Wiedzieliście, że Edmund Niziurski pisał kryminały? Jeśli nie, to już wiecie. Napisane w latach 50 ubiegłego wieku powieści nie są na szczęście tanią propagandą, to raczej próba przeniesienia klasycznego brytyjskiego kryminału na ówczesne warunki. W pierwszej z nich zamiast grupy arystokratów odciętej od świata w wiejskim dworku mamy grupę naukowców w podwarszawskiej willi (tytułowej „Przystani Eskulapa”), ale zasada pozostaje bez zmian. Ktoś ginie, a rolą detektywów jest wskazanie sprawcy, którym najprawdopodobniej jest jeden z mieszkańców domu. Jednak dla mnie największą siłą powieści jest jej… niziurskość. Ot, choćby nazwiska bohaterów: Trepka, Dziarmaga, Żurko czy Zapłon. Albo taki drobiazg: w ilu kryminałach znienacka znajdujecie wtrącony „dziennik liryczny” narratora (tu: porucznika Dziamargi) poświęcony uczuciom, jakie budzi w nim młoda kobieta wplątana we właśnie prowadzone śledztwo? Czy w końcu pierwszorzędny wywiadowca Kajtus, którego specjalnością jest inwigilacja elementów przestępczych w przebraniu rzemieślnika – cykliniarza, malarza pokojowego – który oczywiście nie pracuje darmo. Wszystkie te uwagi w dwójnasób odnoszą się do dołączonego do „Przystani…” opowiadania „Szantaż w wodociągach”, w którym Niziurski zrezygnował z „poważnej” zbrodni na rzecz tytułowego szantażu. Muszę przyznać że przyczyny rzeczonego szantaży są bardzo oryginalne, a rozwiązanie zagadki setnie mnie ubawiło. Czego i innym czytelnikom życzę.
Druga z kryminalnych powieści Niziurskiego niestety traci nieco ze swojej niziurskości, która tak urzekła mnie w „Przystani Eskulapa”. Na osłodę galeria mniej lub bardziej podejrzanych jest bardziej zróżnicowana niż środowisko naukowców (ofiarą morderstwa jest plastyk mający szerokie grono znajomych), a nazwiska wciąż urocze: Parytet, Wadera, Melassa…. Dodatkową zaletą jest opisywana niejako mimochodem powojenna Warszawa – odbudowywana, ale wciąż z widocznymi zniszczeniami – ot, choćby dom, w którym zamieszkane jest wyłącznie piętro, bo parter składa się głównie z dziury po pocisku… W takiej to scenerii autor wciąż udanie odświeża schemat brytyjskich kryminałów, podsuwając z pozoru nieważne detale i myląc tropy. A wszystko kończy się jakże klasyczną sceną zgromadzenia wszystkich podejrzanych i dramatycznym zdemaskowaniem sprawcy. Jak u Christie.
Kluczowym zdarzeniem dla fabuły „Niebieskiego ptaka” jest niewątpliwie brutalne morderstwo, którego ofiarą padła Zoe Kruller – marząca o wielkiej karierze piosenkarka z amerykańskiego prowincjonalnego miasteczka. Istotną kwestią dla pary głównych bohaterów powieści jest również ustalenie, kto popełnił ten czyn. Jednak dla Joyce Carol Oates zagadka kryminalna to zaledwie pretekst do ukazania czegoś więcej. W szczególności interesują ją przeżycia osób, które nie ze swojej winy znalazły się w orbicie zdarzeń zapoczątkowanych tym zabójstwem. W „Niebieskim ptaku” zbrodnia zbiera bowiem swe żniwo jeszcze długo po jej popełnieniu. Najpierw zaciążyła ona na życiu męża Zoe – Delraya Krullera oraz Eddy’ego Diehla – jej kochanka, którzy stali się głównymi podejrzanymi. Mimo że nie zostali formalnie oskarżeni, to wielu ludzi przypinało każdemu z nich łatkę mordercy, znajomi zrywali kontakty, a rodzina Diehla rozpadła się (oficjalnie – z powodu jego niewierności). Z kolei dla ich dzieci – Kristy Diehl i Aarona Krullera wiara w niewinność własnego ojca zaważyła na ich późniejszych losach. Joyce Carol Oates ukazuje nam w niezwykle przekonujący sposób zarówno ich myśli, pragnienia i działania, jak i specyficzną, podszytą erotyzmem więź, jaka między nimi się wytworzyła. Autorka znakomicie potrafiła zbudować napięcie i rozbudzić naszą ciekawość, przedstawiając przebieg zdarzeń z perspektywy Kristy i Aarona oraz dozując nam informacje na temat losów pary głównych bohaterów po śmierci Zoe. W „Niebieskim ptaku” znakomicie zostały też uchwycone realia życia na współczesnej amerykańskiej prowincji, gdzie najważniejsze jest posiadanie „dobrej opinii”, co często sprowadza się do dbania o zachowanie pozorów, aby nie narazić się na ostracyzm ze strony miejscowej społeczności. Krótko mówiąc – kolejna świetna powieść Joyce Carol Oates, w której interesująca intryga kryminalna zostaje wykorzystana do przedstawienia krytycznej wizji amerykańskiej rzeczywistości.
