Północna Grenlandia to kraniec świata, biały i ekstremalnie zimny. Tyle wie każdy. Ale jak tam jest naprawdę? Jacy są tamtejsi ludzie i jak wygląda ich życie? Kari Herbert, autorka książki, zabiera nas w fascynującą podróż pisząc o Grenlandii z taką pasją, że chcielibyśmy się tam znaleźć zaraz, natychmiast! To książka napisana całym sercem, a przy tym – kopalnia wiedzy, której próżno szukać gdzie indziej.
Na Grenlandii jest ciepło
[Kari Herbert „Córka polarnika. Zapiski z krańca świata” - recenzja]
Północna Grenlandia to kraniec świata, biały i ekstremalnie zimny. Tyle wie każdy. Ale jak tam jest naprawdę? Jacy są tamtejsi ludzie i jak wygląda ich życie? Kari Herbert, autorka książki, zabiera nas w fascynującą podróż pisząc o Grenlandii z taką pasją, że chcielibyśmy się tam znaleźć zaraz, natychmiast! To książka napisana całym sercem, a przy tym – kopalnia wiedzy, której próżno szukać gdzie indziej.
Kari Herbert
‹Córka polarnika. Zapiski z krańca świata›
Brytyjczyk sir Wally Herbert był pierwszym człowiekiem, który zdobył biegun północny w sposób niebudzący żadnych wątpliwości (jak w przypadku poprzednich podróżników). Prowadził bogate życie pioniera-odkrywcy, był znawcą realiów północy. Jego córka Kari miała niecały rok, gdy wraz z żoną zdecydował się na dłuższy pobyt na jednej z wysp Grenlandii, nazwanej dzisiaj na jego cześć Wyspą Herberta. Rodzina powracała tam jeszcze kilka razy. Teraz – Kari jako dorosła kobieta ponownie powróciła na Grenlandię, chcąc odszukać ślady swojego dzieciństwa. Było ono nad wyraz niezwykłe: dorastała z dziećmi Inughuitów, w naturalny wrastając w ich język i kulturę. Tak doskonale społeczności i kultury mieszkańców Grenlandii nie był w stanie poznać dotąd żaden Europejczyk.
Wiele zmieniło się od czasu, gdy Kari była tam z rodzicami. Przede wszystkim – Wyspa Herberta nie jest już stałą osadą, wszyscy mieszkańcy przenieśli się do Qaanaaq (zwanego też Thule), miasta liczącego 650 mieszkańców, gdzie warunki życia są nieco łatwiejsze. Nie tylko to się zmieniło: jedno z ostatnich myśliwskich plemion północnej Grenlandii musi bronić swojej tożsamości, zagrożonej docierającą i tam falą kosmopolityzmu. Kari Herbert dysponuje na tyle gruntowną i rozległą wiedzą, że z powodzeniem poradziła sobie z trudnym zadaniem opisania tej dynamicznie zmieniającej się rzeczywistości. Zdobycze cywilizacji są już nawet na północy Grenlandii codziennością, telewizja i środki komunikacji wkroczyły tam szybkim i zdecydowanym krokiem. Widać zmiany na lepsze w statusie i pozycji kobiet: nie są już tylko żonami myśliwych, ale pracują zawodowo na państwowych posadach. Z drugiej strony jednak, autorka, nie kryjąc swoich emocji, odnotowuje pojawienie się nowych problemów, których dawniej nie było: alkoholizm, przemoc domowa, wykorzystywanie seksualne dzieci. To cena, jaką społeczność płaci za kontakt z cywilizacją.
Kari Herbert zwraca uwagę, że ludzie z Qaanaaq zaliczają się do Eskimosów północnych i różnią się od społeczności zamieszkujących południe Grenlandii. W stolicy (Nuuk) nie zawsze rozumieją ich specyficzną kulturę. Ludziom z północy towarzyszy na co dzień ezoteryka, wiara w reinkarnację, szamanizm, historia i mity – to ich wielkie kulturowe bogactwo. Niestety, kontakt z „białym człowiekiem” znacznie je zubożył. Szczególnie złym okresem w historii były lata pięćdziesiąte ubiegłego wieku, gdy w Uummannaq na południu Grenlandii zbudowano bazy wojskowe. Przy tej okazji brutalnie wypędzono stamtąd na północ wszystkich mieszkańców, o czym na ogół mówi się niewiele. Herbert nie przemilcza jednak tych faktów, pisząc szczegółowo o wielu krzywdzących działaniach i decyzjach, podejmowanych bez wiedzy i zgody tubylców.
