Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 23 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Andrew Keen
‹The Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture
Data wydania5 czerwca 2007
Autor
Wydawca Crown Business
ISBN978-0385520805
Format240s. 5,7×8,4″; oprawa twarda
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Mit szlachetnego amatora
[Andrew Keen „The Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture”, Andrew Keen „Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Każda nowa technologia, niezależnie od naszych intencji, niesie ze sobą konsekwencje i dobre, i złe. Web 2.0, postrzegana często jednoznacznie pozytywnie jako upragnione udemokratyzowanie mediów, także niesie ze sobą określone zagrożenia. „The Cult of the Amateur” czyli „Kult amatora” to ostrzeżenie przed bezmyślnym entuzjazmem i choć literacko nie jest pozycją wybitną, to wielu spostrzeżeniom trudno odmówić słuszności.

Teresa Reśniewska

Mit szlachetnego amatora
[Andrew Keen „The Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture”, Andrew Keen „Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę” - recenzja]

Każda nowa technologia, niezależnie od naszych intencji, niesie ze sobą konsekwencje i dobre, i złe. Web 2.0, postrzegana często jednoznacznie pozytywnie jako upragnione udemokratyzowanie mediów, także niesie ze sobą określone zagrożenia. „The Cult of the Amateur” czyli „Kult amatora” to ostrzeżenie przed bezmyślnym entuzjazmem i choć literacko nie jest pozycją wybitną, to wielu spostrzeżeniom trudno odmówić słuszności.

