Polskie wydanie „Zamachu na Tezeusza” ukazało się zaledwie w kilka miesięcy po śmierci Kira Bułyczowa. To trzeci dostępny w naszym kraju tom przygód pięknej agentki Policji InterGalaktycznej Kory Orwat, który odwołuje się do fantasy i cyberpunka. Spora część akcji rozgrywa się bowiem w wirtualnym świecie, który jest niemal idealnym odzwierciedleniem starożytnej Grecji.
Obcięty łeb Minotaura
[Kir Bułyczow „Zamach na Tezeusza” - recenzja]
Polskie wydanie „Zamachu na Tezeusza” ukazało się zaledwie w kilka miesięcy po śmierci Kira Bułyczowa. To trzeci dostępny w naszym kraju tom przygód pięknej agentki Policji InterGalaktycznej Kory Orwat, który odwołuje się do fantasy i cyberpunka. Spora część akcji rozgrywa się bowiem w wirtualnym świecie, który jest niemal idealnym odzwierciedleniem starożytnej Grecji.
Kir Bułyczow
‹Zamach na Tezeusza›
Kir Bułyczow przyzwyczajał się do swoich bohaterów, dlatego też często do nich powracał. W ten sposób powstawały kolejne opowiadania i powieści, układające się w kilka niezależnych cykli. Ten najbardziej znany opisuje oczywiście niesamowite przygody mieszkańców Wielkiego Guslara. Sporą popularność zdobyły także, nieco mniej znane i popularne w naszym kraju, perypetie Alicji („Podróże Alicji”, „Było to za sto lat”). Dane nam było poznać również pierwszy tom cyklu „Teatr cieni” (zatytułowany „Pole bitwy z lotu ptaka”), choć w samej Rosji wyżej ceniona jest inna seria, która nie doczekała się jeszcze publikacji w Polsce – „Rieka chronos” („Rzeka czasu”). Trafiają za to do naszych rąk powieści, których główną bohaterką jest młoda i niezwykle piękna agentka przyszłości Kora Orwat. W ciągu ostatniego półtora roku Solaris wydał trzy części „Policji InterGalaktycznej”; każda nawiązywała do innego podgatunku science fiction. Łączą je natomiast postaci bohaterów: wspomnianej już Kory oraz jej szefa, nieco stetryczałego i strachliwego, dlatego też często ukrywającego się za hologramem, komisarza Milodara.
Kora jest sierotą. Milodar zainteresował się dziewczynką, kiedy odkryto u niej pewne ponadnaturalne zdolności. Postanowił wziąć jej wychowanie w swoje ręce i wysłał do szkółki kształcącej przyszłych agentów. Tak rozpoczęła się przygoda panny Orwat z międzygalaktycznym wywiadem, co Bułyczow skrzętnie opisał w „Wyspie dzieci”. Od tej pory niejednokrotnie przyszło jej ratować Ziemię i wszechświat przed szaleńcami, których marzeniem było zdobycie władzy nad wszystkimi istotami żyjącymi w kosmicznej przestrzeni. W „Zamachu na Tezeusza”, Kora zmuszona jest, oczywiście na polecenie komisarza, wtrącić się w wewnętrzne sprawy innej planety. Sytuacja polityczna w Ragozie jest nader skomplikowana. Do przejęcia władzy szykuje się młody książę Gustaw, tyle że – zdaniem swojej najbliższej rodziny i Rady Regentów (która przejęła rządy po udanym zamachu terrorystycznym na rodziców księcia) – nie bardzo nadaje się on na męża stanu. W ogóle nie przypomina on typowego przedstawiciela swojej klasy, jest bowiem niemal wzorcowym przykładem mola książkowego. Na szczęście doskonale zdaje on sobie sprawę ze swojej niedoskonałości. Co więcej: ma świadomość, że rywalizujący z jego rodziną klan Dormirów tylko czeka na moment, aż powinie mu się noga, a gdy tylko to się stanie – na tronie w Ragozie osadzony zostanie książę Clarence, playboy o aparycji mięśniaka. Dormirowie nie mają jednak zamiaru zbyt długo czekać na łut szczęścia i przystępują do ofensywy, prokurując konflikt pomiędzy Gustawem a Clarence’em o piękną Clarissę.
