Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 25 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Ursula K. Le Guin
‹Morski trakt›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMorski trakt
Tytuł oryginalnySearoad. Chronicles of Klatsand
Data wydania8 lutego 2012
Autor
PrzekładMaria Grabska-Ryńska
Wydawca Książnica
ISBN978-83-245-7919-8
Format272s. 135×205mm
Cena33,—
Gatunekobyczajowa
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Kobiety nad morzem
[Ursula K. Le Guin „Morski trakt” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Jeśli podążyć „Morskim traktem”, zaprowadzi on do małego miasteczka Klatsand, gdzie zwyczajni ludzie prowadzą zwyczajne życie. Ursula K. Le Guin przedstawia nam odłamki tego życia, fragmenty portretów, urywki historii.

Beatrycze Nowicka

Kobiety nad morzem
[Ursula K. Le Guin „Morski trakt” - recenzja]

Jeśli podążyć „Morskim traktem”, zaprowadzi on do małego miasteczka Klatsand, gdzie zwyczajni ludzie prowadzą zwyczajne życie. Ursula K. Le Guin przedstawia nam odłamki tego życia, fragmenty portretów, urywki historii.

Ursula K. Le Guin
‹Morski trakt›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułMorski trakt
Tytuł oryginalnySearoad. Chronicles of Klatsand
Data wydania8 lutego 2012
Autor
PrzekładMaria Grabska-Ryńska
Wydawca Książnica
ISBN978-83-245-7919-8
Format272s. 135×205mm
Cena33,—
Gatunekobyczajowa
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Choć Ursula K. Le Guin znana jest przede wszystkim jako autorka powieści i opowiadań fantastycznych, jej twórczość to również wiersze, książki dla dzieci, eseje krytycznoliterackie i tłumaczenia. A także, co nie powinno dziwić, proza spoza gatunku uprawianego przez nią najczęściej. Doskonałym przykładem tego rodzaju twórczości jest „Morski trakt” – zbiór jedenastu opowiadań o mieszkańcach Klatsand, który należałoby zaliczyć do literatury obyczajowej. Pozwala on poznać Le Guin od nieco innej strony. Owszem, nie można mówić o braku ciągłości - niektóre myśli znane z innych tekstów pisarki pojawiają się także tutaj, np. słowa starej Jane Herne o zwracaniu światu tego, co się od niego otrzymało, brzmią niemal identycznie jak te, które Tehanu mówi do Tenar na krótko przed odejściem. Jednak charakter tych opowiadań różni się od najbardziej znanych utworów Le Guin. Jeśli porównywać z „Morskim traktem” którąś z dotychczas wydanych w Polsce książek, chyba należałoby wymienić „Otwarte przestworza” – a raczej niektóre teksty z tego zbioru.
Tym razem nie ma kolorowych obcych światów, tylko małe, nadmorskie miasteczko, jak tysiące innych, zamieszkane przez ludzi do bólu zwyczajnych. Temat stanowi siłę i słabość tej książki – zależy jak popatrzeć. Tak, znajdziemy w niej ludzi podobnych nam, mierzących się z życiem takim, jakie znamy, jakie przeżywamy na co dzień, mówiących „nie ma lekko” i dalej dźwigających swoje problemy. Tak, większość ich portretów jest wiarygodna - są to przede wszystkim sylwetki kobiet i możemy w nich dostrzec podobieństwo do naszych matek, cioć, babć, czasem nas samych. I tak, niektórzy zapewne znajdą w niej pocieszenie, albo na zasadzie „innym też źle się dzieje”, czy „wszędzie jest tak samo” – lub też – jak wolała to ująć sama autorka „dano nam to samo imię”. Można też dostrzec, że bohaterki Le Guin same wybierały swoje życie, swoją drogę, która zaprowadziła je nad morze.
