Uznanie dla autorów szwedzkich kryminałów dotarło także za Atlantyk. Świadczyć o tym mogą dwa fakty: „Dziewczyna z tatuażem”, czyli (przede wszystkim) amerykańska adaptacja pierwszej powieści Stiega Larssona z cyklu „Millennium”, oraz „Pocztówkowi zabójcy”, będący wspólnym dziełem dwóch tuzów współczesnej literatury detektywistycznej – Amerykanina Jamesa Pattersona oraz Szwedki Lizy Marklund.
Miłość do sztuki może być mordercza
[James Patterson, Liza Marklund „Pocztówkowi zabójcy” - recenzja]
Uznanie dla autorów szwedzkich kryminałów dotarło także za Atlantyk. Świadczyć o tym mogą dwa fakty: „Dziewczyna z tatuażem”, czyli (przede wszystkim) amerykańska adaptacja pierwszej powieści Stiega Larssona z cyklu „Millennium”, oraz „Pocztówkowi zabójcy”, będący wspólnym dziełem dwóch tuzów współczesnej literatury detektywistycznej – Amerykanina Jamesa Pattersona oraz Szwedki Lizy Marklund.
James Patterson, Liza Marklund
‹Pocztówkowi zabójcy›
Liza Marklund znana jest w Polsce przede wszystkim jako autorka cyklu powieści kryminalnych, których główną bohaterką uczyniła dziennikarkę śledczą sztokholmskiego pisma „Kvällspressen” Annikę Bengtzon (vide „
Zamachowiec”, „
Studio Sex”, „
Raj”, „
Prime time”, „
Czerwona Wilczyca”); James Patterson (rocznik 1947) natomiast zdobył rozgłos jako „ojciec chrzestny” czarnoskórego policjanta i psychologa Aleksa Crossa. W porównaniu ze swoją koleżanką po piórze ze Skandynawii Amerykanin jest jednak znacznie bardziej pracowity – ma już na swoim koncie prawie sto powieści, które publikuje nieprzerwanie od 1976 roku. W dużej mierze liczba ta wzięła się ze specyficznego podejścia artysty do materii literackiej i – szczególnie w ostatnich latach – wykorzystywania, jako współautorów dzieł, innych pisarzy. Na liście bliskich współpracowników Pattersona znajduje się już prawie dziesięć nazwisk, a najczęściej przewijającymi się są: Andrew Gross i Maxine Paetro (głównie cykl „Kobiecy Klub Zbrodni”), Howard Roughan, Peter De Jonge oraz Michael Ledwidge (seria „Michael Bennett”). Przerzucanie, jak można mniemać, sporej części obowiązków na znajomych i przyjaciół pozwala twórcy z Newburgh w stanie Nowy Jork publikować nawet dziesięć (a niekiedy i więcej) pozycji w ciągu roku. Jaka jest ich wartość artystyczna – to już zupełnie inna sprawa.
Duet Pattersona z Lizą Marklund, w przeciwieństwie do książek pisanych z wymienionymi wyżej autorami, można chyba uznać za jednorazowy eksperyment. Książka zatytułowana „Pocztówkowi zabójcy” – bardziej infantylny tytuł naprawdę trudno byłoby wymyślić – ukazała się w 2010 roku i z miejsca stała się hitem. To akurat dziwić nie powinno, ponieważ i Patterson, i Szwedka zaliczają się do bardzo popularnych twórców (i to nie tylko w swoich ojczyznach) w kategorii literatury o proweniencji kryminalno-sensacyjnej. Już początkowe partie powieści przekonują, że nosi ona wyraźne piętno obu twórców. Amerykaninowi udało się bowiem narzucić typową dla jego książek konstrukcję, polegającą na prowadzeniu narracji za pomocą bardzo krótkich, dynamizujących akcję rozdziałów (czy raczej: rozdzialików, gdyż większość z nich nie przekracza objętością dwóch, względnie trzech stron). Z kolei Marklund, powołując do życia swoją bohaterkę, czyli reporterkę dziennika „Aftonposten” Dessie Larsson (z wykształcenia kryminolożkę), nawiązała bezpośrednio do postaci jej starszej „siostry” – Bengtzon. O ile jednak w cyklu poświęconym dziennikarce „Kvällspressen”, Annika jest praktycznie sama sobie sterem, żeglarzem i okrętem (czasami korzystającym z informacji udzielanych jej przez anonimowego gliniarza w hawajskiej koszuli), o tyle w „Pocztówkowych zabójcach” Dessie bardzo blisko współpracuje ze stróżami prawa, a mówiąc precyzyjniej – z jednym z nich, prowadzącym prywatne dochodzenie nowojorskim detektywem Jacobem Kanonem.