Zgodnie z tradycją i honorowym kodeksem obowiązującym w Ragozie, pomiędzy mężczyznami powinien odbyć się pojedynek „na śmierć i życie”. Pretendent do tronu doskonale jednak zdaje sobie sprawę, że w walce z Clarence’em nie ma najmniejszych szans. Dlatego też postanawia udać się na Ziemię i tam skorzystać z usług Korporacji VR, biorąc udział w wirtualnym rajdzie, podczas którego mógłby wcielić się w postać greckiego herosa Tezeusza. I chociaż nie mówi tego wprost, Gustaw ma nadzieję, że kiedy już rajd dobiegnie końca, on sam stanie się choć w małym stopniu herosem. Herosem, który w nieuniknionym pojedynku udanie stawi czoło Clarence’owi. Władze Ragozy podejrzewają jednak, że podczas rajdu może dojść do próby zamachu na Gustawa-Tezeusza. Potrzebny jest więc ktoś, kto będzie chronił księcia – i to właśnie zadanie zostaje powierzone Korze, która wraz z Gustawem, choć bez jego wiedzy, przeniesiona zostaje do wirtualnej makiety starożytnej Grecji. O ile Kora, dzięki zabiegom Milodara, w grze zachowuje swoją świadomość, książę zostaje jej pozbawiony – wirtualna rzeczywistość staje się jego prawdziwym światem. Od tego momentu Bułyczow przenosi akcję w zamierzchłą przeszłość: Gustaw staje się Tezeuszem, który odbywa podróż przez całe attyckie wybrzeże do Aten, gdzie podejmie próbę przejęcia władzy z rąk swego ojca Egeusza; Kora zaś nie będzie go odstępować nawet na krok. A że mityczny Tezeusz wrogów miał niemało i należał do tego typu herosów, którzy nader chętnie pakowali się w kłopoty, piękna agentka będzie miała ręce pełne roboty.
Na kartach „Zamachu…” odżywa na nowo wiele greckich mitów. Bułyczow czerpie zeń pełnymi garściami, nie pozostaje jednak ich niewolnikiem. Gdzieniegdzie pozwala sobie na pewne odstępstwo od tradycji; najważniejszą jednak zmianą w odniesieniu do oryginalnych podań jest – typowo Bułyczowowski – dowcip. Powieść o Tezeuszu skrzy się bowiem humorem! Opowieści centaura Chejrona, który w sposób bardzo przystępny – a przy tym nie pozbawiony ironii ani drobnych złośliwości w stosunku do bohaterów – tłumaczy Korze zawiłości starożytnego świata, należą do najlepszych fragmentów książki. Autor spogląda na Grecję sprzed paru tysięcy lat okiem człowieka współczesnego – z jednej strony dziwi się temu światu, z drugiej zaś nie ukrywa swej fascynacji nim. Zapewne także z tego powodu niemało jest w „Zamachu…” odniesień do rzeczywistości (albo też – jak kto woli – wątków, dzięki którym takich odniesień możemy się doszukiwać). Przecież ludzie na przestrzeni wieków tak bardzo się nie zmienili, wciąż ich życiem kierują dwie namiętności: władza i seks. Tak było w Grecji, w Rzymie, tak jest i dzisiaj.
Powieść czyta się znakomicie, choć czytelnicy, którzy niezbyt przepadają za historią (na dodatek tak odległą), mogą poczuć się odrobinę rozczarowani – niekiedy bowiem nagromadzeniem wiadomości, mnogością pobocznych motywów czy też odniesieniami do wydarzeń historycznych „Zamach…” wręcz przytłacza. Kto jednak zdoła uporać się z pierwszymi dwustoma stronami, zostanie nagrodzony. Druga połowa książki to już typowa fantastyka przygodowa z elementami fantasy, której sceneria – o tym też nie powinniśmy zapominać – wykreowana została przez komputer. I tylko jedno nie daje mi spokoju i nie pozwala ocenić „Zamachu…” wyżej: świadomość, że Bułyczowa stać było na znacznie więcej niż na pisanie bardzo przyzwoitych, ale mimo wszystko konfekcyjnych powieści.