Wiktor Pielewin nie jest pisarzem stricte fantastycznym. Wszystkie jego książki dotyczą bowiem rosyjskiej współczesności. By jednak opisać ją, autor nader często sięga po fantastyczny kostium. W „Życiu owadów” posłużył się chwytem zastosowanym już kilkadziesiąt lat temu przez Franza Kafkę. Tyle że ów kafkowski pomysł znacznie rozwinął, nic przy tym jednak nie tracąc ze swojej rosyjskości.
Świadomość po amputacji
[Wiktor Pielewin „Życie owadów” - recenzja]
Wiktor Pielewin nie jest pisarzem stricte fantastycznym. Wszystkie jego książki dotyczą bowiem rosyjskiej współczesności. By jednak opisać ją, autor nader często sięga po fantastyczny kostium. W „Życiu owadów” posłużył się chwytem zastosowanym już kilkadziesiąt lat temu przez Franza Kafkę. Tyle że ów kafkowski pomysł znacznie rozwinął, nic przy tym jednak nie tracąc ze swojej rosyjskości.
Wiktor Pielewin
‹Życie owadów›
Chociaż powieść Wiktora Pielewina wydano w połowie lat dziewięćdziesiątych, a więc już prawie dekadę temu, można ją odebrać jako symboliczny portret Rosji początku XXI wieku. Obraz imperium, które legło w gruzach, ale o którym pamięć wciąż jeszcze przechowują w swoich umysłach jego mieszkańcy. Ich świat, niegdyś wielki jak pół ziemskiej kuli, rozciągnięty od Władywostoku do Kijowa, od Kamczatki po Petersburg, w wyniku przemian politycznych skurczył się nagle niewyobrażalnie – do własnego miasta, ulicy czy… mrowiska. Tyle że w ich świadomości pozostał jeszcze odprysk przeszłości, raniący jak odłamek granatu, nie pozwalający zapomnieć o kończynach, które brutalnie amputowano. Pielewin, publikując „Życie owadów”, miał zaledwie trzydzieści trzy lata, a jednak jego powieść mówi nam o współczesnej Rosji i Rosjanach znacznie więcej niż naukowe dysertacje i opracowania socjologów. Inna sprawa, że prawdy Pielewina zapewne głęboko ranią „rosyjską duszę”, bo chyba żaden inny współczesny pisarz ze wschodu nie dokopuje tyle swoim rodakom, co autor „Małego palca Buddy”.
Ta książka nie ma fabuły – przynajmniej nie w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. Stanowi ona raczej ciąg luźnych, niekiedy tylko powiązanych ze sobą głównymi postaciami tego komicznego dramatu scen. A i główne persony są dość nietypowe. Są to bowiem obdarzone ludzkim umysłem, ludzkimi pragnieniami i słabościami owady: komary, mrówki, muchy, ćmy, żuki gnojarze, karaczany – całe to obrzydlistwo, którego człowiek wolałby zapewne nigdy nie oglądać na oczy. Pielewin jednak ani na moment nie pozwala nam zapomnieć, że owa antropomorfizacja – bliższa Franzowi Kafce niż bajkom Ezopa czy La Fontaine’a – stanowi jedynie kostium, wybieg, ucieczkę w świat nierealny tylko po to, aby z jeszcze większą zadziornością i jaskrawością opisać to, co dzieje się (a raczej: działo się lat temu dziesięć) dokoła pisarza. Nie brak w „Życiu owadów” symbolicznych obrazów, których patetyzm i podniosłość w tym samym zdaniu przeistacza się w moralny upadek i zgniliznę. Tak jak Polacy cieszyli się z odzyskanego w 1918 roku „śmietniska”, tak bohaterowie Pielewina zdają się cieszyć z odzyskanej „kupki gnoju”. Z tą jednak różnicą, że śmietnisko można uprzątnąć, a kupka gnoju jak była podstawą egzystencji, tak nią pozostanie…
