W naszym przeglądzie czytelniczym miesiąca dużo e-booków. Znak czasów? Niewykluczone, podejrzewamy, że za miesiąc może być ich jeszcze więcej. A dziś zapraszamy do lektury aż 16 krótkich recenzji książkowych.
Esensja czyta: Listopad 2012
[ - recenzja]
W naszym przeglądzie czytelniczym miesiąca dużo e-booków. Znak czasów? Niewykluczone, podejrzewamy, że za miesiąc może być ich jeszcze więcej. A dziś zapraszamy do lektury aż 16 krótkich recenzji książkowych.
W „Feed” jest wszystko, czego można oczekiwać od dobrej książki: intrygujący początek z zabawą z zombie, całkiem ciekawi bohaterowie, odrobina dobrze rozłożonych wątków sensacyjnych oraz wielka intryga, którą każdy uważny czytelnik rozwiąże bardzo szybko. Wszystko zostało przedstawione poprawnie – i chyba aż zanadto poprawnie. W pewnym momencie można bowiem zacząć się zastanawiać, czy przypadkiem pisząc swoją książkę autorka nie miała pod ręką listy z niezbędnymi cechami dobrej powieści, którą sukcesywnie odfajkowywała, aż do dramatycznego finału. Oczywiście w zależności od naszego podejścia będzie to albo poważnym minusem, albo jedynie mało znaczącym niedociągnięciem. Ja skłaniam się ku drugiej opcji. O wiele większym problemem są bohaterowie: nie ci główni (zarówno Shaun i George, jak i Buffy są odmalowani całkiem zręcznie i różnorodnie, a to, co początkowo mogło uchodzić za jedynie dodatek z czasem staje się niezwykle istotną cechą determinującą ich zachowanie i podjęte decyzje), ale drugo i trzecioplanowi. Fabuła kręci się wokół ograniczonej liczby postaci, wśród których jedynie kilka zostało w miarę sensownie odmalowanych, podczas gry reszta stanowi grupę typowo archetypicznych charakterów. Dostrzeżenie wśród nich głównego złego nie stanowi problemu, choć dodanie do tego niespodziewanej zdrady okazuje się dobrym pomysłem. Wbrew dość prostej fabule, „Feed” porusza też bardziej uniwersalne tematy dotyczące wolności prasy (po wybuchu zarazy miejsce zwykłych mediów zajęły serwisy internetowe i blogi), wolności społeczeństwa (nie od dziś wiadomo, że strach jest doskonałym sposobem na kontrolę ludzi) oraz ideologicznego pościgu za prawdą za cenę własnego życia.
Wydawnictwo Bukowy Las wprowadziło tę książkę na rynek równo rok temu, co w perspektywie tegorocznej premiery „Skyfall” wydaje się decyzją nieco dziwną. O ile bowiem lepiej by było podpiąć się pod marketingowy zgiełk związany z promocją 23 filmu z Jamesem Bondem, filmu pokazywanego na 50-lecie cyklu, chyba najbardziej promowanego w historii Bonda w Polsce (nawet udział Izabelli Scorupco nie wywołał takiego rozgłosu, no ale były to inne czasy). Chyba warto było zrobić jakieś dodruk, wznowienie, aby wykorzystać modę na Bonda. Zwłaszcza, że książka jest niebanalna i pod pewnymi względami przebija wiele zachodnich publikacji na temat 007.
Michał Grzesiek omawia film po filmie, scenę po scenie. Począwszy od „Doktora No”, skończywszy na „Quantum of Solace”. Do tej pory nie było w Polsce tak obszernego omówienia filmów z Jamesem Bondem. Książa sypie ciekawostkami, cytatami, podaje – obok tych powszechnie znanych – fakty nieznane. Mówi o decyzjach obsadowych, o czołówkach i piosenkach, o premierach i przyjęciu filmu – ale najważniejsze jest omawianie ze szczegółami każdej sceny z osobna, tego co działo się przed kamerą i poza nią. Oczywiście, jest to materiał skierowany przede wszystkim do zagorzałych fanów Bonda, którym nigdy za wiele faktów dotyczących produkcji ich ulubionych filmów, ale przyznać należy, że książka nie nuży, i nawet pomimo przeładowania faktami i nazwiskami, czyta sie ją lekko i przyjemnie. Obok leksykonu Kamila Śmiałkowskiego jest to z pewnością najciekawsza książka o Bondzie na naszym rynku. Pytającym, którą z tych pozycji wybrać odpowiadam: obydwie. Książka Kamila jest bardziej przekrojowa, mówi o Bondzie jako zjawisku, lokuje go w popkulturze, książka Grześka mówi wszystko o samych filmach. Może warto zrobić wznowienie z opisanym „Skyfall” na kolejną premierę?
Agnieszka Hałas napisała swoje opowiadania dla tych wszystkich, którzy są spragnieni świeżego spojrzenia i nowego pomysłu na sprawy piekielno-ziemskie, a poniekąd i niebiańskie. Dwanaście opowiadań daje możliwość poznania piekła i ziemi z zupełnie innej strony, przedstawia nowych bohaterów, jakich jeszcze nie było. Lektura jest niezwykle ciekawą podróżą nie tylko poprzez wykreowany przez autorkę świat, ale również pewnego rodzaju lustrem, w którym można zobaczyć refleksy różnych wydarzeń społecznych i politycznych, postaci literackich i opowieści, jakie za nimi stoją.