Andrew Keen
‹The Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułThe Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture
Data wydania5 czerwca 2007
Autor
Wydawca Crown Business
ISBN978-0385520805
Format240s. 5,7×8,4″; oprawa twarda
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Książka Andrew Keena, napisana przed trzema laty, to pełna zapału, ale i nieścisłości polemika z tezą o ożywczych skutkach wszechobecności technologii Web 2.0. Sam autor pracuje w Dolinie Krzemowej, a pisarzem stał się raczej przypadkiem, powodowany – jak daje do zrozumienia we wstępie – niezgodą na entuzjazm wobec demokratyzacji internetu. Taki jest też „Kult amatora”: nie sili się, żeby być pozycją popularnonaukową, zbyt słabo udokumentowany nawet jak na porządną publicystykę, ale wciąż intrygujący i pełen emocji. Książka pełna jest śmiałych tez, ostrzeżeń i ekstrapolacji; czasem do bólu prawdziwa, gdy Keen ostro formułuje obserwacje odnośnie zachodzących mechanizmów, czasem do przesady reakcjonistyczna, wychwalająca „tradycyjne media” jako dające wyłączną możliwość osiągania apogeów sztuki wysokiej, a czasem trącąca naiwnym dydaktyzmem, jak w momentach, gdy Keen ostrzega przed zgubnym wpływem internetu na nasze życie codzienne. Czasem wręcz jawnie próbująca manipulować czytelnikiem, aby tylko przekonać go do określonego stanowiska – upraszczając i gubiąc subtelności, jak każda czarna wizja.
Prawdziwe znaczenie książki widoczne jest dopiero w kontekście reakcji na nią, ponieważ przez sieć przetoczyła się fala gorącej krytyki „Kultu amatora”. Przeciwnicy, krzycząc: „Za kogo on się ma!”, zarzucali Keenowi propagowanie postulatów, aby kultura była sprawowana przez warstwę kapłanów, którzy przekazują pospólstwu tylko to, co sami uznają za stosowne, a treści niewygodne cenzurują; wytykano, że autor stawia jednych ludzi ponad drugich; wreszcie, że broni interesów korporacji. Zapewne reakcje na książkę Keena byłyby łagodniejsze, gdyby nie fakt, że „Kult amatora” uderza przede wszystkim w filozofię i ideologów Web 2.0, w ich prometejskie hasła i płomienne manifesty, pokazując, że skutki, jakie niesie technologia, nie muszą być tylko pozytywne. Keen podpala przy tym dyskusję jak rasowy troll, gdy, na przykład, odnosząc się do wizji Huxleya, porównuje niezliczone rzesze blogerów do stada małp, wklepujących losowe treści na maszynach do pisania. W tym szaleństwie jednak jest metoda, bowiem sprawa przedstawia się dość poważnie.
Web 2.0 zakłada, że użytkownik jakiegoś serwisu jest równocześnie twórcą treści w nim zawartych, a więc właściciel serwisu, oprócz oddania do użytku określonego rozwiązania technologicznego, nie wkłada od siebie nic więcej. Sztandarowym przykładem takiego podejścia są wszelkiego typu platformy z blogami, sieci społecznościowe czy serwisy na bazie mechanizmu wiki. Twórcy i entuzjaści Web 2.0 posługują się zwykle specyficzną retoryką: oto publikowanie, dotychczas dostępne tylko nielicznej elicie, teraz jest w zasięgu każdego, kto tylko dysponuje komputerem z dostępem do sieci. Ta nawet nie tyle egalitarność, co „antyelitarność”, jest bardzo silna w ich myśleniu: na przykład, zamiast encyklopedii, pisanej przez wąską grupę fachowców, mamy Wikipedię, którą tworzyć i weryfikować może każdy; zamiast przedzierać się przez selekcję wydawniczą, korektę i redakcję, każdy może pisać bloga; zamiast uderzać w przemysł filmowy – można zamieszczać filmiki na Youtube. W centralnym punkcie filozofii Web 2.0 stoi „TY!”, a więc użytkownik. Internet ma być zatem z jednej strony dostosowany do potrzeb korzystającego, z drugiej – stanowić jego odbicie, umożliwiając jak najłatwiejsze przelewanie siebie do sieci.
W „Kulcie amatora” Keen koncentruje się na negatywnych konsekwencjach takiego podejścia i wskazuje szereg paradoksów. Na przykład: mimo że w teorii Web 2.0 daje możliwość wypowiedzenia się każdemu, w praktyce słyszani będą tylko krzyczący najgłośniej, a zwykle ci, których głosy przebijają się przez jazgot, dysponują wielkimi budżetami w świecie pozainternetowym, stąd równość dostępu nie zakłada równości w podaży informacji. Albo: skoro wszyscy są jednakowo ważni, jeśli chodzi o dostarczaną treść, to nie istnieją żadne kryteria wyboru, pozwalające oszczędzić czas i określić wiarygodność nadawcy; a zatem aby ocenić, kto jest kim i jaką wartość ma dostarczana przez niego informacja, najpierw należy zapoznać się z samą informacją. Keen wskazuje też na zjawisko swoistej autocenzury, dzięki serwisom typu Wykop, oraz przeniesienie nacisku z działalności twórczej na przetwórczą, połączone z kłopotami w myśleniu o autorstwie i prawie autorskim.
Chyba najbardziej interesujące są jego spostrzeżenia odnośnie kultury. Keen zwraca uwagę, że dzięki hasłom o demokratyzacji sztuki doszło do przesunięcia kategorii, dzięki którym oceniamy coś jako wartościowe. Zasada Web 2.0: „głos amatora jest wart tyle samo, co profesjonalisty”, szybko zmutowała bowiem w ocenę: „głos amatora jest lepszy od głosu profesjonalisty tylko dlatego, że jest głosem amatora”. Produkt „profesjonalny” – rozumiany zgrubnie jako dopieszczony w szczegółach, o dobrej jakości, kosztujący dużo pieniędzy, tworzony przez zawodowców (a więc ludzi z przygotowaniem i na nim zarabiających) jest odbierany jako gorszy niż produkt „amatorski”, zawierający błędy, ale w domyśle powstały dzięki dużo większej pasji i będący efektem wolności.