Lecz obraz, który maluje pisarka, lekko rozmyty, przymglony i chłodny mnie przynajmniej wydał się przygnębiający. Tyle z tych opowiadań jest o przemijaniu, niszczeniu, starości i śmierci. Różewicz napisał kiedyś „śmierć/ przenika przez życie/ jak światło/ przez pajęczynę” i tak to wygląda w Klatsand. Iluzja, że co złe przydarzy się nie nam, pęka, tam każdy kogoś opłakuje lub opłakał. Narratorki i narratorzy wspominają swoich zmarłych rodziców, krewnych, ukochanych. Po słonecznych ulicach niemalże snują się widma umarłych dzieci, na werandach i w ogrodach pod czujnym, zmęczonym spojrzeniem córek zasiadają umierające na raka matki. W jednej z internetowych dyskusji dawno temu ktoś rozwodził się nad obecnym w poezji związkiem motywów śmierci i morza. Zapamiętałam to, bo skojarzyło mi się „cemetery, where I marry the sea”. Lub też – słowami jednej z narratorek „Morze […] dla nas samo w sobie jest śmiercią, bezlitosną obcością”.
Wędrując plażą bohaterki nieraz rozważają znikomość i błahość swojej egzystencji. I choć jedna z nich stwierdza „rzeczy nie mają rangi”, to i tak wszystko wydaje się nieważne, kruche i nietrwałe. W najdłuższym opowiadaniu „Krew z krwi, kość z kości” Le Guin przedstawia losy czterech kobiet, przedstawicielek kolejnych pokoleń jednego rodu. Nie czyni jednak tego chronologicznie – miesza sceny, wyjęte z różnych etapów ich życia. Na przemian widzimy więc jej postaci w chwilach radości, triumfu, nadziei, jak i wtedy, gdy przeżywają porażki i zwątpienia. W jednej chwili Le Guin pokazuje nam obraz młodej dziewczyny, biegnącej brzegiem morza, krzyczącej „Moja plaża. Moje góry. Moje niebo. Moja miłość (…) Cokolwiek mnie spotka, już dziś to kocham.”, czy jej wnuczki, szczęśliwej, że może się przejechać na koniu, by w chwilę potem kazać nam oglądać ostatnie momenty ich nieudanych związków, albo rozpacz po śmierci dzieci. Refleksje starych kobiet mieszają się z marzeniami nastolatek. Owszem, można z tego wyczytać, że warto się cieszyć, kiedy świat daje nam coś dobrego – czy to będą fajerwerki, czy pierwsza miłość. Z drugiej strony, jakże ulotne wydają się te chwile, widziane w szerszej perspektywie. Tak mało zostaje po ludziach. „Piszę moje imię na rozpalonym piasku. Wiatr je zwieje, morze zmyje”, „Jak mizerne są ruchomości zmarłych. Jak mało warte.” „Cóż w życiu mamy naprawdę?” Lub, jak to znacznie boleśniej ujął Różewicz „Co ze sobą zabrać/ na tamten brzeg/ nic/ więc to już/ wszystko/ mamo/ tak synku/ to już wszystko/ a więc to tylko tyle/ tylko tyle/ więc to jest całe życie/ tak całe życie”.
Opowiadania z „Morskiego traktu” zazwyczaj nie mają tradycyjnej konstrukcji – wstęp, rozwinięcie akcji, punkt kulminacyjny, zakończenie. Często brakuje puenty. W „Dłoni, kubku, muszli” (jest to drugi z kolei tekst) do domu letniskowego, gdzie spędza wakacje pewna rodzina, przyjeżdża studentka chcąca przeprowadzić wywiad na temat zmarłego profesora. Czytelnik spodziewa się dramatycznych wydarzeń – że wyjdą na jaw jakieś mroczne sprawy z przeszłości, albo studentka okaże się kochanką męża jednej z bohaterek. Nic z tego. Kilka rozmów, obiad, spacer brzegiem morza. Koniec. Bez konfrontacji. Bez rozstrzygnięć. W większości tekstów przedstawiono jedynie krótki fragment, garść scen wyrwanych z czyjegoś życiorysu. Nader często sprawy nie zostają rozwiązane, czy wyjaśnione. Kalekie relacje nie zostają oczyszczone i naprawione. Rachunki nie zostają wyrównane, słowa nie zostają wypowiedziane, a nawet jeśli, niczego to nie zmienia. Choć obraz nie jest całkiem ciemny – np. jedna z bohaterek nie pogodziła się z matką, lecz udało jej się odzyskać córkę.
