„Pierwszy dzień reszty życia” to ostatnia powieść Jurija Drużnikowa, która ujrzała światło dzienne za życia autora. Twórca fenomenalnych „Aniołów na ostrzu igielnym” opowiedział w niej zwariowaną, ale i niebezpieczną historię poszukiwań legendarnej Gwiazdy Generalissimusa Stalina. Stworzył jednocześnie krzywe zwierciadło, w którym mogą się przejrzeć zarówno współcześni Rosjanie, jak i Amerykanie.
Historia rusko-jankeskiego rozdroża
[Jurij Drużnikow „Pierwszy dzień reszty życia” - recenzja]
„Pierwszy dzień reszty życia” to ostatnia powieść Jurija Drużnikowa, która ujrzała światło dzienne za życia autora. Twórca fenomenalnych „Aniołów na ostrzu igielnym” opowiedział w niej zwariowaną, ale i niebezpieczną historię poszukiwań legendarnej Gwiazdy Generalissimusa Stalina. Stworzył jednocześnie krzywe zwierciadło, w którym mogą się przejrzeć zarówno współcześni Rosjanie, jak i Amerykanie.
Jurij Drużnikow
‹Pierwszy dzień reszty życia›
Jurij Iljicz Drużnikow, urodzony w Moskwie w pamiętnym – znaczonym katastrofalnym głodem na Ukrainie – 1933 roku chlubił się życiorysem, którym mógłby obdzielić setki, jeśli nie tysiące, osób. Dla radzieckich pisarzy-dysydentów to jednak rzecz jak najbardziej typowa. Przyszedł na świat w rodzinie artystycznej, od dziecka więc stykał się z ludźmi kultury; uwielbiał czytać, książki pochłaniał tonami. Zainteresowanie literaturą przeniosło się na bardzo dobre oceny w szkole. Niewiele brakowało, aby ukończył ją z drugą lokatą, co równało się przyznaniu uczniowi srebrnego medalu. Niestety, na przeszkodzie stanęła kiepska ocena z egzaminu z historii, podczas którego wytknięto Drużnikowowi, że „błędnie ocenia rolę towarzysza Stalina w wojnie domowej”. Efekt był taki, że nie chciano go przyjąć na żadną z wyższych uczelni moskiewskich. Wtedy też Jurij zdecydował się na wyprawę do odległej Łotwy, gdzie podjął studia filologiczne na uniwersytecie w Rydze. Było to w 1951 roku. Dwa lata później szczęśliwym zrządzeniem losu zmarł wódz całej postępowej ludzkości; w powietrzu zaś delikatnie zapachniało odwilżą. Przyszły pisarz postanowił wrócić do stolicy; pozwolono mu przenieść się na wydział historyczno-filologiczny Instytutu Pedagogicznego. I to od razu na trzeci rok, gdzie dane mu było uczyć się między innymi razem z legendarnymi rosyjskimi bardami i poetami Jurijem Wizborem i Julijem Kimem. Studia ukończył w połowie lat 50., po czym – zgodnie z zapowiedziami / groźbami (niepotrzebne skreślić) – wysłano go na dwa lata do Kazachstanu, gdzie był nauczycielem w szkole dla młodzieży pracującej. Kiedy ponownie pozwolono Drużnikowowi do Moskwy, imał się różnych zajęć – był korektorem w gazecie, redaktorem w wydawnictwach, fotografem, korespondentem terenowym podróżującym po całym niemal Związku Radzieckim.