Andrew Keen
‹Kult amatora. Jak internet niszczy kulturę›

WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKult amatora. Jak internet niszczy kulturę
Tytuł oryginalnyThe Cult of the Amateur: How Today’s Internet Is Killing Our Culture
Data wydaniawrzesień 2007
Autor
PrzekładMałgorzata Bernatowicz, Katarzyna Topolska-Ghariani
Wydawca WAiP
ISBN978-83-60807-25-5
Format198s. 148×210mm
Cena27,—
Gatuneknon‑fiction
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Keen przytacza bardzo konkretne przykłady: profesjonaliści „udają” amatorów, np. w akcjach reklamowych na Youtube – dzięki temu dobrze wpisują się w to, co „ogół” uważa za prawdziwe i wartościowe. Nie trzeba daleko się rozglądać, aby znaleźć argument także z rodzimego fantastycznego podwórka: oto pismo literackie, w celu zwiększenia popularności, zaczyna reklamować wydrukowane teksty poprzez zamieszczenie informacji, że zostały one stworzone przez amatorów, którzy opublikowali je na internetowym portalu tegoż pisma.
Samo opisywanie siebie jako „amatora” stało się wartością samą w sobie: ten, kto uprawia sztukę „po godzinach” – ten, dla którego nie jest ona głównym źródłem zarobków, a przynosi co najwyżej tzw. „beer-money”, ma w odczuciu społeczności Web 2.0 wyższy status niż ktoś, kto ze sztuki żyje. Jednak wbrew temu, co chcieliby widzieć wyznawcy takiego kultu amatora, praktyka pokazuje, że amatorskie tworzenie sztuki ma swoje granice, z przyczyn czysto ekonomicznych. Szczególnie dotkliwie możemy obserwować to na naszym swojskim gruncie, w przypadku polskiej fantastyki, gdzie spora ilość pisarzy to – w rozumieniu Keena – amatorzy, zajmujący się pisaniem raczej „po godzinach” niż zawodowo, mimo że często z ogromnym talentem i zapałem. Rzeczywistość jest bezlitosna, niezależnie od tego, jak bardzo pro-amatorscy chcielibyśmy być: w pewnym momencie napotyka się na barierę – praca zarobkowa zabiera energię i czas niezbędną, żeby móc rozwijać się dalej w tym, co robi się po godzinach; w efekcie autor-amator nie jest w stanie rozwinąć skrzydeł z tej jednej prozaicznej przyczyny, że musi mieć co jeść i gdzie mieszkać, a czego nie jest w stanie sobie zapewnić z działalności „amatorskiej”.
To, że z jednej strony, bardziej popularne i „modne” stają się produkty amatorskie, których autorzy nie są w stanie zarobić na tym, co robią po godzinach, a z drugiej, przez część twórców redakcja i selekcja utożsamiana bywa z cenzurą, prowadzi wprost do obniżania jakości. To wydaje się umykać większości krytyków. Keen nie ma złudzeń, że większość publikowanych treści nie niesie ze sobą wielkiej wartości, a demokracja w kulturze oznacza władzę tłumu, silny instynkt stadny i dominację gustów, które są co najwyżej przeciętne. Keen zwraca też uwagę, że jeśli sztuka będzie musiała być finansowana z działalności niezwiązanej z kulturą, to szybko straci swój status jako zjawisko samo w sobie, a stanie się raczej artykułem „doczepianym” do produktów bardziej dochodowych, jak plastikowy gadżet dołączany do zestawów w fast-foodach.
Tyle sam Keen. W dyskusji i polemikach z nim, jakie łatwo znaleźć w sieci, głównie na blogach entuzjastów Web 2.0, uwidacznia się jednak dodatkowy poziom całej dyskusji. W zadziwiająco dużej ilości polemik pojawia się bowiem zarzut, że Keen chciałby zatrzymać kulturę w jej przeszłej (choć nie do końca sprecyzowanej) postaci; co ważne, postaci statycznej. Kto wie zatem, czy „Kult amatora” i jego krytyka nie jest w istocie sporem wokół wizji ewolucji kultury.
W wielu tekstach krytycznych „ewolucja kultury” jest przedstawiana jako wartość sama w sobie: kultura dynamiczna, ewoluująca, ma być lepsza od kultury, która nie ulega żadnym przekształceniom. Jednak nie trzeba być Dawkinsem, żeby zobaczyć, że już samo przeciwstawienie jest fałszywe: w tak niestabilnym i delikatnym układzie, jakim jest w szczególności społeczność tworząca kulturę, nigdy nie istnieje stan statyczny – a więc ewolucja zachodziła i zachodzi, czy tego chcemy, czy nie. Przede wszystkim jednak, argument o tym, że zmienny system miałby być lepszy od niezmiennego, świadczy o kompletnym niezrozumieniu zasady ewolucji, ponieważ ona sama w sobie nie prowadzi do jakiegokolwiek celu, a więc może przynieść zmiany i pozytywne, i negatywne. Przeżywają przecież jednostki nie tyle „coraz lepsze”, a najbardziej dostosowane do ewolucyjnego nacisku.
I być może tu kryje się ostateczna różnica zdań, a pytanie, na które Keen i jego przeciwnicy dają różne odpowiedzi, brzmi – czy mamy prawo wywierać na taki układ nacisk ewolucyjny, aby w rezultacie choć trochę panować nad efektem końcowym. Keen mówi, że powinniśmy, ponieważ skutki pozostawienia procesu samemu sobie prowadzą nas w kierunku, z którego nasza kultura ma więcej szkody niż pożytku. Jego przeciwnicy argumentują, że to wolność jest wartością nadrzędną, a próba ukierunkowania takiego ewolucyjnego procesu równa się zniewoleniu osób w nim uczestniczących.
Paradoksalnie, Keen, który tak silne argumenty formułuje przeciwko dominacji nieprofesjonalistów, sam jest amatorem: napisana przez niego książka jest jego pierwszą, i jak dotąd jedyną, publikacją w takiej formie. Być może po części odpowiada to za fakt, że „Kult amatora” może dość słabo bronić się jako samodzielna pozycja, bardzo interesująco jawiąc się za to jako głos w dyskusji. Udowadnia też, że Keen, co sam zresztą zaznacza, nie jest wrogiem technologii jako takiej, a sprzeciwia się jej bezmyślnemu wykorzystywaniu. Celne tu wydaje się pytanie, które w jednej z polemik zadaje Adam Thierer: „But aren’t we better off as a society because of the opportunities now at our disposal?” Prawdopodobnie tym samym dotyka jednej z podstawowych różnic filozoficznych między zwolennikami i przeciwnikami Web 2.0. Entuzjaści odpowiadają na to pytanie: tak, bo ta technologia przynosi nam wolność słowa i wolność informacji, a dostęp do niej jest najważniejszym dobrem. Sceptycy wskazują, że nie dzieje się to bez efektów negatywnych, że płacimy za te możliwości czymś istotnym. Jak zwykle, trzeba mieć nadzieję, że w kompromisie, jaki stworzymy, zyski będą wyższe niż straty.
koniec
7 listopada 2010

