Wielbiciele postaci Kurta Wallandera niejednokrotnie zadawali sobie pytanie, co działo się z ich ulubionym bohaterem, zanim zadebiutował na kartach „Mordercy bez twarzy”. Pytali też o to Henninga Mankella. Ten ugiął się w końcu pod presją i przed dwunastoma laty opublikował tom opowiadań „Piramida”, w którym przedstawił wczesne lata służby detektywa. Polski wydawca, nie wiedzieć czemu, podzielił ów zbiór na trzy książeczki.
Portret gliniarza w młodym wieku
[Henning Mankell „Cios. Szczelina” - recenzja]
Wielbiciele postaci Kurta Wallandera niejednokrotnie zadawali sobie pytanie, co działo się z ich ulubionym bohaterem, zanim zadebiutował na kartach „Mordercy bez twarzy”. Pytali też o to Henninga Mankella. Ten ugiął się w końcu pod presją i przed dwunastoma laty opublikował tom opowiadań „Piramida”, w którym przedstawił wczesne lata służby detektywa. Polski wydawca, nie wiedzieć czemu, podzielił ów zbiór na trzy książeczki.
Henning Mankell
‹Cios. Szczelina›
Gdy czytelnicy poznali Kurta Wallandera, był on już mężczyzną w sile wieku, krótko po czterdziestce. Miał za sobą nieudane małżeństwo i konflikt ze zbuntowaną, jak prawie każda nastolatka, córką. W latach 90. ubiegłego wieku każdego roku Henning Mankell sprawiał radość swoim wielbicielom, wypuszczając na rynek księgarski kolejną powieść o dochodzeniach prowadzonych przez komisarza policji z Ystad (i jego wiernych kompanów). Zaczęło się od „Mordercy bez twarzy” (1991), skończyło zaś na „
Zaporze” (1998), która miała być, zgodnie z zapowiedziami autora, ostatnią częścią cyklu. Problem pojawił się, gdy do pisarza zaczęły przychodzić listy z pytaniami, jakie były „losy Wallandera, zanim pojawił się w serii książek. Czyli dokładnie przed 8 stycznia 1990 roku”. Mankell doskonale rozumiał to czytelnicze rozgorączkowanie, dlatego też, uginając się pod presją, postanowił dopowiedzieć pewne fakty z wcześniejszej biografii najpopularniejszego, obok sztokholmskiego komisarza Martina Becka, szwedzkiego stróża prawa. Tym sposobem powstało pięć opowiadań, które zaczęły rodzić się w głowie pisarza w połowie lat 90., tuż po ukończeniu „Fałszywego tropu”. Ostatecznie ukazały się w tomie zatytułowanym „Piramida” w 1999 roku.
Polski wydawca, czyli W.A.B. do spółki z tygodnikiem „Polityka”, postanowili jednak podzielić całość na trzy niezbyt obszerne zeszyty. W pierwszym znalazły się nieco dłuższy „Cios” oraz znacznie krótsza „Szczelina”. Akcja „Ciosu” rozgrywa się w czerwcu 1969 roku w Malmö, gdzie w miejscowej policji pracuje młody, bo zaledwie dwudziestojednoletni, stójkowy Kurt Wallander. Jak na razie, nie wiedzie mu się najlepiej – ani w życiu osobistym, ani zawodowym. Jakiś czas temu rzuciła go ukochana, a nowa dziewczyna, Mona – która, jak wiemy, zostanie w przyszłości jego żoną – ma apodyktyczny i nieznośny charakter. Sporo trosk przysparza mu również ojciec – artysta-malarz, przez cały czas tworzący na zmianę dwie wersje tego samego krajobrazu (raz z głuszcem, raz bez). Nigdy nie zaakceptował on decyzji syna o wyborze studiów w Wyższej Szkole Policyjnej i teraz za każdym razem, gdy się spotykają, daje mu boleśnie odczuć swoją dezaprobatę. W pracy idzie Wallanderowi niewiele lepiej. Marzy o służbie w wydziale zabójstw i przestępstw na tle seksualnym, a musi patrolować ulice, robić naloty na meliny narkomańskie i rozpędzać demonstracje organizowane przez przeciwników wojny w Wietnamie. Tylko się powiesić!