Ludzie z „Morskiego traktu” to ludzie samotni. Swoje myśli zachowują dla siebie. Wolą stwierdzić: „Siedziałyśmy razem w słońcu, sącząc lemoniadę i łączyło nas tak wiele, a jednak wiedziałam, że nigdy się nie zaprzyjaźnimy. Nasze drogi biegły w przeciwne strony”. Rzadko wykonują gesty w stronę drugiego człowieka a jeśli już, to pozwalają one jedynie na krótkie chwile porozumienia. Nawet w rodzinach pomiędzy ich członkami tkwią przezroczyste ściany z wszystkich tych rzeczy, które ich członkowie zachowują dla siebie a pozostali wolą nie pytać. „Nikogo naprawdę nie znam” stwierdza jedna z bohaterek. Czytelnicy także nie mogą powiedzieć, że poznali przedstawione postaci (wyjąwszy może „Krew z krwi, kość z kości” , bo tam otrzymujemy przekrój przez ich całe życia), pomimo tego, iż nader często narracja jest pierwszoosobowa. Poznajemy myśli i przekonania mieszkańców Klatsand, ale obraz jest wciąż niepełny, uchwycony w jednej chwili.
Do bohaterów właśnie mam zastrzeżenia. Nie do sposobu ich przedstawienia, który wydaje się celowy, ale do tego, iż autorka rzuca na swoje dzieło zbyt głęboki cień. Tak naprawdę w „Morskim trakcie” powtarzają się kolejne wariacje kilku tych samych typów. Mamy więc silne i zorganizowane nestorki rodów (być może echa matki Le Guin, o której bardzo ciekawych rzeczy można się dowiedzieć z poświęconego Le Guin numeru „Fantasy & Science Fiction”), ciemiężone proste kobiety, ale nade wszystko intelektualistki (zazwyczaj zagubione). Wszystkie przedstawione bohaterki to introwertyczki – nie ma takiej, która najlepiej czułaby się w otoczeniu innych i potrzebowałaby nieustannego towarzystwa. Żadna nie jest religijna. Postać w założeniu prosta myśli metaforami. Nie ma ani jednej sytuacji, w której jedna kobieta zaszkodziłaby innej. Niemal wszystkie są powściągliwe lecz życzliwe. Są też pracowite, dokładne, skore do poświęceń. Owszem, w dwóch opowiadaniach bohaterami są mężczyźni – z czego jeden to „wioskowy wariat” drugi zaś nie wypada sympatycznie. Albowiem to mężczyźni są tu sprawcami wszelakiego zła. Od wojen i morderstw, przez zdrady małżeńskie, gwałty, napastowanie seksualne, aż po najzwyklejszy egoizm i lenistwo. Nic tylko zanucić sobie „Testosteron”. Takie podejście mocno zubaża obraz. A już końcówka „Krwi z krwi, kości z kości” (skądinąd najlepszego tekstu w „Morskim trakcie”), w której jedna z bohaterek, literatka, w swojej wyobraźni zamienia personifikację męskiej władzy i pieniądza w żuka gnojarka, jest tak boleśnie pretensjonalna, że chciałoby się, aby tych kilku ostatnich stron wcale nie było.
„Morski trakt” zdecydowanie nie jest dla każdego. Przede wszystkim powinien spodobać się wielbicielkom melancholijnej prozy „o prostym życiu”. To solidna książka, przemyślana i zawierająca sporo celnych spostrzeżeń w rodzaju: „Kobieta niezwiązana na stałe z mężczyzną, a przy tym zadowolona z życia, zwykle uczy się ukrywać zadowolenie, żeby nie szokować znajomych.”, czy „W miłości stawia się wszystko. Całe bogactwo świata, całą wartość życia. I to nie to, że nagle przegrywasz, zostajesz z niczym. Przegrywasz po trochu, zużywasz żetony na to i na tamto, tracisz tu dzień, tam dzień – na pracę, gadanie, złość, zmęczenie, próżne wysiłki, kaszel i wreszcie nie zostaje nic. Koniec gry”. Na pewno przemówi do kobiet z bagażem życiowych doświadczeń, które pokiwają głową z nostalgią i zrozumieniem. Ja natomiast, chciałabym, aby moment, w którym dobrze ją zrozumiem nie nadszedł szybko.
koniec
13 marca 2012

