To już wiemy – Georges Simenon był nie tylko wybitnym autorem powieści kryminalnych, ale również psychologiczno-obyczajowych! Swoją drogą w książkach o komisarzu Maigrecie idealnie łączył oba nurty swojej twórczości. O czym dobitnie przekonuje „Maigret i sobotni klient”, jedna z późniejszych części cyklu o sympatycznym, choć nieustępliwym glinie z Paryża.
Kto zabił? I kogo?
[Georges Simenon „Maigret i sobotni klient” - recenzja]
To już wiemy – Georges Simenon był nie tylko wybitnym autorem powieści kryminalnych, ale również psychologiczno-obyczajowych! Swoją drogą w książkach o komisarzu Maigrecie idealnie łączył oba nurty swojej twórczości. O czym dobitnie przekonuje „Maigret i sobotni klient”, jedna z późniejszych części cyklu o sympatycznym, choć nieustępliwym glinie z Paryża.
Georges Simenon
‹Maigret i sobotni klient›
Pomiędzy 1931 a 1972 rokiem (kiedy to oficjalnie, na siedemnaście lat przed śmiercią, przestał zajmować się twórczością beletrystyczną) Georges Simenon stworzył sto trzy teksty – a dokładniej: siedemdziesiąt pięć powieści i dwadzieścia osiem opowiadań – których bohaterem był komisarz Jules Maigret. Wśród nich omawiane już na łamach „Esensji” książki „
Noc na rozdrożu” (1931), „
Maigret i sąd przysięgłych” (1959) oraz zamykająca cykl „
Maigret i pan Charles” (1972). „Maigreta i sobotniego klienta” autor rodem z belgijskiego Liege napisał w lutym 1962 roku w ciągu zaledwie siedmiu dni, co wcale nie powinno zaskakiwać, skoro dzienna norma pisarska Simenona wynosiła nawet do… osiemdziesięciu stron maszynopisu. Powieść ukazała się jeszcze w tym samym roku zarówno w wersji książkowej, jak i na łamach prasy (w renomowanym centroprawicowym dzienniku „Le Figaro”). W Polsce również najpierw trafiła do gazet. W 1968 roku mogli się z nią zapoznać czytelnicy warszawskiego „Kuriera Polskiego”, cztery lata później – gdańskiej „Gazety Pomorskiej”, a po siedmiu kolejnych – „Echa Krakowa” i łódzkiej „Gazety Robotniczej”. Pierwsza edycja książkowa ukazała się dopiero przed dwoma laty i jest to, co warto zaznaczyć, nowe tłumaczenie tej powieści.
Simenon znowu zadbał o to, aby już początek pochłonął czytelnika bez reszty. W sobotnie dżdżyste styczniowe popołudnie komisarz Maigret wraca do domu z Quai de Orfevres (czyli słynnego Nabrzeża Złotników), gdzie mieści się wydział kryminalny policji paryskiej. Po drodze ma wrażenie, że ktoś za nim idzie, a kiedy pojawia się w swoim mieszkaniu nieopodal bulwaru Richard-Lenoir, czeka tam już na niego roztrzęsiony i podpity mężczyzna, który w ostatnich tygodniach parokrotnie – zawsze w sobotę – pojawiał się w korytarzu przed biurem Maigreta, ale nigdy się z nim nie spotkał. Przedstawia się jako Leonard Planchon i oznajmia, że właśnie ma zamiar zamordować swoją żonę i jej kochanka. Z którymi od dwóch lat mieszka pod jednym dachem! Komisarz, choć zziębnięty i głodny, postanawia wysłuchać cierpliwie swojego niecodziennego gościa i tym samym poznaje niezwykle smutną historię człowieka, którego los nie oszczędzał od najmłodszych lat. Planchon nigdy nie poznał swojego ojca, wychowywała go matka; od najmłodszych lat był nieśmiały i pełen kompleksów, a kontakty z rówieśnikami utrudniało mu kalectwo – tzw. zajęcza warga. Wyuczył się na malarza; po wielu latach, gdy jego szef rozchorował się, kupił od niego firmę. Pewnego dnia w czasie zabawy, siedząc samotnie przy stoliku, poznał młodszą od siebie o dziewięć lat, wtedy zaledwie osiemnastoletnią, przybyłą do Paryża z prowincji pokojówkę Renée. Dziesięć miesięcy później pobrali się, a po roku przyszła na świat ich córka Isabelle.
