Znakomity tytuł i zmysłowa okładka powinny zapewnić powieści hiszpańskiego (a mówiąc dokładniej – katalońskiego) pisarza Juana Marsé spore wzięcie. Większość czytelników poczuje się jednak prawdopodobnie rozczarowanych lekturą. „Dziewczyna w złotych majtkach” mogła bowiem, owszem, budzić kontrowersje i rodzić dyskusje, ale trzydzieści lat temu, kiedy została wydana po raz pierwszy. Dzisiaj jej obrazoburcze ostrze znacznie już się stępiło.
Nie wszystko złoto, co na tyłku…
[Juan Marsé „Dziewczyna w złotych majtkach” - recenzja]
Znakomity tytuł i zmysłowa okładka powinny zapewnić powieści hiszpańskiego (a mówiąc dokładniej – katalońskiego) pisarza Juana Marsé spore wzięcie. Większość czytelników poczuje się jednak prawdopodobnie rozczarowanych lekturą. „Dziewczyna w złotych majtkach” mogła bowiem, owszem, budzić kontrowersje i rodzić dyskusje, ale trzydzieści lat temu, kiedy została wydana po raz pierwszy. Dzisiaj jej obrazoburcze ostrze znacznie już się stępiło.
Juan Marsé
‹Dziewczyna w złotych majtkach›
Juan Marsé jest tylko kilka lat starszy od frankistowskiej Hiszpanii, która od wielu lat stanowi główną pożywkę dla jego twórczości prozatorskiej. Przyszedł na świat w 1933 roku w Barcelonie jako Juan Faneca Roca. Po śmierci matki został adoptowany przez rodzinę Marsé. Będąc nastolatkiem, pracował w zakładzie jubilerskim; pisywał również recenzje filmowe. Pierwsze opowiadanie opublikował w 1958 roku; pierwszą powieść – „Encerrados con un solo juguete” – trzy lata później. Powstała ona w czasie pobytu pisarza w Paryżu, gdzie pracował między innymi jako nauczyciel języka hiszpańskiego oraz laborant w Instytucie Pasteura. Po powrocie do ojczyzny związał się ze światem reklamy i filmu. Za życia generalissimusa Francisco Franco często miewał kłopoty z cenzurą, bywało, że jego książki musiały ukazywać się na emigracji (na przykład w Meksyku). „Dziewczyna w złotych majtkach”, szósta powieść Katalończyka, ukazała się w Hiszpanii w 1978 roku, trzy lata po śmierci dyktatora i rozpoczęciu demontażu frankizmu przez nowego przywódcę kraju, króla Juana Carlosa z dynastii Burbonów. Dwa lata później powieść została przeniesiona na ekran przez Vicente Arandę i Raúla Gomeza, którzy w roli tytułowej, czyli pięknej Mariany, obsadzili dwudziestojednoletnią wówczas Victorię Abril, w przyszłości jedną z ulubionych aktorek Pedro Almodóvara (vide „Zwiąż mnie!”, 1990; „Wysokie obcasy”, 1991; „Kika”, 1993).
Zdecydowana większość – z trzynastu dotychczas napisanych – powieści Juana Marsé dotyka tematu wojny domowej w Hiszpanii oraz dyktatury Franco. W naszym kraju do tej pory wydano zaledwie trzy z nich: „Jeśli powiedzą ci, że padłem” (1973), „Wrócę pewnego dnia” (1982) oraz „Ogony jaszczurki” (2000). Wszystkie, wraz z „Dziewczyną w złotych majtkach”, wpisują się w nurt prozy rozliczeniowej, do którego zaliczyć można również opublikowane nad Wisłą już wcześniej książki innych autorów rodem z Katalonii – Javiera Cercasa („
Żołnierze z Salaminy”, 2001) oraz Lluísa-Antona Baulenasa („
Za worek kości”, 2005). Co ciekawe, o ile w ostatnim czasie w tłumaczonej na język polski beletrystyce dominują dzieła jednoznacznie krytyczne wobec frankizmu, o tyle wśród opracowań historycznych spotkać można głównie takie, które prezentują odmienny punkt widzenia, jak chociażby „
Ostatnia krucjata. Hiszpania 1936” (1996) Amerykanina Warrena H. Carrolla, „Mity wojny domowej. Hiszpania 1936-1939” (2003) Hiszpana Pio Moi, „Państwo generała Franco. Ustrój Hiszpanii w latach 1936-1967” (2004) Polaka Pawła Skibińskiego czy „Walka o Hiszpanię 1936-1939. Pierwsze starcie totalitaryzmów” (2006) Brytyjczyka Antony’ego Beevora.
Głównym, choć nie tytułowym, bohaterem powieści Marsé, której akcja rozgrywa się latem 1976 roku (a więc zaledwie kilka miesięcy po śmierci Franco), jest sześćdziesięcioletni dziennikarz, pisarz i historyk Luys Forest. W poprzedniej epoce należał do pieszczochów reżimu, uznawano go wręcz za „oficjalnego kronikarza zwycięstwa” (czytaj dalej: nad republiką i idącym za nią zagrożeniem komunistycznym). Wiodło mu się nieźle, choć wcale nie dorobił się ogromnego majątku na bezwarunkowym poparciu, którego udzielał dyktaturze; człowiekiem zamożnym stał się dzięki odpowiednio zaaranżowanemu małżeństwu z Soledad Monteys, córką wdowy po bogatym fabrykancie papieru. Związek ten nie należał do szczególnie udanych, Luysowi bardziej niż własna żona podobała się jej siostra Mariana, podobnie jak on dziennikarka prasy falangistowskiej. Po przejęciu władzy przez króla Juana Carlosa Forest postanowił usunąć się w cień, opuścił Barcelonę i osiadł w starej rybackiej chacie, którą odziedziczył po swoich rodzicach, w Calafell nad Morzem Śródziemnym. Tam – wychodząc z założenia, że „są rzeczy, które trzeba zdążyć opowiedzieć, zanim ktoś o nie zapyta” – postanowił spisać wspomnienia. Uznał bowiem, że bezpieczniej będzie przedstawić światu własną (co należy tłumaczyć: zmitologizowaną) wersję wydarzeń z przeszłości, zamiast zdać się na łaskę bądź niełaskę potencjalnego biografa.
