W swojej najnowszej powieści Michel Houellebecq nie szokuje. Brakuje szczegółowych opisów aktów seksualnych, nie ma również ataków na islam czy innych kontrowersyjnych stwierdzeń. Nie oznacza to wszak, że „Mapa i terytorium” to jakaś totalna zmiana w stosunku do wcześniejszych powieści francuskiego autora. Przeciwnie, dobrze znane wątki i motywy się powtarzają.
Notatki na marginesie „Mapy i terytorium”
[Michel Houellebecq „Mapa i terytorium” - recenzja]
W swojej najnowszej powieści Michel Houellebecq nie szokuje. Brakuje szczegółowych opisów aktów seksualnych, nie ma również ataków na islam czy innych kontrowersyjnych stwierdzeń. Nie oznacza to wszak, że „Mapa i terytorium” to jakaś totalna zmiana w stosunku do wcześniejszych powieści francuskiego autora. Przeciwnie, dobrze znane wątki i motywy się powtarzają.
Michel Houellebecq
‹Mapa i terytorium›
Słyszałem kiedyś o pewnym eksperymencie. Jakiś dowcipniś zapytał robotników w fabryce: „Po co pracujesz?” Na ogół odpowiadano: „Żeby mieć pieniądze”. „A na co ci pieniądze?” – „Żeby żyć”. „A po co żyjesz?” Tutaj pojawił się problem, jako że większość indagowanych po zastanowieniu nie umiała odpowiedzieć. Houellebecq odpowiada: „Żyjesz po to, aby pracować”. Absurdalne koło ludzkiego bytu się zamyka.
Ojciec głównego bohatera, architekt Jean-Pierre Martin, też prowadził takie życie. Ciężko pracował, z synem spotykając się jedynie z okazji świąt. Kiedy w końcu przeszedł na emeryturę, jego życie skończyło się bardzo szybko – w klinice dokonującej eutanazji w Zurychu. Jean-Pierre, zupełnie jak owi robotnicy, nie potrafił odpowiedzieć sobie na pytanie „A po co żyjesz?” (zaskoczony pytaniem Jeda, odpowiada: „A co niby miałbym robić?”). Jedynym rozwiązaniem w momencie przerwania łańcucha praca-pieniądz-życie wydało mu się samobójstwo.
Ucieczki przed zaklętym kołem nie ma. Oczywiście, można podejmować próby. Zagłuszając pytania, bądź też uciekając od życia. Właśnie tego próbuje Jed Martin, malarz i samotnik. Zawsze wyobcowany i samowystarczalny, odcina się od społeczeństwa, rodziny, pracę zaś zastępując oddaniu sztuce. Wszakże jego strategia okazuje się być bardzo podobna do kariery ojca. Jed po prostu podmienia jeden z elementów w łańcuchu życia. Sztuka, zdaje się mówić Houellebecq, jest tak samo bezwartościowa i niezadowalająca co wszystkie inne próby wypełnienia sobie życia.
Pokazując rozpad zachodniej cywilizacji i kultury Houellebecq w „Mapie i terytorium” uderza w jeden z najważniejszych jej punktów. Tym razem nie jest nim pieniądz czy przyjemność, ale nadająca podstawowy sens naszemu życiu praca. W momencie, gdy zamiast środkiem do celu staje się ona celem w samym sobie (żyję by pracować, pracuję by żyć), zaczyna ona prowadzić do destrukcji człowieka. Podobnie jak seks czy nauka, co francuski pisarz pokazywał we wcześniejszych powieściach. Nic dziwnego, że ojciec Jeda woli zabić się, niż prowadzić jałowe, bo pozbawione celu życie emeryta.
Sztuka, czyli, chciałoby się powiedzieć, życie wirtualne. Najlepiej stosunek do tej dziedziny życia charakteryzuje w „Mapie i terytorium” motyw telewizji. Przewija się on przez całą książkę, nieco żartobliwie, ale też całkiem poważnie, jak chociażby w opisie idiotycznej imprezy celebrytów, na którą trafia Jed. Telewizja jako życie wirtualne to oczywiście banał, czym jednak jest dziś cała sztuka, jeśli nie mocno rozdętą telewizją? Tak zwane arcydzieła, których wartość rynkowa jest sztucznie nakręcana przez sprytnych sprzedawców, zachwyty nad oczywistymi głupotami, albo totalne spłaszczenie i zidiocenie kultury – to tylko niektóre przykłady.
Jak już wspomniałem, sztuka nie daje spełnienia. Houellebecq pokazuje, że dziś pełni ona podobnie rolę fetyszu, jak praca czy pieniądz. Jed próbuje za jej pomocą wypełnić sobie jakoś życie, odnosi jednak klęskę – paradoksalnie – dzięki sukcesowi. Nieszczęściem (któż by takiego nie chciał?) bohatera jest bowiem to, że czegokolwiek się nie dotknie, zamienia się to w złoto. Tak jest z fotografowanymi mapami Michelina, na które zwraca uwagę wielki koncern czy portrety znanych osób. Te ostatnie, przedstawiające m.in. Steve’a Jobsa, Jean-Pierre’a czy samego Houellebecqa, wynoszą Jeda na piedestał i sprawiają, że staje się najlepiej sprzedającym artystą we Francji.