Stabilizacja nadeszła wraz z rokiem 1963, kiedy to Jurij Iljicz związał się jako redaktor z „Moskiewskim Komsomolcem”. Momentem przełomowym w jego życiu była jednak pierwsza służbowa wyprawa za granicę; los sprawił, że w sierpniu 1968 roku znalazł się on w Czechosłowacji i na własne oczy widział bratnią interwencję państw Układu Warszawskiego, które zdecydowały się stłumić Praską Wiosnę. Od tej pory nic już nie było takie samo! Pierwsza książka Drużnikowa ukazała się w 1971 roku i był to tom opowiadań „Co to znaczy mieć pecha”. W tym samym czasie przyjęto go również do Związku Pisarzy ZSRR, co było sporym wyróżnieniem dla twórcy z tak jeszcze niewielkim, mimo niemłodego już wieku, dorobkiem. Od tej pory zaczęto publikować jego opowiadania i artykuły o wychowaniu młodzieży, które zebrano nawet w dwie książki, ale satyryczna powieść „Wakacje po ludzku” (1974), już wydrukowana, trafiła na przemiał. Dwa lata później zaczęto go nękać przesłuchiwaniami na Łubiance, gdzie grożono mu wysłaniem do łagru bądź zamknięciem w psychuszce, zdejmowano z afiszów jego sztuki („Zakochany nauczyciel”, „Ojciec na godzinę”), wreszcie wyrzucono ze Związku Pisarzy i objęto zakazem druku (w 1977 roku). Drużnikow się tym nie zraził, zajął się publikowaniem w samizdacie, wysyłał też swoje teksty na Zachód – do Anglii, Stanów Zjednoczonych, Szwecji. Więcej nawet: organizował warsztaty dla młodych niezależnych twórców, z aktorem Sawielijem Kramarowem stworzył konspiracyjny Teatr DK (od Drużnikow-Kramarow), który jednak KGB rozpędziło. Ale przede wszystkim – jeździł po kraju, zbierał materiały do swoich kolejnych książek i pisał, pisał, pisał.
Sławę przyniosła mu paradokumentalna powieść „Donosiciel numer 001, czyli wyniesienie Pawlika Morozowa” (samizdat, Moskwa 1983; Londyn 1987), w której rozprawił się z mitem wielkiego dziecięcego bohatera epoki stalinowskiej. Mimo zaawansowanej już pierestrojki, władze Kraju Rad nie miały najmniejszego zamiaru poluzować Drużnikowowi; zaczęto targować się z amerykańskim Kongresem o cenę za zgodę na jego emigrację. Wreszcie w 1987 roku pisarz wyjechał – via Wiedeń i Rzym – do USA. Został wykładowcą na Uniwersytecie Kalifornijskim (a dokładniej: w kampusie w Davis); nawiązał także współpracę z „Głosem Ameryki” i radiem „Swoboda”. Wreszcie bez przeszkód mogły ukazywać się również powieści, esej i książki polemiczne Drużnikowa (wiele z nich napisał jeszcze w Związku Radzieckim), między innymi fenomenalne „
Anioły na ostrzu igielnym” (1989), „Mikropowieści” (1991), „Wakacje po ludzku” (1992), dwa tomy poświęconego Aleksandrowi Puszkinowi „Więźnia Rosji” (1992-1993), „Rosyjskie mity: Od Puszkina do Pawlika Morozowa” (1995), nostalgiczna „
Wiza do przedwczoraj” (1998) oraz „Pojedynek z puszkinistami” (2002). Nowym otwarciem w twórczości Jurija Iljicza okazał się, opublikowany w Moskwie przed siedmioma laty (a w Polsce zaledwie rok później), „Wystrzępiony żagiel miłości” – pierwsza powieść autora poświęcona rosyjskiej emigracji w Stanach Zjednoczonych. Różniła się ona dość znacznie od poprzednich jego dzieł, znacznie więcej zawdzięczając klasyce literatury amerykańskiej – chociażby Johnowi Steinbeckowi czy Kurtowi Vonnegutowi – aniżeli rosyjskiej. W „Pierwszym dniu reszty życia”, który powstawał przez siedem lat (między 2001 a 2007 rokiem), pisarz podążył w tym samym kierunku.