Joanna Kapica-Curzytek [70%]
To ponowne spotkanie z „Białą Masajką” – Szwajcarką Corinne Hofmann, która wiele lat mieszkała w Kenii jako żona rodowitego Masaja. W swojej czwartej książce autorka opisuje kolejny powrót do Afryki po latach nieobecności. Hofmann zabiera nas najpierw na wyprawę do Namibii, a następnie udaje się do Kenii. Wielkim walorem tej książki są portrety ludzi, przede wszystkim kobiet, radzących sobie z trudami życia. Imponuje ich psychiczna siła i wytrwałość, pozwalająca im z sukcesem wydobyć się z nędzy i poczucia beznadziei. Nie brak tu opisów mrocznych i bolesnych wydarzeń, ale z kart książki bije przede wszystkim optymizm i wiara, że trudy życia można przezwyciężyć, a świat da się zmienić na lepsze dzięki ludziom dobrej woli. Autorka opisuje działalność wielu organizacji udzielających mieszkańcom wsparcia i pomocy – przedsiębiorstwa kredytowego Jamii Bora oraz niezwykłej drużyny piłkarskiej (dla chłopców i dziewcząt) Mathare United. Osobny rozdział autorka poświęca spotkaniom swoim i córki z ich kenijską rodziną. Na uwagę zasługują opisy egzotycznych realiów i krajobrazów Namibii i Kenii. Autorka przytacza też wiele ciekawych szczegółów z codziennego życia w tym kraju, jak można się domyślić, czasem skrajnie różnych od realiów europejskich.
Sam Peter V. Brett polecał, więc nie mogłam nie sprawdzić, dlaczego. Miał rację, „Honor Złodzieja” to wciągająca historia, w której w roli przewodnika występuje niejaki Drothe, pakujący się w przeróżne kłopoty. Wraz z nim i jego przyjaciółmi lub chwilowymi sojusznikami poznajemy różnorodny świat Ildrekki oraz zasady rządzące obowiązujące Kamratów. Poznajemy też pewne elementy historii i mitologii świata, w którym przyszło mu się narodzić. Sztuka szermiercza jest tam na wysokim poziomie, więc razem z bohaterami książki również w nich uczestniczymy i naprawdę im kibicujemy. Szczególnie, że po swojej stronie Drothe ma Degana. Książkę naprawdę warto przeczytać, ponieważ nic w niej nie jest tak oczywiste jakby mogło się wydawać.
„Muminki” Tove Jansson są taką klasyką, że recenzowanie książek w tradycyjny sposób nie ma oczywiście sensu. Skoro jednak jest okazja związana z nowym wydaniem, z pewnością warto poświęcić im esej, czy jakąś inną refleksję – co postaram się wkrótce uczynić. W ramach „Esensja czyta” napiszę więc na razie o wydaniu, bo jest bardzo warte uwagi. Nasza Księgarnia od dłuższego czasu wydaje dziecięce klasyki w twardych oprawach, w poręcznym formacie, w taki sposób, że nie ma innej możliwości, niż zapełnianie nimi półek mebli naszych pociech. Nie inaczej jest z Muminkami. Tu akurat warstwa graficzna jest oczywista – rysunki autorki (przypomnijmy, że „Muminki” powstawały też jako komiks) są obowiązkiem. Ale poza tym zebranie wszystkich książek o Muminkach do dwóch wygodnych, ładnych tomów jest inicjatywą ze wszech miar zasługującą na pochwałę. Krótko mówiąc: absolutne must-have.
Joanna Kapica-Curzytek [80%]
To jedna z ostatnich książek nieżyjącego już brytyjskiego historyka i intelektualisty. Chory Tony Judt już nie był w stanie jej pisać, ale jeszcze podyktował jej tekst. W esejach zagląda do swoich zakamarków pamięci, przywołując czasy dzieciństwa i młodości oraz lata swojego aktywnego życia. Książkę, choć skromną w swojej objętości, można śmiało nazwać intelektualną autobiografią autora. Znajdziemy tu wiele wartościowych rzeczy: jest tu wiele komentarzy na temat współczesności, ciekawych analiz europejskich idei, rozmyślań o ludziach i podróżach. Eseje są „kalejdoskopem spotkań i zdarzeń”, jak ujmuje to autor. Dla polskiego czytelnika interesujący jest głos Judta o komunistycznej ideologii i Miłoszu. Lektura „Pensjonatu pamięci” daje okazję do spotkania się z wybitną osobowością.
Przyznam, że zacny barbarzyńca udał się autorowi – wielkie jasnowłose chłopisko, o orientalnym imieniu Cairen (syn Caisonga), z zadziwiającą smykałką do języków obcych, a do tego niegłupi i do bitki zdatny. Kieruje nim głód poznawania świata, podróżuje jako najemnik, marynarz, czy zwykły obieżyświat, mając apetyt ciągle na więcej, na kolejne przygody, na nowe światy, kobiety, wyzwania, skarby i bogactwa. Uroku opowiadaniom dodaje stylizowany język, który „mię” się bardzo spodobał, natomiast nie do końca przypadł mi do gustu zabieg autora, który w ten cały pięknie wystylizowany świat znienacka wrzucał konstrukcje do bólu współczesne, nawet zakładając, że był to zamierzony efekt, to jednak przy „outsourcingu” trochę wymiękłam.
Czepialski cytat z redaktora Gałki: "w efekcie idzie po najmniejszej linii oporu". Dziękuję za uwagę.