Tytułową bohaterką powieści „Doktor Anna” jest Anna Tomaszewicz-Dobrska, pierwsza dyplomowana lekarka praktykująca na ziemiach polskich. W tle mamy ciekawie zarysowaną historię medycyny i dzieje emancypacji kobiet.
Przebić szklany sufit
[Ałbena Grabowska „Doktor Anna” - recenzja]
Tytułową bohaterką powieści „Doktor Anna” jest Anna Tomaszewicz-Dobrska, pierwsza dyplomowana lekarka praktykująca na ziemiach polskich. W tle mamy ciekawie zarysowaną historię medycyny i dzieje emancypacji kobiet.
Ałbena Grabowska
‹Doktor Anna›
Książka zalicza się do cyklu „Uczniowie Hippokratesa”, którego pierwszym tomem był „
Doktor Bogumił”. Obie części można czytać niezależnie od siebie, choć są ze sobą luźno powiązane. Bogumił Korzyński i jego rodzina, których dzieje poznaliśmy wcześniej, są obecnie postaciami drugoplanowymi. Różnica jest też taka, że jest on bohaterem fikcyjnym, podczas gdy główną bohaterką „Doktor Anny” jest prawdziwa osoba.
Tak było na ziemiach polskich (ówcześnie pod zaborami) jeszcze blisko 150 lat temu! Kobiety nie miały wstępu na wyższe uczelnie. Dlatego Anna Tomaszewicz studiowała medycynę w Zurychu, osiągając wybitne wyniki i spotykając się z przychylnymi opiniami kształcących ją profesorów. Bohaterkę powieści poznajemy po powrocie do Warszawy, gdy walczy o uzyskanie prawa do wykonywania zawodu. Pomimo świetnego wykształcenia i doskonałych referencji nie mogła zacząć kariery zawodowej tylko ze względu na płeć.
Dowiemy się z powieści, jak dokonała tego, co niemożliwe i została praktykującą lekarką w Warszawie. Sceny „przebijania szklanego sufitu” są napisane żywo i z rozmachem, trafnie obnażają ówczesne absurdy systemu oraz uprzedzenia ludzi. Na uwagę zwraca też świetnie nakreślona postać Kasi, która jest dla doktor Anny nie tylko służącą, ale z czasem także dającą wielkie wsparcie profesjonalną pomocą medyczną. Trzeba tylko stworzyć odpowiednie warunki, aby jej intelektualny potencjał się rozwinął.
Najlepiej opisanym powieściowym wątkiem jest tutaj barwny i ciekawy opis pracy doktor Anny dla żon sułtana, który akurat gościł wraz z całym orszakiem w Petersburgu. Świetnie pokazane są sceny spotkania tak różnych wobec siebie kultur. Okazuje się jednak, że ludzie, nawet reprezentujący tak różną mentalność, są w stanie się ze sobą porozumieć, a nawet zbudować więzi, oparte na wspólnocie doświadczeń. Ma też w tym swój udział otwarta osobowość głównej bohaterki.
Towarzyszymy następnie Annie Tomaszewicz, gdy (z pomocą wspierających ją osób) zakłada szpital położniczy dla ubogich kobiet w Warszawie. Nie ma ona wątpliwości, że właśnie praca na ich rzecz jest jej przeznaczeniem. Poświęcenie doktor Anny nie ma granic. Lekarka śledzi też najnowsze dokonania medycyny i jest wielką orędowniczką wprowadzania czystości i dezynfekcji jako standardów postępowania z pacjentami. Można ze zdziwieniem się przekonać, że w tamtych czasach nie było to jeszcze tak oczywiste, a poglądy pionierów w tej dziedzinie były nawet zwalczane!
Niestety, dostrzegam w „Doktor Annie” trochę mankamentów. Język powieści, jak zawsze u Ałbeny Grabowskiej, jest naturalny, doskonale brzmiący i precyzyjny. To piękna, pełna walorów literackich polszczyzna, nawiązująca do powieści z XIX wieku. I tutaj mam pewne wątpliwości, czy była to fortunna decyzja, bo „Doktor Anna” nabiera przez to wydźwięku mocno sentymentalnego, by nie powiedzieć, że nawet przesłodzonego i ckliwego. To nie jest dla mnie ton, który powinien tu wybrzmiewać najgłośniej, bo odbiera głębię spojrzenia, wpływa też na postrzeganie samej bohaterki. Mowa tu przecież nie o „kobietce”, ale o kobiecie o silnej osobowości, która przełamywała społeczne bariery i wykazywała się w swojej pionierskiej działalności wielką odwagą.