Praktycznie cała beletrystyczna twórczość Drużnikowa nasycona jest wątkami autobiograficznymi. Nie inaczej jest w przypadku powieści wydanej właśnie przez W.A.B. Jej narratorem i zarazem jednym z głównych bohaterów jest sam pisarz – Rosjanin mieszkający w Stanach Zjednoczonych, na co dzień pracujący jako wykładowca uniwersytecki w Austin (czyli tak samo, jak za życia Jurij Iljicz). Książki, które tworzy, są mocno osadzone w rosyjskiej historii; znany jest z tego, że stara się w nich rozwikływać niewyjaśnione tajemnice. Jedną z nich jest historia Gwiazdy Generalissimusa, legendarnego odznaczenia, które rzekomo kazał wykonać dla siebie Stalin w 1945 roku. Tuż po wygranej wojnie sowiecki satrapa dochodzi do wniosku, że – jako wódz zwycięskiego mocarstwa i najwybitniejsza jednostka na świecie – nie może być zwykłym marszałkiem; takich w Związku Radzieckim jest przecież po Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej cała masa. Wpada zatem na pomysł, aby – między innymi wzorem Albrechta von Wallensteina, Jerzego Waszyngtona, Aleksandra Suworowa i Czang Kaj-szeka – przyjąć tytuł… generalissimusa, czyli najgłówniejszego. Nowy tytuł wymaga jednak także nowego orderu, który na polecenie Gruzina wykonuje jubiler Puzankow (pierwotnie złotnik miał wykonać dwa egzemplarze, ale nie zdążył i w efekcie, co jest istotne dla dalszego rozwoju akcji, powstał tylko jeden). Medal ten potrzebny jest Stalinowi nie tylko po to, aby móc nim uświetnić błękitny mundur generalissimusa, lecz także, by wręczyć go odwiedzającemu potajemnie stolicę Kraju Rad szejkowi Kuwejtu Ahmadowi, znanemu kolekcjonerowi odznaczeń z całego świata. Radziecki dyktator ma bowiem nadzieje, że w ten sposób wkradnie się w łaski władcy znad Zatoki Perskiej i tym sposobem przejmie kontrolę nad kuwejckimi złożami ropy naftowej, odsuwając od nich Anglików i Amerykanów. Los sprawia więc, że wykonana specjalnie dla Stalina Gwiazda wędruje daleko na południe, a drugiej nie ma i nie będzie.
Jakiś czas później czerwony władca Kremla wysyła szejkowi niecodzienny prezent – osiem pięknych dziewcząt, którymi opiekuje się Timofiej Pokusaj, dotychczas jeden z ochroniarzy Stalina. Najważniejszą wśród podlotków jest zachwycająca urodą Mawra Biesowa, którą sam dyktator przygotowuje do wykonania misji specjalnej. Już po dotarciu przesyłki do miejsca przeznaczenia, dowiaduje się on, że został przez Ahmada wystrychnięty na dudka; wtedy też wydaje rozkaz zabicia zdrajcy. W wyniku wielkiego zamieszania znikają Mawra i Timofiej, a wraz z nimi Gwiazda Generalissimusa. Sześćdziesiąt lat później profesor uniwersytecki z Austin stara się wyjaśnić tajemnicę zaginionego odznaczenia, prowadzi w tym celu prywatne śledztwo, które wiedzie go do Moskwy. Wizyta pisarza w rodzinnym kraju nie pozostaje niezauważona; jego śladami idą zarówno dawni czekiści, teraz wiernie służący prezydentowi kraju, jak i ludzie wynajęci przez bajecznie bogatych oligarchów, tak zwanych „nowych Ruskich”. Jednym i drugim, choć z różnych powodów, niezwykle zależy na zdobyciu Gwiazdy, która – jak podejrzewają – znajduje się gdzieś na terytorium Stanów Zjednoczonych. Profesor ma zaś ich do niej doprowadzić. Tym sposobem zostaje on wciągnięty w aferę szpiegowsko-kryminalną, która na jakiś czas wstrząsa jego spokojnym i ustabilizowanym życiem uniwersyteckim. W jego otoczeniu pojawiają się zarówno agenci amerykańskiego Federalnego Biura Śledczego, jak i rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Jakby tego było mało, zostaje także popełnione morderstwo, o które miejscowa policja podejrzewa pisarza.