Jakim cudem drogi Kanona i Larsson zdołały się przeciąć? To trochę skomplikowane. Parę miesięcy wcześniej córka Jacoba, Kimmy, wybrała się ze swoim narzeczonym do Rzymu; tam w jednym z hoteli oboje zostali w bardzo brutalny sposób zamordowani. Włoska policja nie znalazła zabójców, co zirytowało Amerykanina do tego stopnia, że postanowił na jakiś czas zrezygnować z pracy i przenieść się do Europy, aby przynajmniej spróbować odnaleźć morderców na własną rękę. Na miejscu okazało się, że niemal identyczne zbrodnie popełniono również w ostatnim czasie w hotelach i pensjonatach w innych miastach Starego Kontynentu; między innymi w Madrycie, Atenach, Amsterdamie, Florencji oraz – o czym dowiadujemy się z prologu i pierwszych rozdziałów powieści – także w Paryżu i Berlinie. Ofiarami zawsze padały młode pary (niekoniecznie tuż po ślubie), które wcześniej rozbierano do naga, a następnie szlachtowano jak zwierzęta. Że sprawy te należy łączyć ze sobą, przekonywał jeszcze jeden szczegół – tuż przed popełnieniem mordu zabójcy wysyłali pocztówkę do dziennikarza miejscowej gazety, na jej odwrocie zamieszczali zaś cytat z Szekspira. Tym sposobem ogłaszali swoje przybycie. Jakiś czas później natomiast nadchodziła kolejna przesyłka, tym razem w kopercie – zdjęcie zabitych turystów. Pewnego dnia taką właśnie kartkę pocztową otrzymuje pracująca w sztokholmskim „Aftonposten” Dessie Larsson. Gdy dowieduje się o tym przebywający właśnie w Berlinie Kanon, nie ma wątpliwości, że to w stolicy Szwecji znalezione zostaną kolejne ofiary maniakalnych zabójców. Bez namysłu wsiada więc w samolot i rusza na północ Europy.
Reszta jest inteligentnie obmyślanym i sprawnie napisanym thrillerem psychologicznym, którego autorzy starali się umiejętnie wyważyć proporcje między wątkami sensacyjnym (obfitującym w wyjątkowo makabryczne opisy), obyczajowym (romans Dessie z Jacobem, który o tyle nie jest oczywisty, że pani Larsson, choć jest już po rozwodzie z mężczyzną, ma także bardzo silny pociąg do kobiet) a psychologicznym (miłość do sztuki konceptualnej, która może prowadzić na moralne manowce). Patterson i Marklund postarali się zresztą przełamać schemat podobnych opowieści i nie dosyć, że w miarę szybko podali czytelnikom do wiadomości personalia domniemanych morderców, to na dodatek „skłonili” ich do tego, by sami oddali się w ręce szwedzkiej policji. Absurd? Tylko pozornie, ponieważ to, co w „Pocztówkowych zabójcach” najlepsze, zaczyna się właśnie w tym momencie. Szybko bowiem okazuje się, że stróże prawa nie mają żadnych dowodów, że to osoby, które znalazły się w areszcie, stoją za przypisywanymi im potwornymi czynami. Kanon nie ma, co prawda, żadnych wątpliwości, ale prokuratura i prowadzący dochodzenie szwedzcy policjanci – w tym także ekskochanka Dessie, inspektor Gabriella Oscarsson – mnożą zastrzeżenia, które ostatecznie prowadzą do tego, że prokurator podejmuje decyzję o wypuszczeniu podejrzanych na wolność…
Akcja powieści rozgrywa się przede wszystkim w Sztokholmie, choć w pewnym momencie, w ślad za Jacobem, czytelnicy zostają przeniesieni do słonecznej Kalifornii, gdzie, jak się okazuje, tkwią źródła popełnianych w Europie makabrycznych zbrodni. Rozbija to trochę zwartą konstrukcję fabuły, ale z drugiej strony czegoś takiego można się chyba było spodziewać po dziele pisanym na odległość przez Szwedkę i Amerykanina. Każdy przecież ciągnie w swoją stronę! Poza tym Pattersonowi musiało zależeć na tym, aby trafić do swoich wielbicieli w ojczyźnie, a to mógł osiągnąć tylko w jeden sposób – umieszczając w książce wątek wydarzeń rozgrywający się za Oceanem. Znając dokonania literackie obu twórców, nietrudno odgadnąć, które partie „Pocztówkowych zabójców” wyszły spod „pióra” Marklund, a które napisał Patterson. Komu jednak przypisać kilka zaskakujących wpadek – pisarzom, redaktorowi, korekcie, a może tłumaczowi? Trudno bowiem zgodzić się ze stwierdzeniem, że Rammstein to „niemiecki hard rock”. Dziwi też taki fragment opisu budynku komendy sztokholmskiej policji na Kungsholmen: „Główne wejście znajdowało się w starej komunistycznej [sic!] części kompleksu”. Kilkadziesiąt stron dalej natomiast w sąsiadujących ze sobą i odnoszących się do tego samego motywu rozdziałach czytamy: „Nagrania z monitoringu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej były stosunkowo niezłej jakości”, a chwilę później: „Trudno było określić ich [włosów] kolor z powodu nie najlepszej jakości nagrania”. I choć ktoś może stwierdzić, że „stosunkowo niezłej” nie jest wcale tak daleko do „nie najlepszej”, to jednak rozbieżności pozostają. Mimo pewnych niedoskonałości, powieść zasługuje na uwagę, choć raczej trudno oczekiwać, by wielbiciele Lizy Marklund zaczęli teraz wykupywać z księgarń książki Pattersona i na odwrót.
Strasznie zawyżona ocena. Poza chaotyczną akcją, prostacką wręcz zagadką i drętwym stylem obojga autorów nie ma w tej książce nic wartego wspomnienia. Strata czasu i pieniędzy.