Po opublikowaniu trzech tomów „Kwartetu olandzkiego” Johan Theorin postanowił zrobić „skok w bok” i napisać powieść, której bohaterów uwolniłby od dołującego klimatu bałtyckiej wyspy. W efekcie powstał „Święty Psychol” – kto wie, czy nie najbardziej depresyjna książka Szweda. Problem w tym, że choć odpowiedniego klimatu jej nie brakuje, to jednak od strony fabularnej pozostawia dużo do życzenia.
Wariaci od Świętej Patrycji
[Johan Theorin „Święty Psychol” - recenzja]
Po opublikowaniu trzech tomów „Kwartetu olandzkiego” Johan Theorin postanowił zrobić „skok w bok” i napisać powieść, której bohaterów uwolniłby od dołującego klimatu bałtyckiej wyspy. W efekcie powstał „Święty Psychol” – kto wie, czy nie najbardziej depresyjna książka Szweda. Problem w tym, że choć odpowiedniego klimatu jej nie brakuje, to jednak od strony fabularnej pozostawia dużo do życzenia.
Johan Theorin
‹Święty Psychol›
Otwierająca tak zwany „Kwartet olandzki”, debiutancka powieść Johana Theorina „
Zmierzch” (2007), była jak potężne uderzenie obuchem. Zachwycało w niej niemal wszystko: sięgająca odległej przeszłości skomplikowana intryga kryminalna, rozbudowany wątek obyczajowy, mocna podbudowa psychologiczna, wreszcie – niepowtarzalny klimat Olandii. Nic dziwnego, że książka zebrała świetne recenzje, a czytelnicy z niecierpliwością i niepokojem oczekiwali na kolejne odsłony cyklu. „
Nocna zamieć” (2008), choć już nie tak mistrzowska w wykonaniu jak jej poprzedniczka, wciąż trzymała wysoki poziom, zaskakując przede wszystkim potężną dawką grozy, makabry i mistycyzmu. Magia miejsca – wyspy na Morzu Bałtyckim – wciąż jeszcze działała. Niestety, przy trzecim podejściu, jakim okazała się „
Smuga krwi” (2010), czar prysł. Powieść była niespójna i rozwlekła, a fabuła mocno wydumana. Być może dlatego pisarz postanowił na jakiś czas opuścić Olandię i trochę odpocząć od swej sztandarowej serii. Nie oznaczało to jednak, że chce wziąć dłuższy rozbrat z piórem. Po roku bowiem na półkach księgarskich w Szwecji zagościł „Święty Psychol”.
W powieści tej jednym z najlepszych elementów jest tytuł. Tak dobry, że w zasadzie spycha w cień wszystko pozostałe – bohaterów, intrygę i wykreowany przez Theorina świat. Zarazem jednak tak dużo obiecujący, że czytelnik, dotarłszy do finału, ma pełne prawo czuć się zawiedzionym. Główną postacią dramatu jest Jan Hauger, singiel przed trzydziestką, pełen traum wyniesionych z dzieciństwa i wczesnej młodości, wciąż niepotrafiący ułożyć sobie życia. W głowie dojrzałego już przecież mężczyzny ciągle siedzi rozpamiętujący przeszłość, mimozowaty nastolatek, starający się uspokoić drzemiące w nim demony poprzez tworzenie komiksu o superbohaterze Lękliwym, którego pierwowzorem jest on sam. Przynajmniej w takiej formie może rozprawić się ze wszystkimi swoimi wrogami. To, co ukształtowało osobowość Jana i naznaczyło go – równie dobrze można by stwierdzić, że skrzywiło – na przyszłość, to jego kilkudniowy pobyt w Kapedimie (to akronim od Kliniki Psychiatrii Dzieci i Młodzieży), gdzie znalazł się po nieudanej próbie samobójczej. Dopiero w tym miejscu, odizolowany od rzeczywistości, odnalazł pierwszą przyjazną sobie duszę – czternastoletnią Alice Rami, jak on niepogodzoną ze światem i jak on utalentowaną muzycznie.
