Wbrew powszechnemu przekonaniu radziecka literatura dysydencka wcale nie jest w naszym kraju dobrze znana. Wydano wprawdzie w Polsce książki Sołżenicyna, Bukowskiego, Szałamowa, Wojnowicza, Wieniedikta Jerofiejewa i jego krewniaka Wiktora, ale to wciąż tylko kropla w oceanie. Na szczęście krakowskie wydawnictwo Arcana postanowiło przybliżyć kolejnego z wyklętych w byłym ZSRR pisarzy – Jurija Drużnikowa. Przetłumaczono na polski dwie jego powieści: „Wizę do przedwczoraj” oraz – napisane z iście epickim rozmachem – „Anioły na ostrzu igielnym”.
W oku sowieckiego cyklonu
[Jurij Drużnikow „Anioły na ostrzu igielnym” - recenzja]
Wbrew powszechnemu przekonaniu radziecka literatura dysydencka wcale nie jest w naszym kraju dobrze znana. Wydano wprawdzie w Polsce książki Sołżenicyna, Bukowskiego, Szałamowa, Wojnowicza, Wieniedikta Jerofiejewa i jego krewniaka Wiktora, ale to wciąż tylko kropla w oceanie. Na szczęście krakowskie wydawnictwo Arcana postanowiło przybliżyć kolejnego z wyklętych w byłym ZSRR pisarzy – Jurija Drużnikowa. Przetłumaczono na polski dwie jego powieści: „Wizę do przedwczoraj” oraz – napisane z iście epickim rozmachem – „Anioły na ostrzu igielnym”.
Jurij Drużnikow
‹Anioły na ostrzu igielnym›
Jurij Drużnikow wpisuje się swoją twórczością na długą listę pisarzy wyklętych w byłym Związku Radzieckim. Twórców, którzy – wbrew oficjalnym nakazom komunistycznych władz – nie tylko nie zaprzestali pisania, ale na dodatek publikowali swoje książki w „drugim obiegu” (który
notabene pod postacią „samizdatu” pojawił się w ZSRR znacznie wcześniej niż w Polsce). Życiorys Drużnikowa, choć skomplikowany i obfitujący w życiowe zakręty, nie zawiera – na szczęście dla pisarza – tak dramatycznych epizodów, jak biografie Aleksandra Sołżenicyna (którego po wielu latach domowego aresztu siłą deportowano na Zachód), Warłama Szałamowa (osadzonego w syberyjskim łagrze), Władimira Bukowskiego (zamkniętego w „psychuszce” z rozpoznaniem… „schizofrenii bezobjawowej”) czy Wieniedikta Jerofiejewa (wielokrotnie umieszczanego nakazami władz w szpitalach psychiatrycznych). Nie oznacza to jednak, że i on nie zapłacił wysokiej ceny za wierność swoim ideałom. Zakazano mu publikowania w ZSRR, komedię „Nauczyciel się zakochał” – która święciła triumfy na teatralnych deskach – karnie zdjęto z afisza, w końcu wyrzucono autora „
Wizy do przedwczoraj” ze Związku Pisarzy, odmawiając jednocześnie zgody na emigrację. Niemal za osobistego wroga uznał go Jurij Andropow – za czasów Leonida Breżniewa wszechwładny szef KGB, a po jego śmierci pierwszy sekretarz KPZR. Czym tak bardzo Drużnikow „podpadł” władzy sowieckiej? Odpowiedź może wydać się zaskakująca – książką, która zresztą nigdy w Związku Radzieckim, nawet we fragmencie, nie została oficjalnie wydana. Tą powieścią były, niedawno przetłumaczone na polski, „Anioły na ostrzu igielnym”.
