„Pożyteczni idioci” z Islandii [Arnaldur Indriðason „Jezioro” - recenzja]Esensja.pl Esensja.pl Akcja „Jeziora” – czwartej wydanej w Polsce powieści Arnaldura Indriđasona z komisarzem Erlendurem Sveinssonem w roli głównej – rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach opisanych w „Głosie”. Tym razem policjant z Reykjaviku musi rozwiązać zagadkę, której źródła tkwią w latach 50. ubiegłego wieku, czyli w czasach, kiedy świat na dobre pogrążony był w zimnej wojnie. Nie wie, że zabierając się do tego, obudzi śpiące demony…
„Pożyteczni idioci” z Islandii [Arnaldur Indriðason „Jezioro” - recenzja]Akcja „Jeziora” – czwartej wydanej w Polsce powieści Arnaldura Indriđasona z komisarzem Erlendurem Sveinssonem w roli głównej – rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach opisanych w „Głosie”. Tym razem policjant z Reykjaviku musi rozwiązać zagadkę, której źródła tkwią w latach 50. ubiegłego wieku, czyli w czasach, kiedy świat na dobre pogrążony był w zimnej wojnie. Nie wie, że zabierając się do tego, obudzi śpiące demony…
Arnaldur Indriðason ‹Jezioro›W Polsce seria poświęcona komisarzowi Erlendurowi Sveinssonowi – nie bez powodu nazywanemu islandzkim Kurtem Wallanderem – zaczęła ukazywać się od tomu trzeciego. I trudno się temu dziwić; wydawca, czyli W.A.B., sięgnął bowiem po powieść – dodajmy, że chodzi o „ W bagnie” (2000) – która dzięki ekranizacji Baltasara Kormákura zyskała największą popularność poza ojczyzną twórcy. Następne pojawiały się w sprzedaży już zgodnie z oryginalną chronologią; tym samym czytelnicy nad Wisłą kolejno mogli poznać: „ Grobową ciszę” (2001), „ Głos” (2003) oraz – właśnie skierowane na księgarskie półki, w Islandii wydane w 2004 roku – „Jezioro”. Od tamtej pory Arnaldur Indriđason, nie licząc dwóch najwcześniejszych, opublikował – do roku ubiegłego – jeszcze sześć kryminałów ze Sveinssonem w roli głównej, co oznacza tyle, że seria obejmuje już dwanaście woluminów. Jeśli więc warszawskie wydawnictwo nie zintensyfikuje swoich działań w tej materii, a pisarz regularnie będzie „produkował” kolejne odsłony cyklu, źródełko nie wyschnie przez wiele lat. Co może być zarówno powodem do radości (z oczywistych względów), jak i smutku (dla tych, którym dłuży się kilkunastomiesięczne oczekiwanie na tłumaczenie kolejnej książki Islandczyka). Inna sprawa, że zawsze można sięgnąć po edycje oryginalne (tak, to okrutny żart!), względnie anglojęzyczne – w translacji na język Szekspira nie pojawiły się dotąd tylko dwie najnowsze powieści. Akcja „Jeziora” rozpoczyna się kilka miesięcy po wydarzeniach opisanych w poprzedniej części cyklu, czyli „ Głosie”. W życiu komisarza Sveinssona zaszła w tym czasie jedna, ale za to bardzo istotna zmiana; wciąż bowiem spotyka się z poznaną przy okazji śledztwa w sprawie śmierci portiera hotelowego Gudlaugura Egilssona laborantką Valgerdur. Na drodze do ich potencjalnego szczęścia stoi jednak fakt, że jest ona mężatką, a mąż, choć wcześniej zdarzało mu się zdradzać ukochaną, teraz wcale nie ma zamiaru pozwolić jej odejść. Poza tym wszystko bez zmian – córka Erlendura, Eva Lind, ciągle zmaga się z uzależnieniem od narkotyków (właśnie po raz kolejny wylądowała w szpitalu na detoksie), a syn, Sindri Snaer, próbuje uwolnić się od nałogu alkoholowego (chyba z nieco lepszym skutkiem niż starsza siostra). Porównując Islandczyka z jego szwedzkim „kuzynem” Wallanderem, którego życie osobiste również nie należało do najradośniejszych, trzeba przyznać, że komisarzowi policji z Reykjaviku wiatr wieje w oczy ze znacznie większą siłą. A przecież należy pamiętać jeszcze o jego traumatycznych przeżyciach z dzieciństwa, kiedy to w śnieżnej zawiei stracił w górach młodszego brata. O czym przez następne lata nie potrafił zapomnieć. Co do teraz jest najboleśniejszą zadrą w sercu i umyśle Erlendura. Zawiązanie fabuły od razu przywodzi na myśl początek „ Grobowej ciszy”. Tam wszystko zaczęło się od znalezienia kości w wykopie przy budowie nowego osiedla, tutaj natomiast – od odkrycia fragmentów szkieletu, czaszki i żebra, w jeziornym mule. Ta wątpliwa przyjemność spotkała Sunnę, hydrolog od lat badającą przyczyny obniżania się poziomu wody w jeziorze Kleifarvatn. Co ciekawe, ten zbiornik wodny istnieje naprawdę (znajduje się około dwudziestu pięciu kilometrów na południe od Reykjaviku w południowo-zachodniej części wyspy); prawdziwe są również opisane przez Arnaldura Indriđasona przyczyny zmniejszania się jego