„Teatr cieni” to kompendium pisarstwa Orsona Scotta Carda w pigułce. W tej książce widać wszelkie dobre i złe cechy jego twórczości. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się, można jednak znaleźć niezłe uzasadnienie dla niektórych naiwnych rozwiązań, a sam Card udowadnia, że jak mało kto ma prawo pisać o dziecięcych bohaterach.
Konrad Wągrowski
Ach ten Card!
[Orson Scott Card „Teatr Cieni” - recenzja]
„Teatr cieni” to kompendium pisarstwa Orsona Scotta Carda w pigułce. W tej książce widać wszelkie dobre i złe cechy jego twórczości. Przy dokładniejszym przyjrzeniu się, można jednak znaleźć niezłe uzasadnienie dla niektórych naiwnych rozwiązań, a sam Card udowadnia, że jak mało kto ma prawo pisać o dziecięcych bohaterach.
Orson Scott Card
‹Teatr Cieni›
Ach ten Card! Dwa razy dostał najważniejsze fantastyczne nagrody, Hugo i Nebulę, ale im więcej pisze, tym bardziej wydaje się, że wciąż pisze to samo. Marudzi się, że fabuły naiwne, że bohaterowie niewiarygodni, że zbytnie przywiązanie do dziecięcych postaci, ale książki sprzedają się w wielkich nakładach, a i podczas lektury trudno się od nich oderwać. Takiego właśnie Carda znajdujemy znów w „Teatrze Cieni” siódmej części cyklu Enderowskiego, trzeciej części cyklu Groszkowego. Ponoć ostatniej, ale nic nie wiadomo…
„Teatr cieni” to oczywiście bezpośrednia kontynuacja „Cienia Endera” i „Cienia Hegemona”. Wojenna zawierucha po zakończeniu konfliktu z Robalami (w częściach o Groszku nazywanych politycznie poprawnie Formidami) na Ziemi trwa. Weterani szkoły bojowej, choć nadal są dziećmi, przewodzą armiom swych rodzimych krajów. Han Tzu wspiera Chiny, roszczące sobie prawo do panowania nad Azją i podbijające Indie, w których aktywnie udziela się Virlomi. Wojska tajlandzkie prowadzi Suriyawong, w upokorzonej Rosji działa Vlad, Alai staje na czele Ligi Muzułmańskiej i przyjmuje tytuł kalifa. Niezależnie od wojennych zmagań rozgrywa się pojedynek między Hegemonem, Peterem Wigginem, a Achillesem o panowanie nad światem. Główny bohater trylogii Groszek, wraz ze swą żoną Petrą Arkanian, pragnie wreszcie spokoju, ale wie, że go nie osiągnie, póki Achilles, człowiek z gruntu zły, ale posiadający doskonałe umiejętności manipulowania ludźmi, będzie mógł działać. Petra wreszcie, wiedząc, że czas życia jej męża, na skutek genetycznej modyfikacji nieubłaganie dobiega końca, pragnie dziecka, ale Groszek obawia się, że mogłoby ono odziedziczyć jego przekleństwo. Ender i Valentine są już od dawna w kolonizacyjnym promie w drodze na rodzinną planetę Robali (przepraszam, Formidów), ale ich legenda na Ziemi rośnie…
Mamy więc w „Teatrze cieni” większość wad twórczości Carda. Geopolityka jest ekstremalnie naiwna, cały czas autor każe nam wierzyć, że dzieci, które pokonały najeźdźcę z kosmosu, tym razem jako nastolatki są w stanie trząść polityką i strategią wszystkich światowych potęg. Card rozpaczliwie też ratuje swe wcześniejsze wizje z „Gry Endera” (1985 r.), w której to przewidywał ekspansję Układu Warszawskiego na Europę. Tym razem przewiduje sojusz arabsko-izraelski i daj Boże aby właśnie ta wizja się spełniła, bo to mogłoby oznaczać koniec ognisk zapalnych na Bliskim Wschodzie. Groszek, Peter, Petra, Virlomi, Han Tzu są może nadal niepełnoletni, ale ich problemy są już bardzo dorosłe, a brutalność niektórych rozwiązań każe zadać pytanie – dlaczego właściwie Card czyni swymi bohaterami tak młode postaci? Czy nie lepiej by było, aby zaprzągł swą wyobraźnię do tworzenia bardziej dorosłych fabuł? Czy wizja dziecięcej wojny nie została do cna wyeksploatowana w „Grze Endera”? Card bywa też niekonsekwentny w wizji swych bohaterów – zwłaszcza myślę tu o Peterze, we wcześniejszych tomach przedstawionym jako bezwzględny i niezwykle inteligentny Hegemon, tu raczej będącym dość zagubionym i przestraszonym chłopcem. Dodajmy do tego nieodpartą chęć moralizowania, dość nieprzekonujące rozwiązania niektórych wątków, brak spójnej, zamkniętej struktury, zbyt dużą liczbę myśli, jakie autor chce upchnąć do swojej książki (od politycznych, poprzez filozofię, na religii skończywszy), po czym spokojnie przejdźmy do zalet „Teatru cieni”.