Zaczyna się „Życie owadów” komicznie – od filozoficzno-historycznego dyskursu prowadzonego na balustradzie tarasu przez Artura, Arnolda i Sama. Dopiero pod koniec tej scenki dowiadujemy się, że dyskutanci to… komary. Na dodatek jeden z nich pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, co pozwala mu w dalszych partiach powieści dokonywać wielu trzeźwych i intrygujących ocen rzeczywistości. Później bywa jeszcze niekiedy śmiesznie, ale poprzez zabawne obrazki coraz częściej przebija groza beznadziejności, świadomość utraty wiary i ideałów, powolnego, aczkolwiek nieuniknionego staczania się w przepaść. Dla owadów Pielewina, jakimi stali się współcześni Rosjanie, nie ma ratunku – codzienna praca stała się morderczą harówką, która i tak nie potrafi zapewnić godziwego życia. Jakby tego było mało, na wszystkich czyhają nieznane im dotychczas niebezpieczeństwa. Zmienił się bowiem świat wokół nich i zmieniły się rządzące nim prawa. W behawiorystycznym świecie jedyne zastosowanie ma społeczny darwinizm – walka na śmierć i życie, w której nieprzystosowani do nowej rzeczywistości muszą ponieść klęskę. Na tym tle najtragiczniej rysuje się los mrówki Mariny, która najpierw w tragicznych okolicznościach straciła męża, a następnie opuściła ją jedyna i ukochana córka. Młoda mrówka nie chciała bowiem spędzić całego życia w mrowisku, podporządkowując się woli innych. Spragniona świata i uciech, postanowiła czerpać z życia pełnymi garściami.
Powieść obrazuje nie tylko degrengoladę starszego pokolenia Rosjan, ludzi urodzonych i wychowanych jeszcze w Związku Radzieckim. Nie lepiej prezentuje się na kartach „Życia owadów” i młode pokolenie. Zbuntowani, jak wszyscy nastolatkowie, nie potrafią jednak przekuć swego buntu w czyn. Zamiast budować, niszczą jedynie to, co zbudowali ich rodzice. Natasza, córka Mariny, postanawia przepoczwarzyć się z mrówki w muchę, bo tym owadom – jej zdaniem – żyje się lepiej. Odchodząc z mrowiska, nie szczędzi matce przykrych słów. Kilkoma słowami rujnuje nie tylko jej żywe jeszcze marzenia o lepszej przyszłości, ale również wspomnienia o szczęśliwej przeszłości. To przepoczwarzenie Nataszy można potraktować jako symboliczne przesłanie całej powieści – zerwanie z komunistyczną przeszłością i mariaż z… Właśnie: z kim lub z czym? Na to pytanie Pielewin nie udziela jednoznacznej odpowiedzi. Biorąc jednak pod uwagę nader pesymistyczną wymowę „Życia…”, za tym zakrętem losu nie kryje się dla Rosjan nic dobrego. Nie oznacza to jednak, że autor „Omon Ra” gloryfikuje przeszłość. Przedstawia ją jedynie jako pewien punkt orientacyjny, punkt wyjścia. Nie ma przy tym Pielewin najmniejszych wątpliwości, iż za zło obecne odpowiedzialny jest właśnie komunizm – ideologia, która pozbawiła Rosjan moralnego kośćca, która rozbroiła ich przed spotkaniem z nowym wrogiem: krwiożerczym kapitalizmem.
Powieści Rosjanina cieszą się w Rosji ogromną popularnością wśród młodzieży i inteligencji. Sam autor nie cieszy się natomiast zbyt wielką atencją u prezydenta Putina (Jelcyn też pewnie do swoich ulubieńców go nie zaliczał). I nie powinno nas to dziwić. Podobnie jak w „Generation »P«” i „Małym palcu Buddy”, tak i w „Życiu owadów” – tu chyba nawet najostrzej – Pielewin poddaje rosyjską rzeczywistość szczegółowej wiwisekcji. Przypomina to jednak coraz bardziej sekcję zwłok, tyle że przeprowadzaną na żywym (jeszcze) organizmie. Organizmie olbrzyma, którego gnijące ciało powoli objadają do kości mrówki, karaczany, muchy i żuki gnojarze…