powierzchni (wywołane najprawdopodobniej powstaniem szczelin w jego dnie po trzęsieniu ziemi, do którego doszło w 2000 roku). Sunna, jak na poważną panią naukowiec przystało, natychmiast informuje o swoim znalezisku policję w Hafnarfjörður, ta zaś przekazuje informację wyżej – do komendy głównej. W efekcie na miejscu pojawiają się Sigurdur Oli i Elinborg oraz ściągnięty z urlopu, na który wybrał się po raz pierwszy od pięciu lat, Erlendur Sveinsson. Odkrycie zwłok samo w sobie jest wydarzeniem sensacyjnym, ale jeszcze bardziej zaskakujący jest dla policjantów z wydziału zabójstw fakt, że do ciała przywiązano kablem nadajnik radiowy. Technicy, którzy badają sprzęt, nie mają wątpliwości, że pochodzi on sprzed kilkudziesięciu lat i został wyprodukowany w Związku Radzieckim; z dużym prawdopodobieństwem wykorzystywany był zaś w celach szpiegowskich. Problem tylko w tym, że nawet w epoce zimnej wojny, mimo że na Islandii znajdowała się amerykańska baza wojskowa Miðnesheiði, wyspa uznawana była za kraniec świata i raczej nie stanowiła smakowitego kąska dla różnej maści agentów wywiadu. Tak przynajmniej uważano do tej pory. Erlendur w typowy dla siebie sposób zaczyna teraz rozgrzebywać przeszłość; co nieco podpowiada mu – to już także tradycja – jego dawna przełożona, od lat znajdująca się na emeryturze Marion Briem. Przypomina mu ona o sprawie, która miała miejsce w październiku 1973 roku (na cztery lata przed rozpoczęciem przez Sveinssona pracy w wydziale zabójstw), kiedy to dwóch nurków znalazło zatopiony w Kleifarvatn radziecki sprzęt nadawczy i nasłuchowy. Zgodnie z opinią lekarza sądowego, ciało wciąż jeszcze niezidentyfikowanego mężczyzny mogło zostać wrzucone do jeziora mniej więcej w tym samym czasie. Czy należy więc łączyć te dwa fakty? Głupcem chyba byłby ten, kto by ich nie połączył. Erlendur i jego współpracownicy zaczynają dochodzenie od powrotu do niewyjaśnionych przypadków zaginięć, do jakich doszło na Islandii w latach 60. i na początku następnej dekady. Co może, ale wcale nie musi okazać się właściwym tropem… Równolegle z wątkiem, nazwijmy go dla ułatwienia, współczesnym Indriđason snuje opowieść z odległej przeszłości – jej bohaterami są młodzi Islandczycy, ideowi lewicowcy, którzy w połowie lat 50. XX wieku w nagrodę za swoją gorliwą wiarę w socjalizm i komunizm dostąpili zaszczytu studiowania w jednym z tak zwanych krajów demokracji ludowej. Dzięki temu poznajemy między innymi Karla, Hannesa, Tomasa i Emila, których los styka z praktyką realnego socjalizmu; pod wpływem tego – obfitującego w dramatyczne zdarzenia – „spotkania trzeciego stopnia” niektórzy rewidują swoje poglądy polityczne. Ale są wśród nich i tacy, którzy mają zamiar wiernie służyć idei Lenina i Stalina do samego końca. Na marginesie intrygi kryminalnej islandzki pisarz stawia pytanie: Dlaczego? A w wersji rozbudowanej: Dlaczego człowiek, wywodzący się z wolnego świata, jest w stanie zaakceptować zniewolenie milionów w imię może i wspaniałej, ale za każdym razem wyradzającej się w potworny koszmar idei? Nie powinniśmy jednak oczekiwać od Indriđasona pogłębionej analizy naukowej tego zjawiska (choć z wykształcenia jest historykiem). Z dwóch powodów. Człowiek, który nie doświadczył komunizmu – w tym przypadku na dodatek w jego stalinowskiej odmianie – na własnych barkach, niemal zawsze, opisując go, będzie dokonywał pewnych uproszczeń i niekiedy dziwił się rzeczom dla innych oczywistym. Poza tym mamy przecież do czynienia z kryminałem, a nie powieścią o charakterze demaskatorsko-politycznym. Jeżeli weźmiemy więc poprawkę na te dwa elementy, „Jezioro” powinno wydać nam się mimo wszystko zaskakująco przenikliwym portretem komunistycznego zniewolenia – widzianym, co prawda, oczyma „pożytecznych idiotów” z Islandii, ale wcale nie mniej z tego powodu przejmującym. W warstwie detektywistycznej Indriđason wykorzystuje dokładnie te same patenty, co wcześniej – zagadkę zanurza w głębokiej przeszłości, ale emocjom każe wybrzmiewać jeszcze przez długie lata. Mnoży też wątki poboczne, które do samego końca umiejętnie prowadzi równolegle do wątku podstawowego. Rozwiązanie dochodzenia zaskakuje, lecz niesie ze sobą także drobne rozczarowanie – od pewnego momentu jedna z podstawowych dramatis personae, ba! główny szwarccharakter, zostaje zepchnięty na dalszy plan, a jego losy nikną gdzieś w mrokach dziejów. Czytelnik pozostaje zaś sam z wieloma intrygującymi pytaniami na jego temat.
|