Sztuczki magiczne kojarzą się dwojako: albo z przyjemnie ekscytującą tajemnicą albo przeciwnie – z teatralną sztucznością i robieniem ludzi w balona. Obawiam się, że „Trzem kubkom”, które są kryminałem z akcją rozgrywającą się w środowisku iluzjonistów bliżej, niestety, do drugiego skojarzenia. Tajemnica tu owszem, jest, nawet niejedna, ale pełna dłużyzn fabuła skutecznie morduje czytelniczą ciekawość, a mnogość nijakich bohaterów w zainteresowaniu nie pomaga. Z przewijających się na kartach powieści postaci wyróżniają się tylko dwie: były magik, który twierdzi, że wszędzie towarzyszy mu duch zamordowanej przed laty żony (intrygujący pomysł, nie przeczę) oraz główna bohaterka, policjantka Kathy Mallory. Przy czym Kathy jest tyleż oryginalna (dawniej agresywne dziecko ulicy, teraz nieufna socjopatka) co zwyczajnie mało wiarygodna. Co więc pozostaje? Parę retrospekcji z czasów II Wojny Światowej, które mogą być ciekawe dla osób lubiących podobne klimaty oraz – przede wszystkim – całkiem interesujące opisy magicznych sztuczek. To jednak za mało, by uznać książkę za udaną.
Najciekawsza w tej książce jest forma – otóż narracja prowadzona przez nastoletniego bohatera przerywana jest od czasu do czasu fragmentami listu czy dziennika pisanymi przez starego czarodzieja, dzięki czemu czytelnik może poznać dwa – czasem zupełnie różne – punkty widzenia na to samo wydarzenie. Poza tym standard, czyli początek trylogii, czary, wielkie zagrożenie oraz magiczne uzdolniony chłopiec z ludu, którego zapewne w dalszych tomach czeka wielka przyszłość. Nic nowego, ale czyta się dobrze, a bohaterowie budzą sympatię, zwłaszcza główny, czyli Conn, zadziorny i obdarzony wielkim apetytem (za to marnymi zdolnościami kulinarnymi) złodziejaszek. Światu natomiast przydałoby się dodać nieco głębi, bo na razie niepokojąco przypomina papierowe dekoracje. Może w następnej części?
Mieszko B. Wandowicz [80%]
Tytuł powieści dobrze oddaje odczucia towarzyszące lekturze – dawno nie czytałem książki, o której tak bardzo nie wiem, co myśleć. Trudno mi wykluczyć, że dając się urzec dziełu niemieckiego pisarza, dałem mu się zarazem nabrać: na atmosferę, na szlachetne operowanie słowem i barwiące opowieść fotografie, stanowiące integralną część tomu, ułożone zaś w sposób równie przemyślany, co pojedyncze wyrazy. „Czuję. Zawrót głowy” jest jak dreszczowiec napisany na pocztówkach – to zbiór wspomnień z podróży, zarówno autorskich, jak i należących do innych wirtuozów pióra, który układa się w przedziwnie niepokojącą, niepozwalającą się streścić mozaikę, a który można też z równą przyjemnością czytać po prostu jako opis miejsc i ich duchów. Nie mniej niż o strachu o życie opowiada o pisaniu i jego przyczynach; o ucieczce przed czymś, ale i ucieczce w coś: w literaturę. Bo tak, jak nie zawsze podróżuje się, żeby dotrzeć do celu, tak często pisze się nie po to, by postawić kropkę.