Drużnikow przystąpił do pisania „Aniołów…” latem 1969 roku, niespełna w rok po interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, kiedy to – niestety, także przy wydatnej pomocy Ludowego Wojska Polskiego – stłumiono „Praską Wiosnę”. Praca nad powieścią trwała równe dziesięć lat. W międzyczasie często przytrafiały się pisarzowi naloty kagebistów na dom, którzy trafili na ślad „Aniołów…” podczas rewizji u jednego z przyjaciół-literatów Drużnikowa. Wtedy też posypały się na głowę autora szykany, pogróżki, wreszcie wezwania na Łubiankę, gdzie mieściła się osławiona siedziba KGB. Nie mogąc powstrzymać rosnącej popularności powieści, postawiono pisarza przed iście szatańskim dylematem: albo zgodzi się na publikację książki w oficjalnym obiegu (oczywiście, po cięciach cenzorskich, które zapewne całkowicie zmieniłyby jej wydźwięk), albo… trafi do zakładu psychiatrycznego. W takiej niepewności trzymano Jurija Drużnikowa przez dziesięć lat. Niewiele w jego położeniu zmieniło nawet dojście do władzy Michaiła Gorbaczowa i zapoczątkowana przez kolejnego genseka polityka „przebudowy i nowego myślenia”. Pisarz odetchnąć mógł dopiero w roku 1988, kiedy w końcu władze wydały mu zgodę na wyjazd z ZSRR. Warto jednak dodać jeszcze, że zaledwie cztery lata wcześniej przed oblicze moskiewskiego sądu trafił człowiek, u którego znaleziono podczas rewizji fragmenty „Aniołów…”. Pechowiec ów, oskarżony o „wypowiedzi antyradzieckie”, trafił do więzienia.
Powieść Drużnikowa swoim rozmachem i epickim zacięciem nawiązuje do dziewiętnastowiecznej prozy rosyjskiej, pobrzmiewają w niej echa wielkich dzieł Lwa Tołstoja i Fiodora Dostojewskiego. Tematycznie jednak przynależy ona do konkretnego miejsca i czasu, przedstawił w niej bowiem autor kronikę życia mieszkańców Związku Radzieckiego (przede wszystkim zaś Moskwy) za rządów Breżniewa. Ramy czasowe zostały zresztą bardzo dokładnie określone: akcja „Aniołów…” rozpoczyna się 23 lutego, kończy zaś sześćdziesiąt siedem dni później – 30 kwietnia 1969 roku (dzień przed największym świętem całego komunistycznego świata). Był to w Kraju Rad okres bardzo gorący, minęło przecież zaledwie pół roku od interwencji w Czechosłowacji. Obawiający się negatywnego wpływu idei „Praskiej Wiosny” na własnych obywateli, zasiadający na Kremlu Breżniew wraz z Andropowem rozpoczęli swoiste „polowanie na czarownice”. Zaostrzono kurs wobec dysydentów i przeciwników ustroju, za bardzo groźnych wrogów uznano rewizjonistów w szeregach partii komunistycznej, z zaciekłością tropiono i likwidowano każdy przejaw wolnej myśli. W owym wirze wydarzeń, w samym oku cyklonu znaleźli się właśnie bohaterowie „Aniołów na ostrzu igielnym” – bohaterowie, dodajmy, bardzo szczególni, są nimi bowiem dziennikarze i pracownicy ogólnozwiązkowego, czyli ukazującego się na terenie całego Kraju Rad, dziennika „Prawda Robotnicza”.
Taki właśnie wybór głównych postaci dramatu był jak najbardziej przemyślany. Pozwolił on autorowi na przedstawienie silnie zhierarchizowanego sowieckiego społeczeństwa – począwszy od „wierchuszki” (redaktor naczelny gazety Igor Makarcew jest jednocześnie zastępcą członka Komitetu Centralnego partii i ma bezpośredni dostęp do Andropowa), poprzez szeregowych dziennikarzy, reprezentujących warstwę inteligencką, aż po „szarych” robotników (kierowców, drukarzy, maszynistki). Redakcja „Prawdy” stanowi swoistą laboratoryjną próbkę – to jakby obserwowany pod mikroskopem cały naród sowiecki. Ze wszystkimi swoimi wadami. Decyzje najwyższych władz mają bezpośredni wpływ nie tylko na funkcjonowanie gazety, ale – jak się szybko okazuje – również na codzienne życie jej pracowników. Oliwy do ognia dolewa jeszcze pojawienie się w redakcji, nie wiadomo skąd, nielegalnego maszynopisu (tzw. „samizdatu”), który niespodziewane, opakowany w szarą teczkę, wylądował na biurku Makarcewa. Mieściła ona pracę dziewiętnastowiecznego francuskiego podróżnika i publicysty Astolphe’a de Custine’a zatytułowane „Rosja w roku 1839” – dzieło, które nie mogło ukazać się drukiem ani w Rosji Mikołaja II, ani sto dwadzieścia lat później, za czasów Chruszczowa i Breżniewa. Makarcew zamiast od razu poinformować o niecodziennym „znalezisku” KGB, postanawia – po uprzednim przeczytaniu – pozbyć się maszynopisu. Nie zdaje sobie jednak jeszcze wówczas sprawy, jakie wynikną z tej decyzji następstwa. Pierwsza kostka domina została bowiem pchnięta…
