Któż by się spodziewał, że biografia jednego z najznamienitszych polskich twórców literatury dziecięcej będzie aż tak polityczna? A jednak. Brzechwa, choć słynął z poczucia humoru, ciepła, uczynności i uczciwości, przez nam współczesnych bywa oceniany bardzo krytycznie i to wcale nie za „Kaczkę dziwaczkę”.
Poeta, co chciał być poważ(a)ny
[Mariusz Urbanek „Brzechwa nie dla dzieci” - recenzja]
Któż by się spodziewał, że biografia jednego z najznamienitszych polskich twórców literatury dziecięcej będzie aż tak polityczna? A jednak. Brzechwa, choć słynął z poczucia humoru, ciepła, uczynności i uczciwości, przez nam współczesnych bywa oceniany bardzo krytycznie i to wcale nie za „Kaczkę dziwaczkę”.
Mariusz Urbanek
‹Brzechwa nie dla dzieci›
Jan Lesman urodził się w 1898 na terenie dzisiejszej Ukrainy w rodzinie o żydowskich korzeniach. Jego ojciec imał się różnych zajęć, dłuższy czas pracował na kolei, gdzie był często przerzucany wraz z rodziną z miejsca na miejsce. Mały Jan nie miał więc jednego domu i dopiero powojenna Warszawa stała się dla niego przystanią. Choć mówił bardzo dobrze także po rosyjsku, zawsze uważał się za Polaka. Pseudonim „Brzechwa” zaproponował mu kuzyn Bolesław Leśmian, aby odróżnić dokonania literackie jednego od drugiego. Pomimo tego niemal do końca życia unosił się nad bajkopisarzem duch zdecydowanie bardziej cenionego przez krytyków stryjecznego kuzyna. Życie rodzinne prowadził Brzechwa nieustatkowane: żenił się trzykrotnie, co nie przeszkadzało mu w nawiązywaniu innych znajomości z kobietami. Z córką z pierwszego związku przez długie lata nie utrzymywał żadnych stosunków. Nie stronił od papierosów, alkoholu, gry w karty i pięknych kobiet. Bawić się lubił i umiał, w towarzystwie zwykle wiódł prym.
Brzechwa marzył o karierze poety, jednak pierwsze jego próby literackie nie były wysoko cenione przez krytykę, wręcz przeciwnie – zarzucano mu wtórność, schematyczność, miałkość i zbędne eksperymenty (w czasie, gdy znajdował się pod wpływem futurystów). Zamiast więc poświęcić się życiowej pasji ukończył studia prawnicze i w okresie międzywojennym zarabiał przede wszystkim jako adwokat. Mało kto pewnie o tym wie, ale Jan Brzechwa był jednym z głównych orędowników uchwalenia prawa autorskiego i autorów części jego zapisów. Był również jednym z założycieli ZAiKS-u, związku, którego powstanie całkowicie zmieniło sposób finansowania sztuki w Polsce. Aż do końca okresu pokoju Brzechwa występował regularnie w sądach jako obrońca pokrzywdzonych artystów, najczęściej literatów i muzyków, których utwory wykorzystywane były niezgodnie z nowymi przepisami. Musiał przebijać się przy tym przez mur niezrozumienia, bowiem niedokształceni sędziowie często orzekali wbrew nieznanemu sobie prawu. Dla czytelników może okazać się sporym zaskoczeniem wiedza o rozwiniętym pirackim rynku już w latach 20. i 30. zeszłego wieku. I choć dziś regulacje prawne są pewnie coraz lepsze, a i świadomość społeczna praw autorskich znacznie się zmieniła (rozszerzyła?), to rynek piracki wydaje się zadziwiająco podobny do tego międzywojennego.
Obok działalności prawnej dorabiał sobie, podobnie jak cała literacka śmietanka Warszawy, pisaniem piosenek, skeczy, całych recitali kabaretowych i teatralnych. Zazwyczaj oceniane one były przez krytykę wręcz miażdżąco, ale autorom, jeśli produkowali swoje teksty w odpowiednim (a więc błyskawicznym) tempie, pozwalały się utrzymać. Brzechwa znajdował się w o tyle uprzywilejowanej sytuacji, że byt zapewniało mu wykształcenie prawnicze.