Tradycyjna kultura myśliwska jest jednak nadal na północy Grenlandii silna. Książka pełna jest barwnych i plastycznych opisów tego, co wypełnia mieszkańcom większość dni, czyli łowieckich wypraw i polowań na narwale, letnich obozów, na które Grenlandczycy chętnie wyjeżdżają. Od lektury oderwać się jest naprawdę trudno, posmak egzotyki i wielkiej przygody jest wyrazisty i kuszący. „Córka polarnika” imponuje przy tym rozległą wiedzą o Grenlandii, jej historii, obyczajach i współczesnych realiach, przez co w znaczący sposób poszerza horyzonty ciekawego świata czytelnika. Czytamy tutaj przecież o regionie, stosunkowo rzadko goszczącym na kartach współczesnych książek przygodowych czy reporterskich. Mało kto zdobywa się na odwagę, by zapuścić się tak daleko na północ, bo wymaga to wielkiej wiedzy, hartu ducha i ciała. Dla Kari Herbert Grenlandia to druga ojczyzna, a ta wyprawa to dla niej jak powrót do domu.
Ten dom – to dla autorki przede wszystkim ludzie, którzy byli dla niej rodziną w czasach, gdy przebywała na Grenlandii z rodzicami. Kari opisuje, jak potoczyło się życie bliskich jej osób, wśród których mieszkała. Z wieloma z nich do dziś łączą ją bliskie więzi. „Córka polarnika” pełna jest historii, tragicznych i tych zabawnych, anegdot i opowieści, których w każdej rodzinie jest pod dostatkiem. Zadziwiające jest to, co łączy Kari z bliskimi jej osobami: niezwykła nić zaufania i porozumienia, pomimo tak różnych życiowych doświadczeń i odległych od siebie kultur. Kari Herbert ma otwarte serce, sama też otoczona jest zewsząd serdecznością i życzliwością. Nie ma wątpliwości że wszystkie te przyjazne uczucia zmieniają Grenlandię w ciepły kraj.
Niestety, polski przekład „Córki polarnika” nie jest wolny od rażących, wręcz szkolnych błędów. Doprawdy zbyt często, bo kilkanaście razy, pojawia się w tekście nieistniejące w języku polskim wyrażenie „stawić czoła” zamiast poprawnego: „stawić czoło”. Poprawna pisownia ptaka to „nurzyk”, a nie „nużyk”, podczas gdy w książce spotykamy obie wersje. Inne mniejsze niedociągnięcia stylistyczne i literówki irytują, psując nieco radość lektury. (Co dziwi tym bardziej, że wydawnictwo Carta Blanca należy do grupy wydawniczej PWN – edytora słowników będących filarami poprawnej polszczyzny).
Niemniej jednak bardzo namawiam do przeczytania „Córki polarnika”. Książka dostarczy nam wielu przeżyć, zaprowadzi nas do wspaniałych ludzi i w rejony, w których jeszcze nigdy nie byliśmy.
Wierzę, że w księżce jest mnóstwo niedociągnięć językowych, natomiast "stawić czoła" do nich nie należy: http://poradnia.pwn.pl/lista.php?szukaj=%22stawi%E6+czo%B3a%22&kat=18. Także PWN-owski SPP z 2004 roku (nowszego nie mam) podaje obie wersje. Niemniej ja również pamiętam okres, w którym wersję "stawić czoła" tępiono.
Natomiast "nużyk" rzeczywiście kłuje w oczy. Zwłaszcza się nietrudno się domyślić, iż jego nazwa pochodzi od (za)nurzania się.