pełnego drzwi". To jedyny horror, który po przeczytaniu wywołał u mnie koszmary senne. A powód był prosty - Lumley podstępnie zmusił mnie do zadania sobie jednego pytania: czym byłoby TWOJE piekło?
Mięso, krew, podroby, cały gore nie mogą straszyć. Mają brzydzić, wywoływać grymas. Żeby wywołać strach, trzeba zmusić do myślenia.