Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 20 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Scott Lynch
‹Kłamstwa Locke’a Lamory›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKłamstwa Locke’a Lamory
Tytuł oryginalnyThe Lies of Locke Lamora
Data wydania5 października 2007
Autor
PrzekładWojciech Szypuła, Małgorzata Strzelec
Wydawca MAG
CyklNiecni Dżentelmeni
ISBN978-83-7480-067-9
Format536s. 135×200mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Przeczytaj to jeszcze raz: Niczym zacny trunek
[Scott Lynch „Kłamstwa Locke’a Lamory” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
W „Kłamstwach Locke’a Lamory” Scott Lynch pokazuje, że pozostając przy klasycznej formie i motywach, wciąż można pisać fantasy, które jest ciekawe i świeże.

Beatrycze Nowicka

Przeczytaj to jeszcze raz: Niczym zacny trunek
[Scott Lynch „Kłamstwa Locke’a Lamory” - recenzja]

W „Kłamstwach Locke’a Lamory” Scott Lynch pokazuje, że pozostając przy klasycznej formie i motywach, wciąż można pisać fantasy, które jest ciekawe i świeże.

Scott Lynch
‹Kłamstwa Locke’a Lamory›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułKłamstwa Locke’a Lamory
Tytuł oryginalnyThe Lies of Locke Lamora
Data wydania5 października 2007
Autor
PrzekładWojciech Szypuła, Małgorzata Strzelec
Wydawca MAG
CyklNiecni Dżentelmeni
ISBN978-83-7480-067-9
Format536s. 135×200mm
Cena35,—
Gatunekfantastyka
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Jednym z głównych powodów, dla których lubię antologie, jest możliwość „wyłowienia” wartych uwagi nazwisk. Lektura „Mieczy i mrocznej magii” przyniosła mi odkrycie w osobie Scotta Lyncha. Pamiętałam też wzmianki na temat jego cyklu o Niecnych Dżentelmenach w dyskusjach dotyczących „Królewskiej krwi. Wieży elfów” Michaela Sullivana. Informacje, iż miejscem akcji jest miasto podobne Wenecji, również były bardzo zachęcające – wszak jest to jedna z bardziej malowniczych scenografii, znakomicie pasująca do wszelakich intryg (by wspomnieć choćby „Umbarski gambit” w „Ostatnim władcy pierścienia” Jeśkowa). Sięgnęłam zatem po pierwszy tom przygód oszustów z Camorry, będący zarazem powieściowym debiutem Lyncha. Moja ciekawość na szczęście została nagrodzona – „Kłamstwa Locke’a Lamory” okazały się książką wartą poznania.
Największym atutem powieści jest świat przedstawiony. Na razie czytelnik ma wrażenie, jakby w uniwersum Lyncha istniała sama Camorra, poza którą mieści się jedynie kilka pomniejszych lokacji, reszta mapy zaś dopiero czeka na uzupełnienie, niemniej port okazuje się tak ciekawym, różnorodnym i wyrazistym miejscem, że staje się wręcz głównym bohaterem utworu. Na taki, a nie inny efekt składają się po równo: praca koncepcyjna, niebanalna wyobraźnia autora oraz jego styl. Słusznie mawiają, że diabeł tkwi w szczegółach – to właśnie rozliczne detale urealniają Camorrę i czynią z niej tak niezwykłe miejsce. Lynch obmyślił mnóstwo rzeczy w każdej możliwej skali; od pozostałości po starszej rasie w postaci wież, mostów, wąskich kładek i innych budowli z materiału zwanego staroszkłem, zdolnego pochłaniać światło i po zachodzie słońca fosforyzować na rozmaite kolory, aż po lokalne napoje: wymyślne drinki czy doprawioną alchemicznymi ingrediencjami herbatę, podawaną w szklankach w kształcie kielichów tulipanów i świecącą po nalaniu. „Kłamstwa…” aż skrzą się pomysłami, do których zaliczają się między innymi zwyczaje w postaci Biesiady na Wodzie, w trakcie której rozgrywa się coś w rodzaju corridy, tyle że z udziałem rekinów, miejsca – jak niezwykły Bezwonny Ogród, mieszczący tysiące żywiących się krwią szklanych kwiatów, potrawy – ot, choćby ozdobiona maleńkimi światełkami miniaturka wieży z nadziewanego kremem piernika. Lynch stara się przy tym przemawiać do wyobraźni czytelnika, odwołując się do wszystkich jego zmysłów, a czyni to tak sprawnie, że aż chciałoby się zakosztować wymyślnych dań czy przespacerować wieczorem ulicami którejś z bogatszych dzielnic. Śmiem twierdzić, że dla Mistrzów Gry „Kłamstwa…” powinny być lekturą obowiązkową właśnie ze względu na sposób przedstawiania świata.
