Temat dorastania bohaterów pojawia się w twórczości Ursuli K. Le Guin niejednokrotnie. Chociaż mniej znane od cyklu o Ziemiomorzu, realistyczne „Zewsząd bardzo daleko” i fantastyczne „Dary” również zasługują na uwagę.
Przeczytaj to jeszcze raz: Przejście
[Ursula K. Le Guin „Nowa Atlantyda”, Ursula K. Le Guin „Dary” - recenzja]
Temat dorastania bohaterów pojawia się w twórczości Ursuli K. Le Guin niejednokrotnie. Chociaż mniej znane od cyklu o Ziemiomorzu, realistyczne „Zewsząd bardzo daleko” i fantastyczne „Dary” również zasługują na uwagę.
Ursula K. Le Guin
‹Nowa Atlantyda›
Pomimo ładnych paru lat, które minęły od czasu, gdy ten niepozorny tomik, wypożyczony z biblioteki, trafił w moje ręce, pamiętam wrażenia towarzyszące lekturze – zrozumienie, ulotne odczucie tworzącej się więzi, odnalezienie w utworze jakiejś części samego siebie. Chcąc odświeżyć wspomnienia zajrzałam do sieci; oczywiście wypowiedzi czytelników bywają najróżniejsze – znalazła się osoba, która stwierdziła, że ta książka zmieniła jej życie, inni wspominali ją ciepło nawet po trzydziestu latach, wielu pisało, że żałują, iż nie przeczytali jej, kiedy byli nastolatkami. „Zewsząd bardzo daleko” jest jednym z tych utworów, które potrafią zadomowić się w duszy.
Tekst Le Guin wydaje się bardziej długim opowiadaniem, niż mikropowieścią – zajmuje zaledwie kilkadziesiąt stron małego formatu. To proza obyczajowa, pozbawiona motywów fantastycznych. Zarys nie wydaje się szczególnie oryginalny – główny bohater to chłopak kończący szkołę średnią, nierozumiany przez rodziców i większość rówieśników, przerażony koniecznością wzięcia odpowiedzialności za własne życie. Kluczem do sukcesu utworu jest trafność spostrzeżeń, wiarygodność przedstawianych postaci i sytuacji.
Ta historia wciąż się powtarza – młody, ambitny nastolatek, który woli spędzać czas z nosem w książkach, niż uprawiając sport z kolegami nie czuje się dobrze w otoczeniu rówieśników. Także w domu Owen nie może liczyć na zrozumienie (kapitalna, kąśliwa uwaga, że jego matka chciałaby, aby po pierwsze był zdrowy a po drugie normalny). Choć, oddając sprawiedliwość drugiej stronie – rodzice chłopaka nie są złymi ludźmi; chcą dobrze, tyle, że pragną dać synowi to, o czym sami marzyli w jego wieku, nie zauważając, iż nastolatek ma inne potrzeby niż oni.
Jeden z bohaterów „Chagi” Iana McDonalda stwierdza, że najważniejsze, kluczowe decyzje, które zaważą na kształcie całego naszego życia musimy podejmować w okresie, kiedy jesteśmy niedoświadczeni i niedojrzali. Choć Owen nie dostrzega tego tak wyraźnie, przeczuwa, że oto nadszedł czas takich wyborów. Przestał być dzieckiem, ale nie jest jeszcze mężczyzną. Wie, że nie chciałby pójść w ślady rodziców i sąsiadów, pragnie innego, ciekawszego życia, któremu nada znaczenie. Poza tym jednak nie jest pewien, jak miałoby ono wyglądać – przebąkuje o studiowaniu na MIT (słynna amerykańska uczelnia techniczna), początkowo jednak jego plany są mało konkretne, trudno także mówić o szalonej determinacji. W pewnym momencie bohater porównuje swój stan do błądzenia we mgle – to etap zawieszenia, rozmycia, gdy nie ma już powrotu do przeszłości a przyszłość budzi jedynie strach.