Komentarze

07 XI 2010   15:17:07

Bardzo mi się ta recenzja podobała.

07 XI 2010   21:27:09

To prawda, porządna recenzja!

Mam jedną wątpliwość i jedno dopowiedzenie. Po pierwsze, bardzo ostrożnie używałbym słowa "ewolucja" w odniesieniu do kultury – moim zdaniem to tylko metafora, i to kto wie czy nie raczej zaciemniająca, niż rozjaśniająca.

Po drugie, w 2006 roku ukazała się książka Henry'ego Jenkinsa "Convergence Culture", w której pisze on o tzw. kulturze uczestnictwa. W niedawnym poście na swoim blogu (http://henryjenkins.org/2010/05/why_participatory_culture_is_n.html) rozwija tę ideę, pokazując różnice między kulturą uczestnictwa a modelem Web 2.0, mającym wyraźne umocowanie w tradycyjnej ekonomii (co też słusznie zauważa recenzentka). Warto przeczytać, bo to może być cenna odpowiedź na niektóre zarzuty Keea.

08 XI 2010   13:37:31

Dzięki Wam za dobre słowa :)

W kwestii ewolucji. Być może mój błąd, że nie napisałam tego wprost, ale myślę, że mówienie o ewolucji kultury jest jak najbardziej uzasadnione, jeśli jako replikator uznamy _formę uczestniczenia w kulturze_, która ulega mutacjom i powiela się w dokładnie taki sam sposób jak mem. Z drugiej strony, mamy też silny nurt w biologii obliczeniowej --- symuluje się układy, w których przyjęcie lub nie zachowania sąsiada uzależnione jest od sukcesu (zdefiniowanego numerycznie), jaki można dzięki takiemu zachowaniu osiągnąć; myślę, że w przypadku kultury można mówić o podobnej modelowej sytuacji, która znów dotyczy okreslonego zachowania, a więc formy uczestniczenia jednostki w kulturze.

I serdeczne dzięki za link! :)

pozdrawiam, TR

11 XI 2010   01:42:53

Nie lubię memetyki. ;-) Wydaje mi się, że Dawkins i inni memetycy zanadto upraszczają problematykę kulturową, wprowadzają przesadnie metaforyczne i niejasne określenia ("mem", "replikator") oraz zbyt słabo odnoszą się do tego, co już wcześniej powiedziano w naukach o kulturze (np. przy okazji krytyki ewolucjonizmu kulturowego albo przy okazji antropologicznych prób wyróżniania rzekomych "kulturowych atomów", takich jak mitemy).

No, ale to pewnie nie jest najlepsze miejsce na taką dyskusję, a i ja nie mam pewności, czy jestem wystarczająco kompetentny... A w zasadzie mam pewność, że nie jestem. ;-)

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Nastroje Chocholego Domu
— Teresa Reśniewska

Tunele i stacje, ludzie i mutanty
— Teresa Reśniewska

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.