Wspomniałam też o stylu, potrzebnym by autorską wizję przekuć w sugestywny przekaz. Lynchowi udaje się to świetnie – z jednej strony potrafi pisać malarsko, z drugiej nie popada w przesadę. Oto kilka przykładów: „Zimne, błękitne światło lśniło zza srebrzystych zasłon rzecznej mgły tak, jak mogłyby migotać lampy uliczne widziane przez zakopcone okno. Sznur widmowych światełek wił się (…) na wpół widoczny w ciepławych oparach, sączących się w letnie noce z wilgotnych kości Camorry”, „Za nią wznosiła się Czarna Włócznia (…) zbudowana ze szkła barwy obsydianu, które mieniło się potrzaskanymi tęczami, jak tafla oleju”, „Przez przezroczystą czaszę sufitu było widać nisko zawieszone chmury, podobne do wrzącego jeziora dymu”, „Deszcz rozcapierzył szare palce pomiędzy nim a celem”, „Zaatakował, nie czekając, aż przeciwnik skończy mówić. Stal wykreśliła powidok w powietrzu”.
Przedstawienie tak drobiazgowego obrazu ma jednak swoją cenę, a jest nią spowolnienie akcji. W porównaniu z „Królewską krwią” Sullivana świat nakreślony jest bajecznie, ale już fabuła rozwija się wolno. Dotyczy to zwłaszcza początku powieści – nie chodzi o to, że zupełnie nic się nie dzieje, ale intryga rozkręca się gdzieś tak od dwusetnej strony, by nabrać tempa dopiero w części ostatniej. Dobrym pomysłem na urozmaicenie narracji jest przeplatanie perypetii dorosłego Locke’a Lamory oraz jego szajki rozdziałami na temat dzieciństwa bohaterów i samego miasta, mimo to od czasu do czasu robiło się nudnawo. Choć – co trzeba autorowi oddać – epizody bywają naprawdę barwne, zaś przekręty Niecnych Dżentelmenów są zmyślne i budzą uznanie czytelnika (nie ma też wpadek w rodzaju głupot, jakie zdarzały się Sullivanowi1)). Muszę się tu zgodzić z redakcyjnym kolegą odnośnie upodobania Lyncha do „hollywoodzkich” rozwiązań. Jest malowniczo, a wydarzenia często balansują na granicy realizmu. Końcówkę zaczerpnięto rodem z filmów sensacyjnych o terrorystach – Locke Lamora od pewnego momentu obrywa nieustannie niczym Jean-Claude van Damme, nie tracąc przy tym ani jednego zęba, a jeden z czarnych charakterów w chwili (tymczasowego oczywiście) zwycięstwa tradycyjnie uskutecznia mowę, w której wyjaśnia, na czym polega jego przewaga. Niemniej takie podejście dobrze pasuje do awanturniczej konwencji, raz też udało się Lynchowi całkowicie mnie zaskoczyć.
Jeśli chodzi o bohaterów, przyznaję, że bardziej przypadli mi do gustu złodzieje Sullivana. Locke jest trochę za mało charakterystyczny – przez sporą część książki dowiadujemy się o nim w zasadzie tylko tego, iż jest sprytny, brawurowe oszustwa stały się dla niego rodzajem nałogu oraz że potrafi przedzierzgnąć się, w kogo zechce. W zalewie kolejnych wcieleń niknie jego prawdziwa twarz – zresztą nasunęła mi się refleksja, że Locke Lamora też jest maską, którą mały sierota z Pogorzeliska wymyślił sobie, by przetrwać, a która po latach nieustannego noszenia stała się zrębem jego dorosłej osobowości. W dalszych rozdziałach Lynch „obdarowuje” swego protagonistę nieszczęśliwą miłością (niezbyt przekonująco) i eksponuje jego lojalność wobec przyjaciół (to już wypada lepiej i zjednuje bohaterowi sympatię czytelnika). Pozostali Niecni Dżentelmeni to figury napisane pod konwencję: Jean Tannen – wyszkolony szermierz o aparycji jowialnego grubaska, nieustannie przerzucający się ciętymi uwagami bracia Sanza, wreszcie narwany nastolatek Pędrak2).
Dialogi nie są złe, ale i tutaj przechylam nieco szalę na korzyść Sullivana, zwłaszcza jeśli chodzi o kreślenie relacji pomiędzy postaciami. Wolę, gdy niektóre rzeczy są tylko sugerowane – np. w „Wieży elfów” w pewnym momencie przed niebezpieczną walką Royce oddaje Hadrianowi swój sztylet, jak się wydaje jedyną rzecz, jaka została mu po rodzicach. Locke i Jean natomiast mają w zwyczaju padać sobie ze łzami w oczach w ramiona i wyznawać, jak to są dla siebie ważni. Ogólnie wszelki dramatyzm u Lyncha jest zasadniczo budowany w scenach, gdzie ktoś ginie, a pozostali bohaterowie rozpaczają nad zwłokami.
Niezależnie jednak od moich pomniejszych narzekań „Kłamstwa Locke’a Lamory” pozostają bardzo dobrą powieścią, w ogóle nie wyglądającą na dzieło debiutanta, świetną rozrywką, w której można się rozsmakować.
PS. Warto nadmienić, iż niebawem ukazać się ma trzeci tom cyklu, a jeśli wierzyć internetowym doniesieniom, prawdopodobnie wyjdzie także drugie wydanie obu poprzednich części.
koniec
6 marca 2012
1) Choć i Sullivan, i Lynch po równo każą swoim postaciom w kluczowych momentach wykazywać się nieprzystającą do zawodu naiwnością.
2) Po namyśle dodam, że ten sam zarzut można by postawić złodziejskiemu duetowi Sullivana. Można więc mówić tylko o subiektywnym odbiorze postaci. Ponadto obaj pisarze obrali nieco inną strategię przedstawiania swoich bohaterów.

