Dlaczego nasze miasta są oszpecone tysiącami bezsensownych reklam? Dlaczego na nowych przedmieściach nie ma dróg, sklepów i przedszkoli? Dlaczego w pięknych polskich kurortach pozwala się na budowę szpetnych kolosów dla niepoznaki nazywanych hotelami? „Wanna z kolumnadą” Filipa Springera to książka dla tych, którzy codziennie zadają sobie tego typu pytania, sprowadzające się w zasadzie do jednej kwestii: dlaczego w Polsce jest tak brzydko?
Jest brzydko, ponieważ tak nam się podoba
[Filip Springer „Wanna z kolumnadą” - recenzja]
Dlaczego nasze miasta są oszpecone tysiącami bezsensownych reklam? Dlaczego na nowych przedmieściach nie ma dróg, sklepów i przedszkoli? Dlaczego w pięknych polskich kurortach pozwala się na budowę szpetnych kolosów dla niepoznaki nazywanych hotelami? „Wanna z kolumnadą” Filipa Springera to książka dla tych, którzy codziennie zadają sobie tego typu pytania, sprowadzające się w zasadzie do jednej kwestii: dlaczego w Polsce jest tak brzydko?
Filip Springer
‹Wanna z kolumnadą›
Część z nas przeżywa to po powrocie z zagranicznych wakacji, a Filip Springer od opisu symptomów zaczyna swoją książkę. Wracamy z Pragi do Warszawy, z Drezna do Poznania czy choćby z Ahlbeck (kurort bałtycki na Uznamie) do Świnoujścia. Po pierwsze widzimy setki mniej lub bardziej odrażających tablic reklamowych, które rzekomo (bo nie ma na to żadnych dowodów) mają przyciągać klientów i napędzać koniunkturę. Po drugie w oczy rzuca się tandetna zabudowa, zazwyczaj im nowsza, tym gorsza. Domy o prostackich kształtach i prymitywnych elewacjach, nijak nie pasujące do otoczenia. Co powoduje, że na północ, południe czy zachód od Polski jest ładnie, a u nas szpetnie?
Springer nie udziela satysfakcjonującej odpowiedzi. Satysfakcjonującej w tym sensie, że po prawidłowym zdiagnozowaniu przyczyn choroby można próbować planować terapię. Zamiast tego mamy cykl doskonale uzupełniających się reportaży, które dokładnie opisują mechanizmy determinujące to, jak wygląda nasz kraj. Autor zarysowuje kolejne problemy, a potem dociera za kulisy. Zbiera opinie zarówno tych, którzy z powodu brzydoty cierpią, jak i tych, którym ona nie przeszkadza, ponieważ sami są za nią odpowiedzialni. Odwiedza miasta, opisuje ich centra i przedmieścia. Nie ogranicza się do estetyki, analizuje także skutki społeczne i ekonomiczne.
Najważniejsza informacja pojawia się w środku książki. Zgodnie z badaniami opinii publicznej brzydota w zasadzie nikomu w Polsce nie przeszkadza. Większość mieszkańców miast uważa, że tablice reklamowe upiększają przestrzeń publiczną. Mieszkańcy bloków pomalowanych w zielono-różowo-błękitne pasy i prostokąty cieszą się, a gdy jakiś nawiedzony architekt proponuje, że za darmo zaprojektuje coś, co wygląda przyzwoicie, buntują się. Deweloperzy mogą śmiało zabudowywać przedmieścia tandetnymi segmentami i wykończonymi styropianem blokami, ponieważ w Polsce wciąż jest kilkaset tysięcy rodzin bez własnego lokum, więc ktoś to na pewno kupi.
Jakiż to wygodny argument – żyjemy w demokratycznym państwie, więc niech będzie tak, jak się podoba większości. Dlaczego jednak tego typu argumentacja miałaby dotyczyć wyłącznie urządzania przestrzeni publicznej? Wszak przewrotnie można powiedzieć, że większość ludzi nie ma ochoty uczyć się w szkołach, chodzić do lekarza ani odkładać na emeryturę, nie mówiąc już o płaceniu podatków.
O tej powszechnej akceptacji dla szpetoty doskonale wiedzą urzędnicy i politycy, więc bunty i działania aktywistów są mało skuteczne. Springer opisuje trwającą przez kilka lat kampanię mającą na celu zmiany estetyczne w Łodzi. Jej uczestnicy po latach przyznają, że w zasadzie nic nie udało się osiągnąć.
Nasze gusta efektywnie utrwala prawo. To, które reguluje kwestie estetyczne, jest nieskuteczne, a jego łamanie jest bardzo opłacalne. Od każdej decyzji mającej na celu poprawę wyglądu jakiegoś miejsca (np. poprzez usunięcie samowolnie zainstalowanej reklamy) można się odwołać, a jak się nie uda, to dolegliwość grzywien jest nieznaczna. Z kolei regulacje urbanistyczne są tak skonstruowane, że nawet przy dobrej woli samorządowych planistów nic się nie da zrealizować, ponieważ będzie to zbyt drogie. Zresztą tej dobrej woli w polskich gminach jest niewiele, dominuje bezmyślność.
Sądząc po tym, jak trudno kupić „Wannę z kolumnadą”, książka jest prawdziwym hitem. Czytając ją zastanawiałem się, kim byli inni nabywcy. Jeśli, tak jak ja, byli to ludzie dostający mdłości na widok tego, co codziennie oglądają wychodząc z domu, lektura musiała być dla nich bardzo dołująca. Z książki Springera zieje bowiem beznadzieją. Jako rzetelny reportażysta autor skupił się na opisie rzeczywistości. Ta zaś jest ponura i nic nie wskazuje na to, aby cokolwiek miało się poprawić. Springer wielokrotnie odwołuje się do twardych danych i zebranych informacji, które nie poddają się żadnej interpretacji – po prostu jest jak jest.
Reportaże Filipa Springera nie niosą pozytywnego przesłania. Są boleśnie prawdziwą refleksją na temat tego, co każdy może zobaczyć, a niewielu zauważa – refleksją bogato ilustrowaną, co dodatkowo wzmacnia realizm i siłę przekazu. Czytając zastanawiałem się, co przyświecało autorowi. Mogę domyślać się, że dokuczała mu świadomość, iż Polak lubi co prawda mieć elegancką kuchnię i łazienkę, ale to, co za oknem, nic już go nie obchodzi. Wydanie „Wanny z kolumnadą” powinno być pierwszym etapem na drodze do zmiany narodowej świadomości – póki większość nie zrozumie, jak zła jest sytuacja, nie będzie woli, aby cokolwiek zmienić.
Jednak mnie marzy się, żeby przeczytali ją przede wszystkim polscy decydenci, ludzie, którym zawdzięczamy to, że Polska tak bardzo różni się od innych państw europejskich. Może coś zrozumieją? Dlatego też bardzo liczę na to, że książka trafi do urzędów. Być może, gdy biurokrata lub lokalny polityk ją przeczyta, zorientuje się, że to o nim. Niech „Wanne z kolumnadą” przejrzy small-businessman i niech do jego świadomości dotrze, że szpecąca otoczenie tablica reklamująca jego firmę nie przynosi mu prawdopodobnie żadnych korzyści. Wreszcie może kolejny rodak decydujący się na stawianie domu zrozumie, że przyzwoity projekt budynku nie jest wiele droższy od chały, jaką za 1% kosztów budowy można kupić za pośrednictwem popularnych magazynów budowlanych.