Komentarze

29 III 2012   19:51:07

Piszesz Beatrycze:"Tym razem nie ma kolorowych obcych światów, tylko małe, nadmorskie miasteczko, jak tysiące innych, zamieszkane przez ludzi do bólu zwyczajnych.", otóż nie dla mnie! Klatsand nie jest miasteczkiem jak inne, unosi się nad nim zupełnie nieprawdopodobny genius loci; może za sprawą odlotowych opisów przyrody (Ty, która tak je lubisz nie poświęciłaś im w tej recenzji należytej uwagi;), a przecież są genialne, ot choćby opis deszczu "zebranego" w zbite kolumny przypominające białe kobiety-upiorzyce z ostatniego opka), a może z powodu mieszkańców, życiowych outsiderów? Każdy z bohaterów tylko pozornie jest zwykym zjadaczem chleba, a tak naprawdę niesie jakąś mroczną tajemnicę. To co mnie najbardziej urzeka, to niedopowiedzenia. Tylko powierzchownie dotykamy wewnętrznego świata kreowanych tu postaci, tajemnice pozostają tajemnicami do końca. Przykładowo, nie wiemy czym jest fragment łamigłówki ukryty w słowach: "on mnie dosłownie wyżyma" ("Krzyżówka"). Każde z opowiadań pozostawia nas z garścią pytań. Tak jak zauważyłaś są spostrzeżenia, które na długo pozostaną w nas; zapewne każdy zauważy coś innego, coś tylko dla siebie. Mnie osobiście dotknęła, jakże trafna, krytyka defniowania pewnych relacji i zjawisk w opowiadaniu "Dolmeny", próba obnażenia niewydolności/ułomności(?) języka, a co za tym idzie, zniekształcania rzeczywistości. Całkowicie się z Tobą zgadzam, kiedy piszesz o konstrukcji opowiadań i widzę w tym wielką moc "Morskiego traktu". Człowiek chciałby pozostać w klimacie tej książki, bo nic nie jest tam zdeterminowane i wszystko może się zdarzyć (lub nie zdarzy się nic). Mnie najbardziej urzekły opowiadania :"Lunatycy" i "Bill Weisler". Postać pokojówki Avy po raz kolejny przypomniała starą prawdę, że nic nie wiemy ani o spotkanych ludziach ani nawet o sobie samych.
Pozdrawiam:) (aaaa jeszcze jeden fragment z opka "Prawdziwa miłość" uważam za niezwykle celny, mianowicie ten mówiący o abnegacji co do własnego wyglądu, która godzi w szacunek do drugiego człowieka, inspirująca myśl;)

30 III 2012   13:36:14

Co do tego zwrotu z "Krzyżówki" - też nie zrozumiałam, o co chodzi, ale nie wykluczam, że to może być niefortunne tłumaczenie - angielskie czasowniki mają zwykle mnóstwo znaczeń oficjalnych i kolokwialnych.

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

Szereg niebezpieczeństw i nieprzewidywalnych zdarzeń
Joanna Kapica-Curzytek

21 IV 2024

„Pingwiny cesarskie” jest ciekawym zapisem realizowania naukowej pasji oraz refleksją na temat piękna i różnorodności życia na naszej planecie.

więcej »

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.