Zabrakło mi również w książce szerszego, bardziej realistycznego opisu „piekła kobiet”, choćby tylko dotknięcia przyczyn tej dramatycznej sytuacji, w której ubogie panie znajdowały się w czasach aktywności zawodowej Anny Tomaszewicz-Dobrskiej. Nędza, brak edukacji, wielodzietność, ciężka praca ponad siły i choroby, spotęgowane trudnymi dla kobiet realiami społeczno-kulturowymi, wszystko to przyczyniało się do nadmiernych zgonów przedstawicielek płci żeńskiej. Ponieważ nie jest to wyłącznie fikcja literacka, a opowieść oparta na biografii prawdziwej osoby, Warto byłoby zarysować szersze tło pokazujące od strony socjologicznej to, z czym mierzyła się główna bohaterka książki – i same kobiety, przychodzące do niej po pomoc.
Im bliżej końca powieści, tym bardziej akcja się rozmywa i rozwleka. Scena, w której doktor Anna wraz ze swoimi współpracownikami ocenia stan kamienicy, gdzie ma zostać urządzony przytułek, wlecze się w nieskończoność. Nuży nadmiar niepotrzebnych szczegółów budowlanych, które można było z powodzeniem pominąć. Co więcej, ten fragment w utworze uświadamia nam, że cała powieść budzi trochę niedosyt, jeśli chodzi o rozmaite „smaczki” medyczne. Mogłyby to być na przykład detale związane z techniką zabiegów czy podstawową wiedzą anatomiczną. Autorka jest z wykształcenia lekarką – uchylenie rąbka tajemnicy zawodu, spojrzenie z punktu widzenia medyka i wniesienie tu wiedzy merytorycznej miałoby wielkie walory edukacyjne i popularyzujące podstawy medycyny. Bardzo też brakuje mi tego jedynego w swoim rodzaju czarnego humoru, jaki towarzyszył niektórym bohaterom w „Doktorze Bogumile”.
Wielką wartość popularyzującą mają natomiast wprowadzone pomiędzy powieściową narrację (wzorem poprzedniego tomu z cyklu) rozdziały przybliżające sylwetki siedmiu wielkich postaci w medycynie światowej. Możemy poznać ich życie i dokonania, a także warunki, w których funkcjonowali. Autorka posługuje się między innymi fragmentami ich własnych zapisków, jak na przykład w rozdziale o Charlesie Darwinie czy Wilhelmie Röntgenie. Oczywiście jest to powieść, więc zasady podawania źródeł nie są aż tak rygorystyczne. Warto jednak byłoby podać, skąd dokładnie zaczerpnięte są te wypisy i w czyim są tłumaczeniu – czy może jednak jest to licencia poetica? Do rozdziału o Felixie Hoffmannie wkradł się ponadto błąd faktograficzny: w samych Stanach Zjednoczonych spożywa się nie „co najmniej piętnaście milionów tabletek aspiryny rocznie”, jak czytamy w powieści, ale jak podaje „Washington Post”, pod koniec XX wieku było to osiemdziesiąt milionów tabletek dziennie. Liczba ta od tamtego czasu z pewnością jeszcze wzrosła
1).
Wyrazy uznania należą się autorce za to, że przybliża nam w gruncie rzeczy całkowicie nieznaną sylwetkę Anny Tomaszewicz-Dobrskiej i jej dokonania. „Doktor Anna”, choć być może wzbudza niedosyt w warstwie popularyzującej medycynę, sprawdzi się w pełni, jeśli szukamy dobrej lektury dla rozrywki. Dobrze też poza tym uświadomić sobie, że żyjemy w czasach, gdy na wiele zagadnień w medycynie patrzy się już inaczej niż ponad sto lat temu.
