Dosłownie każdy kolejny rozdział książki jest jak galop – Pullman pokazuje coś nowego, zmienia perspektywę, wprowadza niesamowity nowy wątek lub postać i bez wytchnienia pędzi dalej, do następnej koncepcji, następnego nadzwyczajnego pomysłu. To jedna z tych książek, dla których o trzeciej nad ranem podejmuje się decyzje „A co tam, nie trzeba przecież spać każdej nocy.”
Mała Esensja: Harry Potter to mięczak
[Philip Pullman „Zorza północna” - recenzja]
Dosłownie każdy kolejny rozdział książki jest jak galop – Pullman pokazuje coś nowego, zmienia perspektywę, wprowadza niesamowity nowy wątek lub postać i bez wytchnienia pędzi dalej, do następnej koncepcji, następnego nadzwyczajnego pomysłu. To jedna z tych książek, dla których o trzeciej nad ranem podejmuje się decyzje „A co tam, nie trzeba przecież spać każdej nocy.”
Philip Pullman
‹Zorza północna›
Z okazji niedawnego wejścia do polskich kin ekranizacji pierwszej książki z serii opowieści o Harrym Potterze, w prasie i w Sieci pojawiło się mnóstwo artykułów krążących wokół tematu literatury dziecięcej, oczywiście ze szczególnym uwzględnieniem fenomenu Pottera. Pojawiły się różne argumenty na temat popularności książek J.K. Rowling, włącznie z tym najważniejszym – że po prostu nikt nie zdołał ostatnio napisać nic podobnego równie dobrze. W żadnym z tekstów (również wśród naszych własnych głosów na temat Pottera, publikowanych w ostatnich numerach Esensji) nie znalazłem jednak najdrobniejszej nawet wzmianki o nazwisku autora lub tytule czy serii książek, które wydają mi się być prostą odpowiedzią na powszechnie zadawane pytanie „Czy ktoś napisał ostatnimi czasy coś lepszego niż Potter i dlaczego nie?”. Otóż jak najbardziej napisał, tyle że nie ma raczej szans na szeroką promocję swojego dzieła w Polsce. Autor nazywa się Philip Pullman, a utwór, o którym mowa to trylogia „Mroczne materie”. W tym numerze Esensji wspomnę jedynie o pierwszym tomie trylogii wydanym jako „Zorza północna”. Książka jest dostępna w języku polskim od 1998 roku dzięki wydawnictwu Prószyński i S-ka. Jeśli nie słyszałeś o niej, drogi czytelniku, to niestety jesteś w poszkodowanej większości.
Philip Pullman uznawany był w połowie lat 90. za utalentowanego pisarza literatury dziecięcej i młodzieżowej. Mimo że debiutował w Wielkiej Brytanii powieścią dla dorosłych, dopiero w literaturze dla dzieci i młodzieży odnalazł dla siebie odpowiednie pole do popisu. Jak przystało na brytyjskiego pisarza literatury fantastycznej dla młodszych czytelników, Pullman był do 1996 roku wykładowcą literatury w Oksfordzie. Za książki młodzieżowe publikowane od końca lat 80-tych regularnie zbierał ważne nagrody. W 1996 roku odniósł swój największy do tej pory sukces publikując pierwszy tom trylogii „Mroczne materie” właśnie „Zorzę północną”, po czym wycofał się z nauczania i zajął „pełnoetatowym” pisarstwem. Od tego momentu praktycznie każda jego kolejna książka kandyduje do najważniejszych nagród na brytyjskim rynku literatury. „Zorza północna” (na rynku brytyjskim występująca jako „Northern Lights”, na amerykańskim jako „The Golden Compass”) zdobyła m.in. tytuł najlepszej powieści dla młodzieży w roku 1996 (w ramach British Book Awards) i Medal Carnegie. Drugi tom, „The Subtle Knife” (dostępny w Polsce od 1998 roku jako „Zaczarowany nóż”) również zdobył w Anglii tytuł najlepszej książki dla młodzieży (w roku 1997). Trzeci tom, „The Amber Spyglass” (wciąż niedostępny po polsku), wydany w 2000 roku, zdobył prestiżowy tytuł The Whitbread Book of the Year dla najlepszej brytyjskiej książki roku w dowolnej kategorii. Jest to pierwszy w historii przypadek, gdy nagrodę tę zdobyła powieść dla dzieci i młodzieży. Nie udało się to ani J.K. Rowling, ani Eoinowi Colferowi (autorowi „Artemisa Fowla”), którzy kandydowali do tej samej nagrody (Colfera pokonał w tym roku właśnie Pullman z trzecim tomem trylogii).