Kilka lat po wspólnym z Janem pobycie w młodzieżowym „wariatkowie” Alice zaczęła robić karierę w show-biznesie; nagrała nawet płytę, która stała się ulubionym albumem Haugera. Niestety krótko potem zniknęła ze sceny i słuch po niej zaginął. Musiało znów minąć kilka lat, aby do chłopaka dotarły kolejne, bardzo niepokojące, informacje na temat piosenkarki – niestabilna psychicznie i emocjonalnie, trafiła ponoć na kurację do Regionalnej Kliniki Sądowo-Psychiatrycznej Świętej Patrycji w, położonej mniej więcej godzinę drogi od Göteborga, miejscowości Valla. Klinika ta jest de facto luksusowym szpitalem psychiatrycznym, do którego obok pacjentów zupełnie niegroźnych dla otoczenia, trafiają również zwyrodnialcy i seryjni mordercy, jak na przykład podejrzewany o zabójstwa młodych chłopców Ivan Rössel. Dowiedziawszy się o miejscu pobytu Alice, Jan postanawia się tam przenieść. Theorin zaś spieszy mu z pomocą i sprawia, że w działającym przy ośrodku przedszkolu „Polana” zwalnia się etat wychowawcy. A że Hauger ma już doświadczenie w tym fachu, na dodatek jego delikatna powierzchowność wzbudza zaufanie – dostaje pracę. Tak trafia do miejsca przez mieszkańców Valli zwanego potocznie „Świętym Psycholem”.
Przedszkole na pozór nie różni się niczym od innych tego typu placówek. Oczywiście poza tym, że uczęszczają do niego dzieci osób zamkniętych za kratkami. Jakby tego było mało, dzieci te mają prawo odwiedzać swoich rodziców w szpitalu, a eskortują ich tam specjalnym podziemnym przejściem wychowawcy. Jan też postanawia z niego korzystać podczas nocnych dyżurów. Szybko zresztą okazuje się, że nie jest jedyną taką osobą, że swoje tajemnice i plany mają również inni pracownicy „Polany”. Tworząc „Kwartet olandzki”, Johan Theorin nauczył się żonglować stylami; nie inaczej jest w przypadku „Świętego Psychola”. Raz mamy w powieści do czynienia z klasycznym – można by rzec: Hitchcockowskim – thrillerem psychologicznym, innym znów razem zaczynają dominować elementy z pogranicza horroru i literatury grozy, a ostatecznie wszystko podlane zostaje sosem mocno ckliwego melodramatu. Psychologicznie jest to nawet wiarygodne, ale fabularnie – wybaczcie potoczność – średnio trzyma się kupy. Irytujący jest już sam główny bohater – często niezdecydowany, naiwny, nierzadko robiący to, czego absolutnie powinien się wystrzegać, jeśli czytał bądź oglądał chociażby jeden rasowy dreszczowiec w życiu.
„Świętemu Psycholowi” dużo brakuje do oryginalności. Powieść ma konstrukcję podobną do setek innych kryminałów rodem ze Skandynawii. Punktem wyjścia jest dramatyczny epizod z przeszłości, który już na zawsze odmienia bohaterów i który warunkuje przyszłe wydarzenia. Chcąc wyolbrzymić tajemnicę (ba! Tajemnicę), autor nie zdradza wszystkiego na początku (w sumie logiczne, prawda?); do odkrycia prawdziwego sensu zamierzchłych zdarzeń prowadzi nas, wciskając pomiędzy akcję rozgrywającą się współcześnie krótkie rozdziały przedstawiające to, co działo się przed laty. Dlatego tak istotne dla fabuły jest, aby fundament całej historii był mocny i niepodważalny, bo w przeciwnym razie cokolwiek zostanie na nim zbudowane, będzie chwiać się już w samych posadach. I tu właśnie tkwi podstawowy problem z książką Theorina – fragmenty opisujące pobyt Jana i Alice w Kapedimie są kompletnie nijakie, nie angażują czytelnika emocjonalnie, nie uwiarygodniają późniejszych wyborów życiowych Haugera. Równie wydumany i mało realistyczny jest, sprawiający wrażenie doczepionego trochę na siłę, wątek Ivana Rössela, zbrodniarza tak inteligentnego, że aż trudno uwierzyć w to, by dał się komukolwiek wykiwać. A jednak! Ale jest też i rzecz, za którą należy szwedzkiego pisarza bez wątpienia pochwalić – to rozwiązanie zagadki Alice Rami i jej kuracji. Bardzo ironiczne, lecz także sadystyczne względem nieszczęsnego Jana. Co tam, należało mu się!