Wszystko to zmienia się jednak pod wpływem dramatycznego wydarzenia, mającego miejsce w kamienicy, w której mieszka. Sąsiadem Kurta jest emerytowany marynarz, samotnik i człowiek bardzo bojaźliwy, który jeszcze nie tak dawno kazał zamontować w swoich drzwiach dodatkowy zamek. A tu wracając pewnego dnia do domu, Wallander zastaje drzwi do jego mieszkania uchylone. W środku natomiast znajduje trupa marynarza. Przybyły na miejsce doświadczony komisarz Hemberg dochodzi do wniosku, że Artur Hålén popełnił samobójstwo. I choć nie ma żadnych powodów, aby tę hipotezę podważać, początkującemu policjantowi kilka faktów wyraźnie się ze sobą nie klei. Dociekliwa natura każe mu je wyjaśnić. Tym sposobem Wallander rozpoczyna prywatne śledztwo, które nie tylko doprowadza go do rozwikłania zagadki, ale ściąga też na jego głowę zagrożenie życia.
Sześć lat po wydarzeniach opisanych w „Ciosie” toczy się akcja „Szczeliny”. Choć to „toczy się” i „akcja” powiedziane jest trochę na wyrost. Zdarzenia opisane w tej króciutkiej nowelce zajmują bowiem zaledwie kilka godzin. Jest Wigilia Bożego Narodzenia 1975 roku. Wallander pracuje w wydziale zabójstw w Malmö, ale w perspektywie półrocza ma przeprowadzkę do Ystad, gdzie zdążyła się już zresztą przenieść Mona z pięcioletnią córeczką Lindą. Kurt kończy właśnie służbę i telefonicznie informuje żonę, że za kilkadziesiąt minut powinien dotrzeć do (nowego) domu. W drzwiach wpada jednak na Hemberga, który prosi go, aby po drodze wjechał do niewielkiego spożywczaka mieszczącego się przy stacji benzynowej na przedmieściach Malmö. W ciągu dnia jego właścicielka, starsza już pani, parokrotnie informowała policję, że dokoła kręci się jakiś podejrzany typ. Wallander spełnia prośbę szefa. To, co zastaje wewnątrz sklepiku, budzi w nim jednocześnie odrazę i przerażenie. Nie ma jednak czasu na kontemplowanie strasznego widoku, ponieważ otrzymuje potężny cios w głowę, a gdy przytomnieje, objawia mu się mężczyzna w kominiarce. Kurt próbuje nawiązać z nim dialog, ale trafia na nieprzebyty mur milczenia.
W „Ciosie” Mankell pobawił się troszkę postacią Wallandera, tworząc przy okazji całkiem zgrabny portret psychologiczny bohatera. Młody Kurt sprawia wrażenie odludka, który dopiero buduje własną osobowość. Z jednej strony bywa histeryczny (rozpacza po utracie dziewczyny, podłamuje go brak akceptacji ze strony ojca), z drugiej – wie, czego chce i za wszelką cenę do tego dąży (narażając reputację i zdrowie dąży do wyjaśnienia przyczyn śmierci Håléna, bo wie, że może mu to otworzyć drogę do wydziału zabójstw). W kontaktach z kobietami radzi sobie średnio – po pewnym wahaniu odrzuca zainteresowanie okazywane mu przez pracującą w sklepie Marię, a jednocześnie daje się usidlić raczej mało sympatycznej i wyrozumiałej Monie. Popełnia również masę błędów, które zresztą skrupulatnie wytyka mu komisarz Hemberg, lecz wykazuje też spory talent i pomysłowość. Słowem: ma zadatki na dobrego „psa”. Jak już poczuje kość, nie odpuszcza.
„Cios” w swej narracji od razu przywodzi na myśl powieści Maj Sjöwall i Pera Wahlöö (
vide „
Roseanna” czy „
Mężczyzna na balkonie”). Dochodzeniom prowadzonym przez młodego Wallandera i komisarza Becka towarzyszy ten sam klimat; powolność akcji służy zaś wyeksponowaniu procedur policyjnego postępowania. Bo choć Kurtowi zdarza się je łamać, to jednak w wielu sprawach postępuje według przyjętego przez policję wszystkich krajów schematu. W „Szczelinie” z kolei Mankell uwypukla przede wszystkim wątek społeczny i stawia pytania, które aktualne były zarówno w połowie lat 70. XX wieku, jak i trzy dekady później. Wnioski, które jednocześnie pozwala wyciągnąć czytelnikowi, nie są nazbyt optymistyczne. Okazuje się bowiem, że pomimo ogromnego rozwoju technologicznego i wielomilionowych nakładów (w dolarach i euro) na propagowanie starań o przestrzeganie praw człowieka, natura ludzka nie zmieniła się ani na jotę; żyjemy wciąż w tym samym świecie, gdzie przemoc rodzi przemoc, a strach i przerażenie mogą być takim samym impulsem do dokonania zbrodni, co chciwość i nienawiść. Kurt Wallander przekonuje się o tym boleśnie na własnej skórze, a raczej – głowie.