Komentarze

« 1 2 3 4
08 III 2012   18:53:02

Drogi Misiu Haribo,

uraza nie przyszłaby mi do głowy. Twoja wypowiedź natomiast, nieuściślona jeszcze, domagała się, proszę przyznać, tego drobnego prychnięcia, które pozwoliłem sobie zobrazować za pomocą frazy "och jej!". Teraz już się nie domaga, ku pożytkowi nas wszystkich.

08 III 2012   18:56:22

Nadobna Beatrycze,

owszem, "są książki, w których można się zastanawiać - czy to po prostu bajki dla dzieci, czy to realizm magiczny (...) [czy] fantasy czystej wody". Tylko po co?

08 III 2012   22:41:11

Takiej czystej wody fantasy to Lamora na szczęście nie jest, choćby nie ma tam motywu questu, ani co gorsza "idzie-idzie-rąbie-rąbie-seks-idzie-rąbie" ;) Magia jest, ale częściej w podtekście, lub właśnie jako przyprawa. Więc to przygodówka z elementami fantasy, a nie fantasy przygodowa. Kwestia proporcji :)

09 III 2012   13:51:38

Hm, a ja w czasach swojego czytania Hyperiona czytałem również Diunę. I moim zdaniem Herbert pobił Simmonsa na głowę. Ale z perspektywy lat obie książki (mówię o tylko o otwarciach cykli, reszta to spadanie z wysokiego konia) przypominają mi w Pustyni i w puszczy. Papier dosłownie i w przenośni (Diuna mniej).
A czytając Solaris czy Pirxa czuję ciary i po 30 - tak jak 15 czy więcej lat temu.

« 1 2 3 4

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Superwizja
Joanna Kapica-Curzytek

15 IV 2024

Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Kłamstwo ma krótkie nogi, ale często zgrabne
— Michał Foerster

Z tego cyklu

Kto zamordował Kallego?
— Sebastian Chosiński

Czcij bliźniego swego!
— Sebastian Chosiński

Tak nieprawdopodobne, że aż przerażające
— Sebastian Chosiński

Zetrzeć uśmiech z twarzy niegodziwca
— Sebastian Chosiński

Biali i czarni – bohaterowie i kanalie
— Sebastian Chosiński

Wallander kontra komunistyczni fundamentaliści
— Sebastian Chosiński

Gliniarz po i w trakcie przejść
— Sebastian Chosiński

Eddie, Gino i Tony
— Sebastian Chosiński

Gliniarz na rowerze
— Sebastian Chosiński

Pozornie bez związku, niemal bez trupa
— Wojciech Gołąbowski

Tegoż twórcy

Złodziejom oby powiodło się lepiej
— Beatrycze Nowicka

Locke nadal nie kłamie przekonująco
— Kamil Armacki

Esensja czyta: III kwartał 2008
— Michał Foerster, Jakub Gałka, Anna Kańtoch, Michał Kubalski, Daniel Markiewicz, Paweł Sasko, Konrad Wągrowski, Marcin T. P. Łuczyński

Złodzieje z Karaibów: Na Krańcu Sensu?
— Michał Foerster

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Krótko o książkach: Kąpiel w letniej wodzie
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.