„Zorza północna” rozpoczyna trylogię „Mroczne materie” (ang. „His Dark Materials” – termin z „Raju utraconego” Miltona). Boję się powiedzieć za dużo, nie chcąc odbierać innemu czytelnikowi przyjemności z odkrywania tego co przygotował Pullman, toteż daruję sobie nawet drobne wzmianki o fabule. Powiem tylko, że to powieść dla dzieci i młodzieży zbudowana z elementów zupełnie niespotykanych w tego typu literaturze i podanych w sposób zupełnie odmienny niż zwykle. No chyba, że ktoś przyzwyczajony jest do tego, że literatura dziecięca inspirowana jest Miltonem i Williamem Blake…
„Zorza północna” sprawia wrażenie, jakby Pullmanowi nigdy nie brakowało pomysłów. Mniejszego kalibru pisarz zadowoliłby się kilkoma dobrymi koncepcjami, wyciskanymi do ostatniej kropli w każdym rozdziale. Pullman zdaje się spędzać jedynie tyle czasu z nowym pomysłem, ile czytelnikowi trzeba na odkrycie jego niezwykłości, poczym idzie dalej, nie zostawiając czasu na ochłonięcie. Dosłownie każdy kolejny rozdział książki jest jak galop – Pullman pokazuje coś nowego, zmienia perspektywę, wprowadza niesamowity nowy wątek lub postać i bez wytchnienia pędzi dalej, do następnej koncepcji, następnego nadzwyczajnego pomysłu. To jedna z tych książek, dla których o trzeciej nad ranem podejmuje się decyzje „A co tam, nie trzeba przecież spać każdej nocy.”
W brytyjskiej prasie branżowej pisze się o dokonaniach Pullmana i J.K.Rowling w kategoriach konkurencji (Rowling bez porównania więcej zarabia, ale Pullman zgarnia bardziej prestiżowe nagrody). Jednak ich powieści to dwa radykalnie odmienne światy i dwa zupełnie różne podejścia do literatury. O ile u Rowling oglądamy tradycyjną wersję walki dobra ze złem i czytelny podział na tych po naszej stronie, tych po przeciwnej i tych „niepewnych”, o tyle świat Pullmana sprawia dużo bardziej realistyczne wrażenie. W „Zorzy północnej” (i w całych „Mrocznych materiach”) nie ma takiego prostego szufladkowania. Dosłownie nikt nie jest tutaj czarny, ani biały. W drugiej części trylogii podział zarysowuje się jakby odrobinę wyraźniej, ale w „Zorzy północnej” wszystko jest doskonale szare i część przyjemności czytelnika podczas lektury bierze się z ciągłego odkrywania, na ile mylił się przy ocenie poszczególnych wydarzeń i postaci. Pullman opowiada po prostu fantastyczną historię w jak najbardziej realistycznym psychologicznie świecie. Zresztą zapewne z tego powodu sam autor lekko złośliwie podkreśla, że jego powieści mają innego docelowego odbiorcę niż książki J.K. Rowling.
Z tego realistycznego podejścia Pullmana wynika fakt, że „Zorza północna” jest wielokrotnie książką straszną. Nie straszną w sensie chwytów rodem z horroru, tylko w sensie, że tak powiem, życiowej uczciwości. O ile Rowling w pierwszym tomie Harry Pottera wyraźnie unika ryzyka mocnego dotknięcia nieletniego czytelnika i sięga raczej po chwyty typowo kojarzone z literaturą dziecięcą (cyniczny komentarz: im mniej ryzykownie, tym bardziej komercyjnie), Pullman już w pierwszym tomie swojej trylogii zupełnie odrzuca takie podejście. Główna dziecięca postać w „Zorzy” musi szybko dojrzeć i dorosnąć do sytuacji, a dojrzewanie nie odbywa się przecież w czasie gry w klasy. Pullman nie unika całego szeregu tematów, które tradycyjnie uważamy za „zbyt trudne” dla młodego czytelnika – śmierć, oszustwa, kłamstwa, zdrady, przemoc – to wszystko jest w tej książce podane w sposób uczciwy, a jednocześnie zrozumiały, bez oszałamiania czytelnika. W moim odczuciu za samą umiejętność poruszania tych tematów Pullman zasługuje na wielkie brawa. A to dopiero wstęp do prawdziwej głębi, jaką pokazuje, kiedy porusza trudne tematy – metafizykę, filozofię, teologię…
Przez takie podejście, taką tematykę i niesamowitą atmosferę trylogia skojarzyła mi się bardzo mocno z filmowymi dokonaniami Tima Burtona („Edward Nożycoręki”, „Batman”, w dużym stopniu również „Miasteczko Halloween”). Dwie inne oczywiste inspiracje: John Milton, William Blake. U Pullmana mamy tą samą wieloznaczność, poetyckość i niechęć do sugerowania jednej prostej oceny. Być może dla czytelnika nie zaznajomionego z Pullmanem właśnie to powinno być największą wskazówką dotyczącą jakości i stylu Zorzy północnej i pozostałych książek z trylogii – „Mroczne materie” to literatura, na której może wychować się następne pokolenie Timów Burtonów. Niestety, automatycznie to również jeden z głównych powodów, dla których trylogia nie ma większych szans na masowy sukces, zwłaszcza w naszym kraju. Z różnych powodów raczej niechętnie podchodzimy w Polsce do literatury prezentującej dzieciom trudne tematy w sposób pozbawiony zmiękczeń i zostawiający wiele pola do własnej interpretacji.
