„Gesty” to czwarta książka w dorobku Ignacego Karpowicza. Ten trzydziestoczteroletni twórca, jest jednym bardziej obiecujących współczesnych polskich pisarzy. Już za debiutanckie „Niehalo” otrzymał nominację do Paszportu „Polityki”. Kolejna powieść „Cud”, oraz quasi-reportaż „Nowy kwiat cesarza” spotkały się również z raczej przychylnym przyjęciem, ale mimo wszystko przeszły bez większego echa. A szkoda, bo to kawał dobrej literatury. Wszechstronność twórczości Karpowicza wynika pewnie z tego, że jest on nie tylko pisarzem, ale także tłumaczem i podróżnikiem.
Małe gesty – trudne sprawy
[Ignacy Karpowicz „Gesty” - recenzja]
„Gesty” to czwarta książka w dorobku Ignacego Karpowicza. Ten trzydziestoczteroletni twórca, jest jednym bardziej obiecujących współczesnych polskich pisarzy. Już za debiutanckie „Niehalo” otrzymał nominację do Paszportu „Polityki”. Kolejna powieść „Cud”, oraz quasi-reportaż „Nowy kwiat cesarza” spotkały się również z raczej przychylnym przyjęciem, ale mimo wszystko przeszły bez większego echa. A szkoda, bo to kawał dobrej literatury. Wszechstronność twórczości Karpowicza wynika pewnie z tego, że jest on nie tylko pisarzem, ale także tłumaczem i podróżnikiem.
Głównym bohaterem „Gestów” jest czterdziestoletni Grzegorz. Wszystko zaczyna się właśnie od małego gestu – telefonu matki, która prosi syna, aby pogrzebał jej psa Cezara. Grzegorz, dość znany autor sztuk teatralnych, musi porzucić wielkomiejską „warszawkę” i wrócić do małomiasteczkowego Białegostoku. Na miejscu bohater będzie musiał się jednak zmierzyć ze znacznie trudniejszymi problemami, niż rozkładające się w ogrodzie zwłoki psa. Wkrótce okazuje się, że dni jego matki są policzone. Pobyt w rodzinnych stronach staje się pretekstem do dokonania rozliczeń z własną teraźniejszością i przeszłością.
Jako że jest to powieść psychologiczna starająca się zobrazować działanie pamięci – jej chaotyczności i asocjacyjności – same przemyślenia Grzegorza są dość fragmentaryczne i niepoukładane. Niedoskonałość pamięci bohater sam zauważa, kiedy stara się sobie przypomnieć imię dawnej koleżanki: „W podstawówce miałem trzy przyjaciółki. Kasia i Basia (…). Nie mogę przypomnieć sobie trzeciego imienia. Ula? Albo Agnieszka? Zakład: jeśli matka postawi filiżankę kawy przede mną nie uroniwszy kropli, będzie Ula. Czekam. Zatem Ula. (…) I tak właśnie pracuje moja pamięć, żałosne, nie obrazy, lecz dedukcja, wszystko domyślone, najwyraźniej widać łączniki i sposób pracy mózgu, bo już wynik – wątpliwy.”
Próbą sprostania własnej niepamięci jest systematyzacja wspomnień według litery G. Dlaczego akurat G? A dlaczego nie? „Siódma litera okazała się najważniejszą, determinującą – być może – moje życie, nadającą mu kształt. Gie. Dobra litera, jak każda inna.” Mamy więc czterdzieści rozdziałów, których tytuły zaczynają się na tę właśnie literę.
„Gesty” więc wpisują się w dyskurs nad kryzysem wieku średniego. I gdyby skończyć na takim stwierdzeniu, przedostatnia książka Karpowicza byłaby jedną z wielu. Jednak jest coś, co wyróżnia ją na tle innych, poruszających ten sam temat. Najciekawsza w całej powieści jest swoista metafizyka dnia codziennego: to właśnie codzienna krzątanina, z pozoru nic nieznaczące wydarzenia determinują całe nasze życie. Zazwyczaj nie uświadamiamy sobie, że to właśnie drobne gesty, irytujące przyzwyczajenia i nawyki czynią nas wyjątkowymi, ale i rozpoznawalnymi: „Patrzę na kobietę, niespodziewanie odchudzoną, i gdyby nie potęga przyzwyczajenia, mógłbym przysiąc, że jej nie znam. Nie znam tej skóry, kurze łapki przy oczach drepczą w miejscu, mięśnie, które odkleiły się od szkieletu i zwisają jak rękawy swetra z ramiennej kości, szyja z łańcuszkami zmarszczek, z koliami brunatnych skaz: kurzajek i przebarwień – obca osoba, siedząca przy stole w obcym miejscu, będącym kiedyś moim domem. (…) Jeżeli coś, cokolwiek łączy te dwie (więcej?) osoby, to chyba gesty: gesty pospolite i niepowtarzalne.”
Jedynym z nielicznych mankamentów „Gestów” jest, zamierzona co prawda, kiczowatość głównego bohatera. Irytować może także ckliwa historia Kasi, pierwszej miłości Grzegorza, która jest jakby wprost wyjęta z klasycznego wyciskacza łez „Love Story”. Niektórych rozczarować może też zakończenie. Śmierć jest co prawda rozwiązaniem, ale rozwiązaniem najprostszym, by nie powiedzieć, że taki zabieg jest wręcz ucieczką od rozwiązania właściwego.
to już nie ma żadnych nowości do recenzowania?