„Dom na krańcu świata” to być może powieść nieco chaotyczna, poruszająca zbyt wiele tematów, ale powieść prawdziwa. Michael Cunningham jest człowiekiem, który przeszedł w życiu sporo, potrafi do swoich doświadczeń podejść obiektywnie i wyciągnąć z nich wnioski, lub też jest autorem o niebywałej wyobraźni emocjonalnej. Zarówno z „Godzin” jak i z pisanego przez blisko sześć lat „Domu na krańcu świata” płynie dość smutny wniosek, że sporo osób skazanych jest na niedopasowanie do świata, w którym żyją, na wieczną walkę, borykanie się z samym sobą i otaczającą rzeczywistością.
Powieść prawdziwa
[Michael Cunningham „Dom na krańcu świata” - recenzja]
„Dom na krańcu świata” to być może powieść nieco chaotyczna, poruszająca zbyt wiele tematów, ale powieść prawdziwa. Michael Cunningham jest człowiekiem, który przeszedł w życiu sporo, potrafi do swoich doświadczeń podejść obiektywnie i wyciągnąć z nich wnioski, lub też jest autorem o niebywałej wyobraźni emocjonalnej. Zarówno z „Godzin” jak i z pisanego przez blisko sześć lat „Domu na krańcu świata” płynie dość smutny wniosek, że sporo osób skazanych jest na niedopasowanie do świata, w którym żyją, na wieczną walkę, borykanie się z samym sobą i otaczającą rzeczywistością.
Michael Cunningham
‹Dom na krańcu świata›
„Dom na krańcu świata” to debiutanckie dzieło Michaela Cunninghama, o którym zrobiło się głośno po zekranizowaniu jego najnowszej, wyróżnionej nagrodą Pulitzera powieści „Godziny”. Zarówno książka jak i film zebrały dość sprzeczne opinie, ale, co ciekawe, uwagi krytyczne nie dotyczyły zaplecza technicznego (aktorstwo, reżyseria filmu czy warsztat Cunninghama), co do perfekcyjności którego wszyscy byli zgodni, ale przede wszystkim wymowy obu dzieł i zachowań występujących w nich bohaterów. Aby się o tym przekonać, wystarczy choćby zerknąć do recenzji filmowych „Godzin” w Esensji i serii towarzyszących jej polemik. Ten sam los, co należy rozumieć jako zaletę, spotka prawdopodobnie „Dom na krańcu świata” (przygotowywana jest już ekranizacja z Colinem Farrellem w roli głównej), gdyż zakres poruszanych tematów, sposób ich przedstawiania oraz sugerowane przez autora tezy są w obu powieściach bardzo zbliżone.
Niełatwo jest odpowiedzieć na pytanie, kto jest głównym bohaterem książki czy o czym opowiada fabuła. Postaci pierwszoplanowych jest bowiem kilka, a na obejmującą kilkadziesiąt lat akcję składają się powiązane niekiedy dość luźno sceny z ich życia. Początek powieści przenosi nas do Ameryki końca lat 60. i wprowadza na scenę dwóch pięcioletnich chłopców: Bobbiego i Jonathana. Bobby, dziecko dość charyzmatyczne, po śmierci starszego brata, pod którego był wpływem i który mu imponował, oraz po kolejnych tragicznych wydarzeniach zamyka się w sobie, zmienia w introwertyka i zafascynowanego muzyką milczka. Jonathan z kolei to fantasta, człowiek wrażliwy, zbuntowany, o bogatej wyobraźni, który odkrywa w sobie skłonności homoseksualne. Bohaterowie poznają się w szkole i zostają bliskimi przyjaciółmi. Już te początkowe fragmenty książki ujawniają, jak dobrym obserwatorem jest Cunningham i jak umiejętnie potrafi przekazywać i budzić emocje – pierwsze przyjaźnie i miłości, pierwsze zetknięcie ze śmiercią, konflikty z rodzicami, lęk o przyszłość – doskonale przedstawiony jest świat nastolatka stojącego na progu dorosłego życia. Kolejną z głównych postaci jest Alice, matka Jonathana, która nie potrafi porozumieć się ani z własnym mężem, ani z synem; męczy się w związku, na który zdecydowała się z dość irracjonalnych powodów. Jako ostatnia natomiast zostaje przedstawiona Clare, współlokatorka dorosłego już Jonathana, kobieta wyzwolona, weteranka rewolucji seksualnej, która nie może się zdobyć na stały związek z mężczyzną, ale jednocześnie marzy o macierzyństwie.
Portrety psychologiczne są zdecydowanie jedną z najmocniejszych stron autora, nieczęsto zdarza się trafić w literaturze na tak żywe postaci. Autor splata i opisuje losy czwórki bohaterów, którzy – podobnie jak w „Godzinach” – na przemian są narratorami kolejnych rozdziałów, co pozwala nam spojrzeć na ich wzajemne relacje z różnych perspektyw.
Kolejną cechą wspólną łączącą „Godziny” z „Domem na krańcu świata” jest temat przewodni. Obie powieści traktują o ludziach, którzy nie potrafią znaleźć sobie miejsca w życiu, których egzystencji niezmiennie towarzyszy męka i walka. Trudno jest streścić pokłady emocji i celne obserwacje zawarte w powieści. Cunningham opowiada o osobach wrażliwych (poplątanych?), które potrzebują kontaktu z ludźmi, miłości, zrozumienia, ale które jednocześnie z różnych powodów nie są zdolne do narzuconego przez społeczeństwo stałego związku damsko-męskiego. Autor wierzy w przyjaźń, w szczere relacje międzyludzkie, tolerancję i oddanie, ale jednocześnie dość krytycznie przedstawia instytucję małżeństwa – jako coś skazanego na porażkę. Z drugiej strony podchodzi do życia bardzo trzeźwo – w pewnym momencie bohaterowie zakładają rodzaj komuny, tytułowy dom na krańcu świata, posiadłość na wsi prowadzoną przez grupę świetnie dogadujących się ludzi, jednak i ona skazana jest na niepowodzenie.
„Dom na krańcu świata” to być może powieść nieco chaotyczna, poruszająca zbyt wiele tematów, ale powieść prawdziwa. Michael Cunningham jest człowiekiem, który przeszedł w życiu sporo, potrafi do swoich doświadczeń podejść obiektywnie i wyciągnąć z nich wnioski, lub też jest autorem o niebywałej wyobraźni emocjonalnej. Zarówno z „Godzin” jak i z pisanego przez blisko sześć lat „Domu na krańcu świata” płynie dość smutny wniosek, że sporo osób skazanych jest na niedopasowanie do świata, w którym żyją, na wieczną walkę, borykanie się z samym sobą i otaczającą rzeczywistością. Co więcej, autor sugeruje – i trudno się z nim nie zgodzić – że w mniejszym lub większym stopniu podobne problemy dotyczą każdego z nas. Jego książki są o tyle cenne, że nie tylko opowiadają o tym, jak jest źle, ale starają się pokazać, jak próbować sobie z tym radzić.