Książka Drużnikowa wymyka się jednoznacznej klasyfikacji. Autor bowiem, jak na klasycznego postmodernistę – którym do tej pory nie był – przystało, łączy w niej wiele gatunków literackich. „Pierwszy dzień reszty życia” jest więc powieścią quasi-historyczną (cały długi wątek rozgrywający się w 1945 roku ze Stalinem w roli głównej), polityczną (vide walka o dominację Związku Radzieckiego nad światem po zakończeniu drugiej wojny światowej), sensacyjno-szpiegowską (agentów różnej maści przewija się w niej bez liku) oraz melodramatem (nagle wybuchający romans pomiędzy piękną panią sierżant Nicole Rivers a pochodzącym z Rosji playboyem i bawidamkiem Aleksem Graczem). I to jeszcze nie wszystko! Ten synkretyczny, aczkolwiek trzymający się logiki, twór Jurij Iljicz podlał jeszcze sosem pełnym ironii i groteski. Przy czym uczciwie przyznać trzeba, że obu stronom konfliktu – Rosji i Stanom Zjednoczonym – dostaje się tutaj po równo. Z jednej strony mamy więc generała FSB, wcześniej oczywiście w KGB, Petera (sic!) Tiepłuszkina, który marzy o rehabilitacji Stalina i przywróceniu w swojej ojczyźnie dyktatury; z drugiej – mocno zdziwaczałego i zblazowanego miliardera Paula Riversa (ojca Nicole) i Apolla Weisenburgera, gubernatora Kalifornii, który, nim został politykiem, był… wziętym aktorem filmowym, specjalistą od kina akcji. W krzywym zwierciadle Drużnikowa mogą przejrzeć się więc zarówno współcześni Rosjanie, jak i Amerykanie.
Pisarz nie zrezygnował też jednak z poważniejszego tonu, choć ukrył go za satyryczną, pamfletową zasłoną. Dwoma arcyważnymi, choć pojawiającymi się jedynie na dalekim planie, bohaterami „Pierwszego dnia reszty życia” są bowiem… Bóg i Diabeł, toczący ze sobą spory o ludzkie dusze i prowadzący filozoficzne dysputy o sensie i bezsensie ludzkiej egzystencji. To ta rosyjska, Bułhakowowska, cząstka amerykańskiej z ducha powieści Drużnikowa. W porównaniu z najważniejszym dziełem Jurija Iljicza, czyli „Aniołami na ostrzu igielnym”, sarkastycznym obrazem Związku Radzieckiego epoki Leonida Breżniewa, książka traktująca – w dużym uproszczeniu – o poszukiwaniach Gwiazdy Generalissimusa nie ma aż takiego ciężaru gatunkowego, ale i z niej daje się wyłuskać ważne przesłania i refleksje. Przede wszystkim to, że do końca swoich dni Drużnikow pozostał artystą odważnym i niezależnym, w miarę możliwości unikającym, co prawda, konfliktów, lecz jednocześnie niebojącym się stawiać śmiałe tezy, które mogły mu przysporzyć, jeśli nie wrogów, to przynajmniej zadziornych krytyków, zwłaszcza wśród fanatycznych rosyjskich poststalinowców i bezideowych oligarchów. Jurij Iljicz zmarł w maju 2008 roku w kalifornijskim Davis; pozostały po nim teksty – te już wydane w formie książkowej i, miejmy nadzieję, wciąż jeszcze czekające na publikację w postaci maszynopisów.