W Calafell Luys prowadzi życie odludka, z nikim się nie kontaktuje, nie przyjmuje wizyt ani korespondencji; jego jedyny kontakt ze światem zewnętrznym polega na cowieczornym spacerze plażą z psem Mao. I nagle w ten sterylny i poukładany świat z siłą wodospadu wpada – nosząca to samo imię co matka – młoda i piękna córka Mariany Monteys. Od tej pory już nic nie jest takie samo. Dziewczyna, która przybyła z Ibizy, gdzie mieszkała w komunie hipisowskiej, otrzymała od matki, kierującej poczytnym tygodnikiem ilustrowanym, zadanie przeprowadzenia z wujkiem obszernego wywiadu. Niejako przy okazji seksowna nastolatka deklaruje pomoc w pracy nad wspomnieniami Foresta; oferuje się do przepisywania na czysto jego rękopisów. Tym sposobem Mariana juniorka poznaje falangistowską przeszłość Luysa; jednocześnie zyskuje też możliwość konfrontacji jego wizji przeszłości z tym, czego dowiedziała się od matki. A to prowadzi ją do prostej konstatacji – że wuj fałszuje własną biografię, starając się przedstawić jako reżimowy apostata, który szybko przejrzał na oczy i podjął wyrafinowaną grę z władzą, co mógł nawet przypłacić życiem. Inna sprawa, że coraz bardziej wybiórczo funkcjonująca pamięć pisarza zaciera granicę między prawdą a kłamstwem.
Kiedy Marsé pisał „Dziewczynę w złotych majtkach”, wspomnienie o zmarłym dyktatorze było jeszcze bardzo świeże. Nie powinno nas więc dziwić, że powieść – na dodatek obfitująca w śmiałe, jak na owe czasy oczywiście, sceny erotyczne – spotkała się z dużym oddźwiękiem, przynosząc autorowi renomowaną Premio Planeta. Ale to było ponad trzydzieści lat temu! W okresie intensywnej transformacji ustrojowej, kiedy postfrankistowska Hiszpania potrzebowała takich właśnie dzieł. Dzisiaj rozliczeniowy charakter książki nie robi już specjalnego wrażenia, a opisy miłosnych igraszek młodej Mariany i używane przez nią słownictwo mogą wzbudzić co najwyżej subtelny uśmieszek politowania. Wstawki o „robieniu loda” bądź też skierowane do starszego pana pytanie, „czy już mu stanął?” – w czasach, kiedy podobne zdania usłyszeć można z ust pierwszej z brzegu uczennicy gimnazjum, brzmią po prostu żenująco. I choć nie sposób przecież winić Juana Marsé za zmiany w mentalności i leksyce młodych ludzi, to jednak nawet taka drobnostka dowodzi, jak bardzo jego powieść się zestarzała. W przeciwieństwie chociażby do starszych przecież „Lolity” (1955) i „Ady” (1969) Vladimira Nabokova.
Tło obyczajowe „Dziewczyny…” – reprezentowane przede wszystkim przez wątek wyzwolonej seksualnie Mariany juniorki oraz jej partnerek i partnerów – to ewidentnie najsłabsza strona książki. Portret psychologiczny głównego bohatera, Luysa Foresta, też jednak nie wypada ciekawiej. Pisarz, który był podporą reżimu (i jak można mniemać, przynajmniej w jakimś stopniu, również jego ideologiem), jest bowiem kompletnie nijaki. Nie wzbudza tym samym żadnych emocji. Z jednej strony trudno się na niego złościć czy irytować; z drugiej – nawet próba wejścia w jego skórę i zrozumienia moralnie dwuznacznego postępowania nie wydaje się dla czytelnika na tyle interesującym eksperymentem myślowym, aby go w ogóle podejmować. Kompletnym nieporozumieniem jest też zakończenie powieści, godne raczej południowoamerykańskich telenowel, a nie dzieła pretendującego do miana współczesnego kanonu. Dlaczego zatem – mimo wszystkich krytycznych uwag słanych pod jej adresem – warto po książkę Juana Marsé sięgnąć? Głównie dla formy, języka i klimatu. O pozostałych jej przymiotach wspomina w
swojej recenzji Marcin Mroziuk.
Sadzilam jednak, ze cykl bedzie mial pokazac, ze nawet najlepsze ksiazki mozna skrytykowac, a nie, ze mozna pisac zle recenzje. Bo mozna - i co z tego? Szczesliwie na sieci jest mnostwo miejsc, w ktorych mozna znalezc recenzje - jak sie zastanawiam nad kupnem jakiejs ksiazki to czytam wszelkie dostepne i wyciagam sobie srednia, albo probuje wywnioskowac, ktory z recenzentow mial wrazliwosc podobna do mojej.
Osobiscie uwazam tez, ze dobre ksiazki wymagaja glebszej analizy. I nie chodzi tu o gatunek, zeby nikt nie pomyslal, ze sadze "ach, Dostojewskiego to trzeba na kolanach a taka pulpowa fantastyke to mozna pognoic".