Cykl stanowi połączenie klasycznego fantasy z elementami RPG, a u jego podstaw legło przeniesienie garstki współczesnych amerykańskich studentów w świat jednego z systemów Role Playing Games. Od tamtego dnia minęły dwie dekady, nasi bohaterowie wywalczyli sobie należyte pozycje społeczne (niektórzy zostali władcami suwerennych krain – jakże to amerykańskie: od zera do bohatera… ale jakoś wcale mi to nie przeszkadza), doczekali się nastoletnich dzieci, ich zdolności zaś – zarówno te nabyte „odgórnie”, jak i wyuczone od zera w nowym świecie – zaczęły powoli słabnąć. Cóż, nikt nie zagwarantował im nieśmiertelności, a czas i tam robi swoje.
Gdy płomień wygasa
[Joel Rosenberg „Dziedzic”, Joel Rosenberg „Wojownik żyje”, Joel Rosenberg „Droga do Ehvenor” - recenzja]
Cykl stanowi połączenie klasycznego fantasy z elementami RPG, a u jego podstaw legło przeniesienie garstki współczesnych amerykańskich studentów w świat jednego z systemów Role Playing Games. Od tamtego dnia minęły dwie dekady, nasi bohaterowie wywalczyli sobie należyte pozycje społeczne (niektórzy zostali władcami suwerennych krain – jakże to amerykańskie: od zera do bohatera… ale jakoś wcale mi to nie przeszkadza), doczekali się nastoletnich dzieci, ich zdolności zaś – zarówno te nabyte „odgórnie”, jak i wyuczone od zera w nowym świecie – zaczęły powoli słabnąć. Cóż, nikt nie zagwarantował im nieśmiertelności, a czas i tam robi swoje.
Tego typu cykle można teoretycznie ciągnąć w nieskończoność. Teoretycznie, bo któż poza wiernymi wyznawcami kupi siedemdziesiąty tom przygód Conana Barbarzyńcy czy pięćdziesiątą księgę Pana Samochodzika? Wiadomo, że wszystko, co dobre, szybko się kończy – a to implikuje, że rzeczy, aby były dobrymi, muszą się kończyć w sensownym czasie. Oto mamy więc trzy tomy zamykające główny cykl Strażników Płomienia, noszące kolejno tytuły: „Dziedzic” (#4), „Wojownik żyje” (#5) i „Droga do Ehvenor” (#6).
Cykl stanowi połączenie klasycznego fantasy z elementami RPG, a u jego podstaw legło przeniesienie garstki współczesnych amerykańskich studentów w świat jednego z systemów Role Playing Games. Od tamtego dnia minęły dwie dekady, nasi bohaterowie wywalczyli sobie należyte pozycje społeczne (niektórzy zostali władcami suwerennych krain – jakże to amerykańskie: od zera do bohatera… ale jakoś wcale mi to nie przeszkadza), doczekali się nastoletnich dzieci, ich zdolności zaś – zarówno te nabyte „odgórnie”, jak i wyuczone od zera w nowym świecie – zaczęły powoli słabnąć. Cóż, nikt nie zagwarantował im nieśmiertelności, a czas i tam robi swoje.
Bohaterowie starzeją się, ale nie chcą przyjąć tego do wiadomości. Wciąż więc trenują, wciąż wyruszają do walki z łowcami niewolników – zadaniem, które postawili sobie za cel w finale pierwszego tomu, było i jest zniesienie niewolnictwa w owej krainie. Jest to jednak coraz trudniejsze w realizacji, bo choć nieustanne wybijanie członków Gildii Łowców Niewolników drąży skałę, nowi źli bohaterowie są coraz mądrzejsi, sprytniejsi i bardziej przebiegli. Do tego włącza się wielka polityka (główny bohater w międzyczasie został księciem i cesarzem) …i własne życie nastolatków, w żyłach których płynie ta sama gorąca krew. Bywa więc, że wielkie plany nagle diabli biorą, gdy trzeba rzucić wszystko i ruszać na ratunek własnemu dziecku.