Bowiem książkę „się czyta”! Jak zwykle nie można się od niej oderwać. Card jest nadal mistrzem słowa, ma lekkość stylu, ale przede wszystkim niesłychaną błyskotliwość w pisaniu dialogów. Może trudno uwierzyć, że wszyscy bohaterowie są tak elokwentni i obdarzeni taką erudycją, ale trzeba przyznać, że śledzenie postaci przerzucających się zgrabnymi ripostami może sprawiać niekłamaną przyjemność. Ale i akcja toczy się wartko, podczas lektury zapominamy o nielogicznościach i niespójnościach, chcemy poznać dalsze losy bohaterów – których przecież spotykamy po raz czwarty, więc mogliśmy się do nich przyzwyczaić, a niektórych nawet polubić.
Mam pewną teorię, pozwalającą na wyjaśnienie tej naiwności w ukazaniu światowej polityki i strategii wojennej. Niepotrzebnie bowiem traktujemy je realistycznie i irytuje nas infantylność pomysłów Carda. Klucz jest prosty – Card przecież już wiele lat temu deklarował się jako wielbiciel gier komputerowych. W „Grze Endera” jest to doskonale widoczne – czym bowiem jest wojna z Robalami, jeśli nie długą rozgrywką komputerową? Nie inaczej jest w „Teatrze cieni”. Strategia, jaką kierują się wojskowi dowódcy, polegająca na ruchach wojsk z poziomu sztabowej mapy, bez szczegółowego myślenia o logistyce, czy zaopatrzeniu, zaskakujący brak wrażliwości weteranów Szkoły Bojowej na straty wojsk (choć przecież w ich rozgrywkach giną zwykli ludzie), oddanie władzy nad armiami w ręce dzieci, wszystko to wskazuje, że nadal jesteśmy świadkami gry komputerowej. Cardowskiej wersji „Cywilizacji”, czy też „Age of Empires”. Gdyby na koniec okazało się, że mam rację, że bohaterowie tak naprawdę kontynuują grę, tym razem na innej planszy – byłbym bardzo usatysfakcjonowany. „Teatr cieni” jest więc kolejnym hołdem twórcy „Gry Endera” dla gier (lub dowodem na ich wpływ na wyobraźnię autora), gier jednak wzbogaconych pogłębioną psychologią graczy i postaci w grze uczestniczących.
Są jeszcze dwa powody, dla których darzę „Teatr cieni” sympatią. Pierwszą z nich jest zaskakujący ukłon dla Polski. Jedna z istotniejszych rozmów między Groszkiem i Petrą odbywa się całkowicie w warszawskich Łazienkach, które wyjątkowo mało zmienią się przez następne 100 lat. Po drugie, Card udowadnia, że jednak jest pewna przyczyna, dla której czyni bohaterami swych książek dzieci – on je po prostu naprawdę dobrze zna. Jedno wyjątkowo proste zdanie wręcz poraziło mnie swą celnością. Petra mówi: „Ten, kto wymyślił pojęcie »beztroskie dzieciństwo«, z pewnością nie pamięta już jak to jest być dzieckiem”. To szczera prawda, z której mało kto obecnie zdaje sobie sprawę…