Susan Hill w swej powieści nie używa fajerwerków fabularnych, jak i nie odkrywa nowych prawd, czy tajemnic. Buduje raczej pewną przestrzeń do refleksji, w której każdy najmniejszy szelest budzi w nas strach i zagrożenie, ale koniec końców okazuje się, że to, czego się boimy, jest w nas.
Żałoba. Niekończąca się historia
[Susan Hill „Kobieta w czerni” - recenzja]
Susan Hill w swej powieści nie używa fajerwerków fabularnych, jak i nie odkrywa nowych prawd, czy tajemnic. Buduje raczej pewną przestrzeń do refleksji, w której każdy najmniejszy szelest budzi w nas strach i zagrożenie, ale koniec końców okazuje się, że to, czego się boimy, jest w nas.
Susan Hill
‹Kobieta w czerni›
Horror w konwencjonalnej formie, jakim niewątpliwie jest „Kobieta w czerni”, może nie mieć dzisiaj zbyt wielu odbiorców, tym bardziej, że nie skupia się na produkowaniu wymyślnych sposobów przestraszenia czytelnika, ale na tym, by – za pomocą gatunkowych środków wyrazu – stworzyć metaforę ludzkich przeżyć.
Temu, któremu przyjdzie zmierzyć się z przedstawioną w powieści mroczną historią pani Drablow, jest młody prawnik, Arthur Kipps, wysłany do domu na Węgorzowych Moczarach, by po śmierci jego właścicielki uporządkować wszystkie dokumenty. Od początku podróży bohater odczuwa pewną niezrozumiałą obawę przed tym zadaniem, z powodzeniem podsycaną przez mieszkańców Crythin Gifford, pobliskiego miasta, w którym się zatrzymał.
Społeczeństwo lokalne unika rozmów na temat tajemniczej historii rodzinnej związanej z posiadłością pani Drablow. Nikt nie chce udzielić młodemu adwokatowi żadnych wyjaśnień. Reakcje wszystkich mieszkańców – gdy Kipps wypytuje o szczegóły – są podobne. Każdy coś wie, ale boi się mówić. Nad tym domem ciąży klątwa. Na czym polega, adwokat dowie się jednak dopiero wtedy, gdy przejrzy dokumenty i przeczyta całą korespondencję zmarłej, odkryje akty zgonu rodziny Drablow. Dla bohatera będzie to podróż w nieznane rejony, zwłaszcza emocjonalne.
Gdy Kipps pokona już drogę przez bagna, a przypływ odetnie drogę do miasta, rozpocznie się odkrywanie tajemnicy tego miejsca. Bohater nie będzie przypuszczał nawet, że nie jest sam. Niebawem dowie się, że w tym domu jest jeszcze jakaś kobieta, która – jak się okaże – bardzo często przebywa w pokoju dziecinnym. Siedzi na bujanym fotelu przy łóżeczku swego dziecka i czuwa nad jego spokojnym snem. I choć na Węgorzowych Moczarach od dawna już nikt żywy nie mieszka, dźwięk bujanego fotela wciąż się roznosi po pokojach, a na zewnątrz przy drodze prowadzącej do posiadłości słychać dźwięki zapadającej się w bagna dwukółki i jej pasażerów. W tym domu trwa żałoba. Codziennie od nowa. Bez końca.
Historia rodziny pani Drablow, która przybrała formę zgrabnego i wzorcowo skonstruowanego horroru, jest więc opowieścią o stracie ukochanej osoby. Każdy dzień jest udręką, horrorem wspomnień, bezcelowym przypominaniem wydarzeń, złością na innych ludzi, za to, że żyją i mają bliskich.
Dla uwydatnienia emocji Susan Hill tworzy teatralną scenografię – Węgorzowe Moczary to przestrzeń ciszy, nagrobków, szmerów. Czai się tu niepewność, z każdym odgłosem przybysz czuje się tu nieswojo. Doświadcza wszechogarniającego smutku. Bohaterowie powieści to zarówno realne postacie, jak i zjawy. W „Kobiecie w czerni” dużą rolę odgrywają także obrazy i dźwięki. To one budują nastrój, tworzą scenerię rozpaczy. Są echem minionych wydarzeń, które na stałe zagościły w tym miejscu.
Bardzo trafne wydaje mi się umieszczenie tego melancholijnego obrazu z powieści w kontekście słów Marka Bieńczyka, który stwierdził, że dzisiaj społeczeństwo osiągnęło taki „stan nasycenia, w którym nie ma miejsca na brak, stratę”. Tym bardziej wydaje mi się „zbawienne” w tej sytuacji ponowne wydanie – napisanej w 1983 roku – powieści Susan Hill, która wysyła czytelnika do takiego miejsca, gdzie każdy kąt przenika pustka. Dzisiaj kontemplację straty, śmierci zamieniliśmy w sensacyjne opowiadania i krwawe relacje multimedialne, ławkę przy grobie na cmentarzu w fotel przed telewizorem. Dzisiaj brakuje przestrzeni na intymne przeżywanie śmierci. Dom na Moczarach z „Kobiety w czerni” nie bez powodu jest więc miejscem osamotnionym, odległym od miasta, napawającym strachem. Miejscem, które tak rzadko ktoś odwiedza.
Moim zdaniem recenzja dużo bardziej przystępna i po prostu lepsza niż te, które wygrały. Ale to tylko moje zdanie. :)