Obok J.K. Rowling, nazwiska cytowane najczęściej podczas rozmowy o Pullmanie to Tolkien i C.S. Lewis. Nie chodzi nawet o ten dziwaczny zbieg okoliczności, że Pullman wykładał literaturę na Oksfordzie – raczej o podobieństwa tematyczne i stylistyczne. Z Tolkienem łączy go po prostu sam gatunek, do którego nie sposób odnieść się bez podobnych skojarzeń. Skojarzenia pojawiają się i w atmosferze, i w nieprzebranej pomysłowości (same pomysły Pullmana w większości są jednak zaskakująco oryginalne). Od Tolkiena odróżnia natomiast Pullmana to samo, co odróżnia go od Rowling – odmowa prostego przypisywania większości postaci do strony Dobra lub Zła. Z kolei z Lewisem łączy go cała otoczka teologiczna. Tyle że… i znowu mam obawy, żeby nie powiedzieć zbyt wiele i nie zepsuć komuś przyjemności z lektury. Powiem może tylko tyle, że w swojej wymowie, Mroczne materie Pullmana to w dużej części anty-C.S. Lewis i jest to kolejny powód, dla którego trylogia ma nikłe szanse na masowy sukces w naszym kraju. Jeśli już Harry Potter wywoływał w Polsce protesty (rozpowszechnianie okultyzmu, magii itp. – zarzuty w sumie całkiem słuszne), to nadmierna popularność trylogii Pullmana mogłaby doprowadzić do publicznego palenia jego książek na stosach. Nie powiem dlaczego – zostawiam to do odkrycia czytelnikowi.
W moim odczuciu „Zorza północna” to literacka perełka, wykraczające poza getto literatury dziecięcej i młodzieżowej. Całe „Mroczne materie” są trylogią wciąż bardzo świeżą – jak wspomniałem, ostatnia jej część pojawiła się w zachodnich księgarniach dopiero kilkanaście miesięcy temu, a zaledwie kilka miesięcy temu zdobyła nagrodę Whitbread. Mam jednak wrażenie, że niewiele zaryzykuję, prorokując Pullmanowi, że za jedną, dwie dekady „Mroczne materie” będą uchodzić za nieśmiertelną klasykę gatunku, być może na tym samym poziomie, na jakim dziś uchodzi za nią kanon Tolkiena czy C.S. Lewisa. Już dziś trylogia jest głównym powodem, dla którego zachodni krytycy wymieniają nazwisko Pullmana jednym tchem właśnie obok nazwisk Tolkiena i Lewisa.
Przepadam za tymi książkami. Kto lubi gatunek i nie zapozna się z książkami Pullmana straci… kilka lat ich nieznajomości, bo myślę, że prędzej czy później będzie musiał po „Mroczne materie” sięgnąć. Prywatnie oceniam „Zorzę północną” maksymalnie w skali Esensji, bo to fenomenalna powieść (można by posłużyć się tym wytartym oksymoronem „natychmiastowa klasyka”). Tutaj oceniam ją o jedno oczko niżej z prostego powodu: jest to niezamknięta całość, jedynie pierwsza część trylogii. A dopiero w następnej części czytelnik odkrywa w jak epickiej skali Pullman naprawdę zaplanował swoją opowieść.
P.S. Zupełnie na marginesie – po fenomenalnym sukcesie kasowym ekranizacji „Harry Pottera” i „Władcy pierścieni” w Hollywood zawrzało od agentów poszukujących materiału oferującego podobną tematykę i jakość. Wśród potencjalnych nowych produkcji jednym z najczęściej wymienianych tytułów są „Mroczne materie” Philipa Pullmana (inną jest „Artemis Fowl”). Prawa do ekranizacji trylogii posiada obecnie wytwórnia New Line Cinema (producenci „Władcy pierścieni”). Jeśli na tym świecie jest choć odrobina sprawiedliwości, pierwszy w kolejce do przeniesienia „Mrocznych materii” na ekran powinien być Tim Burton…
Gatunek lubię i czytuję - ale opisywanej pozycji nie dałem rady przeczytać. Odrzuciła mnie nachalna i łopatologiczna propaganda (nie powiem, jaka).
A najłatwiej uzasadnić małą popularność książki działaniami "ciemnych sił", które knują, i knują...
Z powyższej recenzji wynika, że w Polsce książkę wydano, ale, mimo jej powodzenia, wydawca boi się dodrukowywać kolejne wydania??? Śmieszne...