Zaskakująco często Georges Simenon umieszczał akcję swoich powieści w nadmorskich miejscowościach Francji bądź Holandii. Być może pociągał go ten niezwykły klimat miasteczek portowych, z których każde, nawet najmniejsze, pełniło rolę okna na świat. „Maigret w portowej kafejce” wpisuje się właśnie w tę niecodzienną fascynację pisarza. I nawet jeśli trudno książkę tę zaliczyć do najbardziej udanych dzieł Belga, czas poświęcony na jej lekturę nie będzie straconym.
Ryba i człowiek psują się od głowy
[Georges Simenon „Maigret w portowej kafejce” - recenzja]
Zaskakująco często Georges Simenon umieszczał akcję swoich powieści w nadmorskich miejscowościach Francji bądź Holandii. Być może pociągał go ten niezwykły klimat miasteczek portowych, z których każde, nawet najmniejsze, pełniło rolę okna na świat. „Maigret w portowej kafejce” wpisuje się właśnie w tę niecodzienną fascynację pisarza. I nawet jeśli trudno książkę tę zaliczyć do najbardziej udanych dzieł Belga, czas poświęcony na jej lekturę nie będzie straconym.
Georges Simenon
‹Maigret w portowej kafejce›
Postać komisarza Jules’a Maigreta po raz pierwszy pojawiła się na stronach powieści „Pietr-le-Letton” wydanej przez Georges’a Simenona w maju 1931 roku (a napisanej dokładnie rok wcześniej). Książkę tę, nie bez powodu, bardzo szybko, bo już po dwóch latach, przetłumaczono na język polski jako „Tajemniczy sobowtór”; kolejne wydania nad Wisłą miały już zupełnie inne, dużo lepsze z marketingowego punktu widzenia, tytuły: „Maigret i goście z Europy Wschodniej” (1993) oraz „Maigret i przybysz z Krakowa” (2004). Jeszcze w tym samym roku Belg opublikował dziesięć kolejnych dzieł z nieco mrukliwym, ale na ogół wzbudzającym sympatię policjantem z Paryża w roli głównej. „Maigret w portowej kafejce” był dziewiątym na liście. Simenon napisał tę powieść w lipcu 1931 roku – podczas długich wakacji, które spędzał na cumującej w miasteczku Morsang-sur-Seine barce „L’Ostrogoth”. Światło dzienne ujrzała ona już miesiąc później nakładem paryskiego wydawnictwa Fayard. Co ciekawe, w tym samym czasie pisarz pracował nad kryminałem „La folle d’Itteville”, który trafił na półki księgarskie dokładnie w tym samym czasie co „Portowa kafejka”. Ewenementem był zaś fakt, że ten niezbyt obszerny tekst zdobiły liczne fotografie wykonane przez skandalizującą artystkę pochodzenia niemieckiego Germaine Krull (notabene urodzoną w Poznaniu w 1897 roku).
Czytelnicy polscy poznali tę odsłonę przygód Maigreta dopiero w 1957 roku, kiedy to – pod tytułem „Gospoda »Pod dzielnym żeglarzem«” – wydrukowały ją dwa poczytne w tamtych latach czasopisma: warszawska „Trybuna Mazowiecka” oraz katowicka „Trybuna Robotnicza”. Po paru dekadach po książkę postanowiło sięgnąć Wydawnictwo Dolnośląskie, które zamówiło nowe tłumaczenie i nadało jej nowy tytuł. Powieść była też trzykrotnie przenoszona na ekran, za każdym razem jako jeden z odcinków serialu. Pierwsi zrobili to Brytyjczycy w 1963 roku, następnie Holendrzy (pięć lat później), a dopiero na końcu Francuzi (po kolejnych dziewięciu latach). W postać stróża prawa wcielali się zaś odpowiednio: Rupert Davies, Jan Teulings oraz Jean Richard. Najbliższa oryginałowi – nie tylko dlatego, że zachowała oryginalny tytuł książki („Au rendez-vous des Terre-Neuvas”) – była ostatnia z adaptacji, co zresztą dziwić chyba nie powinno. Mimo że Belg pisał „Portową kafejkę”, odpoczywając – w bardzo typowy dla siebie sposób, a więc ślęcząc nad maszyną do pisania – mniej więcej pięćdziesiąt kilometrów na południe od Paryża, jej akcję umieścił w Górnej Normandii, w miasteczku Fécamp nad kanałem La Manche. Co jest jak najbardziej zrozumiałe, gdy zdamy sobie sprawę z tego, że jej głównymi bohaterami, oczywiście poza policjantem, są marynarze dalekomorscy.