Kolejna znakomita książka Mariusza Szczygła. Po kapitalnym „Gottlandzie”, prezentującym rys historyczny Czech (a właściwie Czechosłowacji) na przykładzie bardziej (Karel Gott, Helena Vondráčková) lub mniej (rzeźbiarz Otokar Szvec, piosenkarka Marta Kubišová) znanych wybranych postaci, przyszła reportażowa opowieść o Czechach współczesnych. To nie do końca prawda, bo w opowieściach sięga Szczygieł nierzadko do historii – czy to gdy ukazuje losy Egona Bondy’ego, czy wspomna o spadochroniarzach, którzy przybyli by zabić Heydricha. Ale jednak główny temat to Czechy dzisiejsze, a w szczególności stosunek mieszkańców tego kraju do religii, Boga i Kościoła. Wbrew jednak twierdzeniom wielu recenzentów – nie jest to temat jedyny, raczej po prostu dominujący. Szczygieł nie tylko świetnie opowiada (książkę czyta się jednym tchem), nie tylko odsłania nieznany obraz Czech, lecz także świetnie konstruuje książkę. Cały czas tle mamy porównania do Polaków, ale autor jawnie nie wartościuje przekazywanych faktów, spogląda na nie z różnych stron, pozwalając czytelnikowi wyrobić sobie własne zdanie. Szczygieł nie wpada w monotonię nawet w formie – część reportaży jest rozbudowana, część króciutka, stawiająca na pointę, czasem tekst jest oparty na cytatach, czasem jest osobną opowieścią, czasem przedstawiony w krótkich akapitach, czasem w długim ciągu tekstu. Autor doskonale wie, jaki kształt nadać każdej opowieści, by była ona ciekawa. Znakomita lektura.
Klasyka fantastyki, mimo upływu lat nadal atrakcyjna i warta poznania. Ukazana w opowiadaniach Vance’a Ziemia w niczym nie przypomina naszej planety. Minęły miliony lat i upadły setki cywilizacji, których pozostałości – architektoniczne ruiny porośnięte dziwaczną roślinnością – nakładają się na siebie jak geologiczne warstwy. W nieokreślonej przyszłości nie zachowała się żadna pamięć o dawniejszych czasach, a nowe warunki życia, w znacznej mierze wymuszone przez umierające Słońce, stanowią scenerię fantastycznego świata magii. Vance stworzył zupełnie niestandardową i niezwykle nośną wizję przyszłości, kompletnie przy tym rezygnując z szafarzu fantastyki naukowej; nie bawi się w futurologię, nie przekłada teorii naukowych na prozę, nie interesują go scenariusze prawdopodobne – ba! – nawet te skrajnie niemożliwe. Cykl o umierającej Ziemi przynależy do podgatunku science fantasy, choć jednocześnie Vance stworzył swoisty wariant, oryginalną konwencję, którą z nie mniejszym powodzeniem rozwijali kolejni pisarze (zresztą w zapowiedziach wydawnictwa Solaris figuruje antologia „Pieśni Umierającej Ziemi”, kolekcja utworów napisanych w hołdzie dla Vance’a). Pierwsze dwa tomy „Umierająca Ziemia” i „Oczy Nadświata” to zbiory powiązanych ze sobą opowiadań, barwne i wciągające podróże po najróżniejszych baśniowych krainach Umierającej Ziemi. Można się oczywiście czepiać jednowymiarowości bohaterów i specyficznej, a przy tym niepozbawionej uroku naiwności pisarstwa Vance’a, przekładającej się też na schematyczność fabuły, ostatecznie jednak górę bierze godna podziwu inwencja autora, oryginalna wyobraźnia powołująca do życia przedziwny i intrygujący świat Ziemi w jej dniach ostatnich.