Mogłoby się wydawać, że szczęście wreszcie uśmiechnęło się do Leonarda. Ale nic z tego. Żona, jak się okazało, zdradzała go z pracownikami, aż wreszcie związała się na dłużej z niejakim Rogerem Prou. Planchon tak bardzo obawiał się odejścia Renée, że nawet nie zwolnił jej kochanka z pracy, co z kolei rozzuchwaliło oboje do tego stopnia, iż postanowili zamieszkać razem. Pan domu został wyeksmitowany z sypialni małżonki i wylądował na łóżku polowym w kuchni. Rozmowa Maigreta z Planchonem to przejmujący obraz upadku człowieka, którego miłość pcha do trudno pojmowalnego samoupokarzania. Trudno się więc dziwić, że komisarz, mimo głodu, wsłuchuje się w tę rozdzierającą serce spowiedź. Ale przecież jest profesjonalistą, choć rozumie sytuację Leonarda, musi zrobić wszystko, aby nie dopuścić do zbrodni; z drugiej strony – nie może go aresztować, bo przecież do tej pory nie zrobił on nic złego, ba! nie użył nawet gróźb karalnych wobec zdradzieckiej żony i jej kochanka. Ich spotkanie kończy się więc prośbą Maigreta o codzienny kontakt telefoniczny. To, jak można sądzić, da mu pewność, że nie doszło do żadnej tragedii; zagwarantuje mu także czas na zapoznanie się z sytuacją panującą w domu Planchonów. Pogrążający się w alkoholizmie Leonard, nie chcąc patrzeć na Renée w objęciach Rogera, wieczory i noce spędza w knajpach na Montmartrze. Z jednej z nich w poniedziałek dzwoni do komisarza, ale ani we wtorek, ani w środę już się nie odzywa. Pełen obaw, Maigret wkracza do akcji.
Jak większość powieści Simenona o komisarzu Maigrecie, ta również nie jest zbyt długa. Ale też jej fabuła nie należy do skomplikowanych – nie ma tu ani szeroko zakrojonego śledztwa, które odkrywa jakieś tajemnice z przeszłości, ani pościgów ulicami Paryża, a już tym bardziej strzelanin. Wszystko w zasadzie zostaje wyłożone na stół już w dwóch pierwszych rozdziałach, kiedy to Planchon opowiada, co ma zamiar zrobić i dlaczego. Mogłoby się wydawać, że belgijski pisarz już we wstępie spalił temat. Nic bardziej mylnego jednak – od tego momentu czytelnik jest bowiem wciąż zaskakiwany, zwłaszcza prawdomównością Renée i Rogera, których zeznania pokrywają się praktycznie w stu procentach z tym, co w sobotnie popołudnie komisarz usłyszał od Leonarda. Z jedną tylko różnicą – że to nie para kochanków nagle zniknęła, ale ten, który życzył im jak najgorzej. Zbrodniarze w powieściach Simenona najczęściej okazują się ludźmi bardzo nieszczęśliwymi i żałosnymi, nie ma wśród nich geniuszy zła czy „Napoleonów zbrodni”, jak chociażby słynny profesor Moriarty (przeciwnik Sherlocka Holmesa). Przekraczają granice moralności, bo zmusza ich do tego sytuacja, bo nie są w stanie oprzeć się własnym namiętnościom, jakiekolwiek byłyby ich źródła. Planchon jest tego idealnym przykładem. Tyle że Leonard nikogo nie zabił. a przynajmniej nic na to nie wskazuje.
„Maigret i sobotni klient” urzeka nastrojem – mrocznym i niepokojącym. Ale poza tym to bardzo gorzka lektura. Dotarłszy do finału, trudno cieszyć się sukcesem komisarza. Zło zostanie ukarane? Owszem. Ale to wcale nie oznacza, że Dobro zwycięży. I tak jest w większości powieści kryminalnych Simenona. Bywają niejednoznaczne – i pewnie także z tego powodu do dzisiaj znajdują zagorzałych wielbicieli. Bo dzięki temu zmuszają do myślenia i stawiają przed bardzo istotnymi dylematami moralnymi, które należy rozstrzygać we własnym sumieniu. Książka została przeniesiona na mały ekran w połowie lat 80. ubiegłego wieku jako jeden z odcinków realizowanego w latach 1967-1990 serialu „Les enquêtes du commissaire Maigret”. W tytułowego bohatera wcielił się, zmarły przed dwunastu laty, Jean Richard, który zagrał tę postać – uwaga! – osiemdziesiąt osiem razy. I tym chociażby pobił na głowę takie tuzy kina francuskiego, jak Jean Gabin, Albert Préjean czy Bruno Cremer.