Z życiem Brzechwy wiąże się ciągłe niespełnienie. Marzył o karierze poety, prawdziwego poety na wzór poważanych Skamandrytów, do których pretendował, lecz krytyka naprawdę doceniła dopiero jego ostatnie, napisane krótko przed śmiercią liryki. Praca dla rozlicznych, wyrastających jak grzyby po deszczu i równie szybko upadających teatrzyków i kabaretów w okresie międzywojnia to w gruncie rzeczy chałturzenie, z którego w dodatku nie było zadowalającego pieniądza. Za kpinę losu uznawał więc Brzechwa sławę zdobytą jako autor książeczek dla dzieci, choć kuzyn Leśmian właśnie o tych dziecięcych próbach powiedział, „że dopiero te (…) wiersze są całkiem dobre i oryginalne”. Inna sprawa, że pierwsze rymowane wierszyki powstały wcale nie z myślą o najmłodszych, a jako rozrywka dla znudzonego towarzystwa w czasie jednego z wyjazdów, nazwijmy to krajoznawczych. I choć doskonale spełniły swą rolę, to dopiero dzieci prawdziwie je doceniły. Pierwsze tomiki, „Tańcowała igła z nitką” oraz „Kaczka dziwaczka”, ukazały się tuż przed II wojną światową w wydawnictwie należącym do rodziny Mortkowiczów. W ten sposób Brzechwa w wieku 40 lat rozpoczął nieoczekiwaną i chyba nie do końca chcianą karierę wśród najmłodszych czytelników literatury. I choć po wojnie zaczęto go wreszcie wydawać (i to, dzięki powiązaniom z nowo powstałym Czytelnikiem, w olbrzymich nakładach), to właśnie poezja dziecięca stała się jądrem jego twórczości, zapewniając mu miejsce w annałach literatury, na które nie zasłużyłby twórczością dla dorosłych.
Oczywiście w karierze pisarskiej Brzechwy współcześni krytykanci dopatrują się znaczących niekonsekwencji, pracy na rzecz wrogiego ustroju, ideowego zaangażowania w sprawy moralnie wątpliwe, braku wartości patriotycznych i pedagogicznych (to ostatnie wypominano mu przez większość życia) i tak dalej. Jasne, dziwić może, że przed drugą wojną wynosi w lirykach na piedestał Piłsudskiego, by po wojnie to samo czynić ze Stalinem. Zrozumiałe, że niektórych może brzydzić propaganda, jaką uprawiał w okresie stalinizmu, choć jak doskonale wiemy nie ma w Polsce pisarzy, którzy w tym czasie tworzyli i całkowicie wystrzegali się związków z polityką. Śmieszyć swą naiwnością Brzechwa może, gdy po wojnie toczy za pośrednictwem mediów spór z poetą Marianem Hemarem o sprawy narodowe, a także parę razy później, gdy pisze peany na cześć socjalizmu lub wykpiwa na różne sposoby „Zachód” (co ciekawe w tym samym czasie bywał przez władze krytykowany za „bezideowość” czy zbyt małe zaangażowanie w dzieło tworzenia nowej Polski w swej liryce), a także wtedy, gdy poddaje krytyce nowoczesną poezję bądź malarstwo. Kwestią zasadniczą jest, czy chcemy mu wypominać przeciętne wiersze o socjalizmie, czy pamiętać za rewelacyjną poezję dziecięcą, w której odnalazł się po mistrzowsku i gdzie tylko Tuwim miał z nim szanse konkurować.
W ostatnich rozdziałach biografii Urbanek pokazuje, że wokół osoby Brzechwy wciąż toczą się spory. Jego patriotyzm, a nawet polskość są podawane w wątpliwość, etatowi strażnicy moralności pierwsi rzucają kamieniami, żeby sparafrazować biblijną frazę. Na przestrzeni ostatniej dekady w co najmniej kilku miastach Polski dyskutowano, i to często zażarcie, czy Brzechwa nadaje się na patrona placówki oświatowej lub ulicy. Zazwyczaj na szczęście zwycięża w tych sporach zdrowy rozsądek.
Pisząc o Brzechwie Mariusz Urbanek stara się zachować rzeczowy dystans i obiektywizm, ale czytelnik nawet przez moment nie może wątpić w jego sympatię dla poety. Co wcale nie dziwi, bo biografie chyba zawsze powstają albo z miłości, albo z nienawiści. Nie przeszkadza to autorowi pisać rzetelnie, a nawet od czasu do czasu krytykować postawę poety, kiedy uznaje to za wskazane. Cieszy niezmiernie, że odkurzono wreszcie postać Jana Brzechwy, który w świadomości szerokich rzesz czytelników całkowicie skrył się za zabawnymi wierszykami i powieściami o Panu Kleksie. Pierwsze dwa-trzy rozdziały nie są wprawdzie szczególnie porywające, czuć, że brakło źródeł dla opisania dzieciństwa i młodości poety, ale książka nabiera rumieńców z każdą kolejną stroną. Czytelnicy otrzymują tym samym interesujący, nie pozbawiony kontrowersji i stosunkowo szeroki obraz życia jednego z najwybitniejszych twórców literatury dziecięcej. Choć ów to ostatnie określenie uznałby pewnie za złośliwą ironię.