Joel Rosenberg
‹Wojownik żyje›
Jak już wspomniałem, bohaterowie nie są nieśmiertelni. I choć na ogół autor obchodzi się z nimi miłosiernie (niech żyją eliksiry lecznicze!), zdarza się jednak, że postać, do której zdążyliśmy się przyzwyczaić, nagle znika z kart powieści w mniej lub bardziej dramatyczny sposób na krócej, dłużej lub na zawsze. Nic to jednak: wszak, jak już wspomniałem, bohaterowie doczekali się kolejnego pokolenia, zdolnego podjąć walkę w ich imieniu. Jest to pierwszy powód, dla którego napisałem o nieskończoności cyklu.
Drugim powodem jest sama akcja, a dokładniej jej ilość. To, co Rosenberg opisuje na średnio trzystu stronach, kto inny mógłby zawrzeć w dłuższym opowiadaniu lub złączyć kilka tomów w jeden, zachowując objętość pojedynczej pierwotnej części. Proszę nie zrozumieć mnie źle: „Strażników Płomienia” czyta się bardzo przyjemnie, autor nie leje zbyt wiele wody, nie poświęca też zbyt wielu stron na opisy przyrody – nie ma czego przeskakiwać w poszukiwaniu właściwej akcji. Ta toczy się ciągle, w dodatku dość wartko. Tylko w momencie odkładania książki na półkę przychodzi refleksja, że właściwie działo się niewiele. Że streszczenie jednego tomu mogłoby się zawrzeć w dwóch, góra trzech zdaniach.
Technicznie akcja jest rozdzielona na wiele małych (czasami dwu-trzystronicowych) rozdziałów, z których każdy opatrzony został tytułem i przynajmniej jednym mottem. Motto stanowią aforyzmy, bądź cytaty z klasyków – a ich treść zazwyczaj odzwierciedla to, o czym w danym rozdziale będzie mowa. Jest to pewne spojlerowanie, a więc psucie zabawy czytelnikowi poprzez zdradzenie treści, ale jednocześnie – zaintrygowanie go, zachęcenie do dalszej lektury.
Joel Rosenberg
‹Droga do Ehvenor›
Na tle poprzednich pięciu tomów cyklu, szósty niespodziewanie wyróżnia się in plus. Oto w miejsce bezstronnego obserwatora, narrator wskakuje w skórę jednego z bohaterów, Waltera Slovotsky′ego. Prawie całą akcję (a wyjątki są uzasadnione), tym razem bardziej zakręconą, obserwujemy więc jego oczami, wiedząc tylko tyle, ile on sam. Ponieważ jednak Walter jest wszędobylskim zwiadowcą pierwotnej grupy, wiemy dostatecznie dużo.
Ponadto autor serwuje nam coś, czego nie było wcześniej, a przynajmniej nie w takiej ilości: kładzie przed nami całe wnętrze bohatera. Dodajmy, wnętrze niespodziewanie głębokie. Slovotsky jest kobieciarzem, jako student grał w reprezentacji futbolowej – czego więc można się spodziewać? A ku ku, niespodzianka. Nie, nie dostajemy na talerzu wyrafinowanego intelektualisty – ale czujemy, że potrafimy wczuć się w jego pozycję; wiele jego powiedzonek nagle celnie trafia, przemawia do nas, uwiarygodnia sylwetkę dotąd drugoplanowego bohatera. Tom ten czyta się przez to także nieco inaczej, może nawet szybciej niż poprzednie.
Kończy się główny cykl Strażników Płomienia. Wiele wątków nie zostało wyjaśnionych, wiele spraw nie załatwionych. Część pierwotnych bohaterów nadal żyje, część już tylko w pamięci. Sześć tomów stoi obok siebie na półce: równej wysokości, nieco różnej grubości, w zupełnie odmiennej kolorystyce i ze zmienionym w międzyczasie logiem wydawcy. Nierówny to cykl. Całkiem jednak przyjemny w lekturze, o ile choć z grubsza pamięta się o tym, co wydarzyło się w poprzednich częściach (dla tych, którzy tego nie pamiętają, na początku księgi zazwyczaj umieszczono krótkie przypomnienie i sylwetki bohaterów, acz nie jest to regułą). Ot, sprawnie napisane RPG fantasy do podróży (a może i do gier?). I nieco także (zwłaszcza tom szósty) do własnych przemyśleń.