„Anioły na ostrzu igielnym” nie mają jednego wybranego bohatera – bohaterem zbiorowym są „ludzie sowieccy”. Z tego powodu powieść ma nietypową, szkatułkową budowę. Bieżąca narracja przetykana jest licznymi retrospektywami, w których Drużnikow prezentuje nam poszczególne postaci – ich dotychczasowe losy, życiowe zakręty, kolejne szczeble kariery (dziennikarskiej, politycznej, wojskowej bądź w aparacie bezpieczeństwa). Te krótkie, ale bardzo treściwe portrety pozwalają czytelnikowi zrozumieć postawy bohaterów; dodatkowo składają się one na niezwykle trafnie odmalowaną panoramę dziejów Związku Radzieckiego – od rewolucji październikowej 1917 roku, poprzez epokę stalinowskiego terroru, po nie mniej restrykcyjne, aczkolwiek już nie tak krwawe, czasy chruszczowowskiej „odwilży” i breżniewowskiej „zgnilizny”. Każdy z tych portretów to osobny przepis na dostosowanie się do życia w ustroju „powszechnej szczęśliwości”. Niektórzy, jak Makarcew, akceptują bez zastrzeżeń istniejący porządek, starają się jednak zachować przy tym resztki zwykłej ludzkiej przyzwoitości. Nie mają oni jednak szans w starciu z typowymi konformistami, po trupach dążącymi do celu, a celem tym jest zrobienie kariery w aparacie partyjnym. Taką postawę reprezentują na przykład zastępca redaktora naczelnego „Prawdy”, Stiepan Jagubow, czyhający jedynie na potknięcie swojego szefa, by zająć jego miejsce, oraz główny cenzor gazety Delez Wołobujew (obydwaj w 1956 roku „udzielali pomocy wojskowej bratniemu narodowi węgierskiemu”). Po przeciwnej stronie stoi Jakow Rappoport – rosyjski Żyd, były więzień łagru, wprawdzie komunista, ale z całych sił nienawidzący ustroju sowieckiego. Nie przeszkadza mu to jednak w pisaniu kłamliwych artykułów i wymyślaniu kolejnych propagandowych haseł. Mimo wszystko to właśnie on jest najsympatyczniejszą i najbardziej tragiczną postacią „Aniołów…”. Niebawem do grona mu podobnych dołączą zresztą inni, równie boleśnie doświadczeni przez system: fotograf Sasza Kakabadze i dziennikarz-filozof Wiaczesław Iwlew. Z biegiem czasu i w miarę rozwoju tragicznych wydarzeń polaryzują się bowiem postawy – z jednej strony rosną zakłamanie i oportunizm jednych, ale za to inni znajdują w sobie odwagę, aby powiedzieć: „nie”.
Chociaż powieść Drużnikowa jest w zasadzie tragiczną kroniką codziennego życia mieszkańców Moskwy, nie brak w niej także elementów humorystycznych. O ile spostrzeżenia na temat absurdów życia w ustroju komunistycznym mogą wywoływać – zwłaszcza u tych czytelników, którzy pamiętają jeszcze czasy PRL-u – śmiech przez łzy, o tyle opis „kuracji impotentologicznej” zaserwowanej towarzyszowi Krzaczastemu, czyli Breżniewowi, przez „profesora” Syzyfa Sahajdaka zahacza o czarną groteskę rodem z Rolanda Topora. Drużnikow jednak umiejętnie rozkłada akcenty, nie pozwala, aby wszechobecny nonsens zdominował powieść – „Anioły…” mimo wszystko miały być dziełem na wskroś realistycznym, ponurym obrazem budowy utopijnego systemu politycznego. Systemu, który wprawdzie powoli chyli się ku upadkowi, ale nim to się stanie, pochłonie jeszcze tysiące ofiar, doprowadzając po drodze do całkowitego zgangrenowania życia rodzinnego i społecznego. Jedyna nadzieja na ocalenie i odrodzenie tkwi w tytułowych „aniołach”, którymi są dla Drużnikowa ci wszyscy, którzy mają odwagę przeciwstawić się zakłamaniu, protekcji, zdradzie. Nim jednak dane im będzie zwyciężyć, będą musieli przejść przez wszystkie kręgi piekła. I nic nie zostanie im oszczędzone…