A wszystko zaczyna się bardzo niewinnie. Komisarz i jego małżonka szykują się bowiem do urlopu, który rokrocznie – od dwunastu już lat – spędzają na wsi w Alzacji u rodziców pani Maigret. Plany ulegają jednak zmianie, kiedy funkcjonariusz policji paryskiej otrzymuje alarmujący list od swego dawnego kolegi szkolnego, a obecnie nauczyciela w prowincjonalnej szkółce w Quimper. Czyta w nim o tajemniczej śmierci kapitana statku „Ocean” Octave’a Falluta, który został zamordowany od razu po powrocie do Francji z odłowów u wybrzeży Nowej Funlandii. O zbrodnię oskarżono i w konsekwencji aresztowano młodego radiotelegrafistę, dwudziestoletniego Pierre’a Le Clinche’a, który jeszcze nie tak dawno był uczniem profesora Jorissena. Ten zaś jest przekonany o niewinności chłopaka i prosi o pomoc Maigreta; tylko on, stary przyjaciel Jules – teraz „ważna figura w Policji Kryminalnej” – może, jego zdaniem, uchronić młodzieńca od niesprawiedliwego osądu. Komisarz ulega tej prośbie i, przekonawszy małżonkę, by choć raz odpuścić sobie uroki alzackiej wioski na rzecz plaży normandzkiej, oboje ruszają na północ. Pobyt Maigreta w Fécamp jest nieoficjalny, można więc powiedzieć, że – mimo wsparcia ze strony miejscowych funkcjonariuszy – tym razem pełni on raczej rolę prywatnego detektywa. A robi to tym chętniej, że namawia go do tego narzeczona Le Clinche’a, pełna uroku, nawet jeżeli nie powalająca urodą, panna Marie Léonnec.
Jak to często w miasteczkach portowych bywa, aby w miarę dokładnie rozeznać się w sytuacji, wystarczy odwiedzić położoną nieopodal doku knajpę. Maigret wpada więc na piwo do „Rendez-vous des Terre-Neuvas”, gdzie przepijają swoje ciężko zarobione pieniądze marynarze z trałowca „Ocean”. Jest wśród nich znany komisarzowi z Paryża drobny cwaniaczek i kombinator Mały Lolo. Choć niezbyt chętnie, to jednak opowiada co nieco o ich wyjątkowo nieszczęsnym rejsie, który obfitował w wiele dramatycznych zdarzeń. Zaczęło się od tragicznego wypadku chłopca okrętowego, potem były nieudane połowy dorsza, wreszcie – dziwne zachowanie kapitana, które niektórzy z członków załogi uznali nawet za przejaw szaleństwa. Aż wreszcie Fallut zginął. Prywatne dochodzenie komisarza prostą drogą prowadzi go do rozwiązania zagadki. Należałoby wręcz rzec – zbyt prostą. I chociaż pisarzowi udało się uniknąć niezręcznej sytuacji, związanej ze zbyt wczesnym odkryciem prawdy przez czytelnika, trudno po dotarciu do ostatniej strony nie mieć wrażenia, że tym razem autor zrobił zdecydowanie za mało, aby odpowiednio zmylić tropy. Być może dlatego, że wtedy wciąż jeszcze uczył się, jak pisać kryminały.
„Portowej kafejce” brakuje przede wszystkim rozmachu. Od samego początku rozgrywka zostaje ograniczona do opisu rywalizacji dwóch osób – niewyrobionego jeszcze w swym fachu radiotelegrafisty i doświadczonego, będącego już w zasadzie u kresu kariery zawodowej kapitana statku. Maigret skupia się przede wszystkim na udowodnieniu niewinności Le Clinche’a; odnalezienie prawdziwego zabójcy Falluta wydaje się tym razem sprawą drugorzędną. Co prowadzi do tego, że komisarz, zamiast rozglądać się coraz szerzej, aby zyskać pełną panoramę wydarzeń, głównie analizuje to, co łączyło (względnie dzieliło) dwie wyżej wskazane postaci. I chociaż ostatecznie także dzięki temu dociera do właściwego rozwiązania, gdyby ktoś stwierdził, że zostało mu ono podane przez Simenona na tacy, nie byłby wcale taki odległy od prawdy. Za słabość „Portowej kafejki” można uznać również brak pogłębionych portretów psychologicznych bohaterów; przyczyny ich postępowania każe się czytelnikowi brać na wiarę, znacznie mniej przekonująco, niż zazwyczaj w powieściach Simenona, wypada ich uzasadnienie. Może dlatego, że Le Clinche, czyli główny podejrzany, jest denerwująco nijaki, a wprowadzona do fabuły jako główny motor napędowy Adèle Noirhomme – zwyczajnie irytująca. Na dodatek swoim buńczucznym i aroganckim zachowaniem zawłaszcza ona książkę do tego stopnia, że spycha na plan dalszy nawet samego Maigreta.