Cóż z tego, skoro sztuka nie przynosi wyzwolenia, nie daje ni szczęścia, ni realizacji samego siebie. Jed jest równie nijaki kiedy tworzy swoje dzieła jak i wtedy, gdy nie robi zgoła nic. Być może dlatego, że nie odbiera popularności swoich obrazów jako sukcesu, a może po prostu rozumie, że w ostatecznym rozrachunku nie ma to większego znaczenia. Sztuka jest po prostu kolejnym sposobem, który pozwala jakoś wypełnić sobie czas, jaki pozostał między narodzinami a śmiercią.
Jed Martin, co Houellebecq wyraźnie podkreśla, „nigdy nie czuł się w pełni związany” z życiem. Przejawiało się to zarówno w relacji z ojcem, znajomymi, jak i kobietami, które jakoś tam kochał. Wszystko to jednak można zrzucić na krab wychowania – Jed wzrastał w zachodniej, laickiej kulturze, gdzie rozpad więzi rodzinnych jest po prostu rzeczywistością. Nie dziwimy się zatem, czytając o jedynej okazji w roku, aby spotkać się z ojcem – podczas Bożego Narodzenia. Albo o rozpadzie letniego w gruncie rzeczy związku z Olgą.
Houellebecq idzie jednak nieco dalej, pokazując, że wyjście do drugiego człowieka i znalezienie z nim wspólnej więzi jest po prostu niemożliwe. Widać to na przykładzie relacji Jeda z książkowym Houellebecqiem, którego to bohater najpierw prosi o recenzję do katalogu swoich dzieł, a następnie maluje. Wydawać by się mogło, że punktem wyjścia dla nawiązania relacji mogłaby być sztuka, albo też chociaż wspólne zainteresowania. Nic z tego. Powieśćiowy Houellebecq jest zbyt wielkim gburem i egoistą, by z kimkolwiek się dogadać, Jedowi zaś wyraźnie brakuje determinacji.
Komunikacja międzyludzka jest niemożliwa, nie tyle ze złej woli człowieka, co raczej zwykłego braku płaszczyzny porozumienia. Za każdym razem gdy Jed spotyka się z ojcem na świątecznych kolacjach, uprzednio wymyśla sobie tematy, na które będą mogli rozmawiać. Robi to w tym celu, by pod żadnym pozorem między ojcem a synem nie zaległo milczenie – dobitnie pokazujące, że nic nie łączy ich ze sobą. Stąd też kiedy Jean-Pierre umiera, Jed jest zdziwiony, że odejście ojca jednak go poruszyło. Jakby dopiero odkrywał, że relacje międzyludzkie istnieją naprawdę i to nie tylko w sensie ogólnym, lecz dotyczą także jego samego.
Podobnie notabene jest z romansem z piękną Olgą. Kiedy związek rozpada się, bohater nawet nie cierpi specjalnie z tego powodu („coś mu mówiło, że powinien przeżywać śmiertelny smutek”).
„A gdy ujrzycie ohydę spustoszenia, zalegającą tam, gdzie być nie powinna – kto czyta, niech rozumie – wtedy ci, którzy będą w Judei, niech uciekają w góry” (Mk 13,14).
Nie bez przyczyny Houellebecq fascynuje się H.P. Lovecraftem i jemu też poświęcił swoją
pierwszą książkę. Obaj pisarze pokazują dno jakie osiągnęła europejska kultura. Lovecraft, opisując bezsens istnienia ludzkiego w kontekście zimnego, obcego kosmosu, francuski autor – przedstawiając społeczny rozpad naszej cywilizacji. Houellebecq dotychczas robił to bardzo ostro, chociażby za pomocą słynnych „momentów” zahaczających o pornografię. W „Mapie i terytorium” nieco zszedł z tonu, nadal jednak wizja autora „Platformy” jest jednoznaczna.
Życie, jeżeli potraktować je poważnie, nie ma sensu. Jest puste i jałowe. Niezależnie od tego, czy pędzimy je jako szarzy ludzie czy też osiągamy sukces (zawodowy, artystyczny, nawet miłosny). Nie jest w stanie wypełnić go nic, nawet rozmowy o de Tocqueville’u czy kaloryferach. Wszystko rozłazi się w szwach, brakuje jednoczącej życie narracji i Jed ostatecznie nie bardzo wie, czym było jego życie, ani jak przebiegało. W starości wracają doń jedynie „wspomnienia miękkich piersi, zręcznych języków, ciasnych wagin”. Jak mawiał Czesław Miłosz, wszystko sprowadza się do „papu, lulu i kaku”.
Taka wizja życia przedstawiana przez Houellebecq jest straszna tym bardziej, kiedy zgadzamy się z osądem pisarza. Zresztą, autor „Cząstek elementarnych” nie odkrywa tutaj Ameryki. To samo od lat mówią poeci i filozofowie – współczesny człowiek został wydziedziczony ze swojego naturalnego środowiska. Karmieni jesteśmy kulturową papką dla nastolatków i ułudą szczęścia wyłącznie materialnego. Szukając szczęścia w pracy, sztuce albo pokręconych relacjach z ludźmi, nigdy nie zostajemy nasyceni. I najczęściej prowadzi to do poważnych frustracji.
Różnica między Houellebecqiem a sporą częścią społeczeństwa jest tylko taka, że francuski pisarz nie boi się nazwać rzeczy po imieniu.