Wtedy właśnie Owen spotyka dziewczynę, na pierwszy rzut oka zupełnie od niego różną. Natalie od najmłodszych lat chodziła do szkoły muzycznej, ma jasno określone cele i czego jak czego, ale determinacji jej nie brakuje. A jednak chłopak odnajduje w niej bratnią duszę. „Zewsząd bardzo daleko” jest w dużej mierze obrazem przyjaźni, jaka rodzi się pomiędzy tymi dwojgiem. I choć w pewnym momencie bohater dochodzi do wniosku, że skoro są ze sobą tak blisko, to może wartało by uczynić z tego miłość, więź łącząca Owena i Natalie wymyka się szablonowemu wyobrażeniu na temat uczucia pary nastolatków. Chyba najładniej przedstawiona została w momencie, gdy chłopak wspomina popołudnie, jakie spędzili wałęsając się po plaży i rozmawiając. Stwierdza wtedy „byłem na wysokiej górze z przyjacielem”.
Oczywiście nie jest prosto, łatwo i przyjemnie. Znajomość z Natalie nie rozwiązuje problemów Owena i nie zamienia jego życia w sielankę. Pomaga mu jednak odpowiedzieć na kilka ważnych pytań a także lepiej zrozumieć samego siebie.
W maleńkim tomiku mieści się również drugie opowiadanie, ono jednak mnie nie przekonało – sprawia wrażenie dwóch tekstów pociętych i przeplecionych ze sobą. W jednym opisana zostaje wynurzająca się z morskiego dna Atlantyda, drugi to urywki z życia w opresyjnym państwie przyszłości.
Rozpoczęta „Darami” trylogia Le Guin niestety nie doczekała się w Polsce przekładów tomów kolejnych. Z uwagi na niewielką objętość, być może zbiorcze wydanie wszystkich trzech części byłoby lepszym pomysłem, a tak, cieniutka książka w twardej oprawie najwyraźniej nie wzbudziła wystarczającego zainteresowania.
Podobnie jak w przypadku „Zewsząd bardzo daleko” waham się, czy nazwać „Dary” mikropowieścią, czy może bardzo obszernym opowiadaniem. Całość jest dosyć kameralną historią, tym razem toczącą się w fikcyjnym świecie, w którym działa magia. Tu również główną oś stanowi wątek dorastania, przedstawiony z perspektywy głównego bohatera. O ile jednak w „Zewsząd bardzo daleko” narrator był młodym chłopakiem, protagonista „Darów” snuje swoją opowieść po latach, wyraźnie zaznaczając dystans, jaki dzieli go od wydarzeń i tego, kim był u progu dorosłości.
Nieco przypominające Szkocję miejsce, w którym dorasta Orrec, jest surowe i niezbyt gościnne, choć – jak każda górzysta kraina – nie pozbawione dzikiego piękna. Na Wyżynach wielu ludzi, nawet lokalnych panów (zwanych brantorami) żyje biednie, parając się głównie pasterstwem. Klanowe waśnie, najazdy i grabieże bydła są tam na porządku dziennym. Życie jest ciężkie a okoliczności nie pozwalają na okazywanie słabości. Jako jedyny syn brantora Orrec od najmłodszych lat zdaje sobie sprawę z ciążącej na nim odpowiedzialności. Żyje też w ciągłym lęku, że nie sprosta oczekiwaniom. Szlacheckie rody Wyżyn dysponują bowiem tytułowymi darami – dziedzicznymi mocami magicznymi. Niektóre dary pozwalają zabijać, niszczyć, bądź zsyłać chorobę, choć przyjaciółce bohatera, dziewczynie o imieniu Gry, magia pozwala porozumiewać się ze zwierzętami. Zgodnie z tradycją, chłopi pracują dla brantora i jego (lub jej, gdyż w tej kwestii obowiązuje równouprawnienie) rodziny, pan na włościach zaś zobowiązany jest opiekować się nimi, wspomagając się przy tym mocą. Tyle że Orrec staje się coraz starszy a jego dar nie chce się ujawnić.
Inaczej niż wspominany w recenzji „Zewsząd bardzo daleko” Owen, bohater „Darów” jest silnie związany ze swoimi rodzicami. Bardzo kocha matkę, niezwykłą kobietę, która przybyła na ziemie brantorów z odległych Nizin, szanuje i podziwia ojca, pragnie też spełniać jego oczekiwania i cieszy go każdy gest uznania. Niepowodzenia związane z próbami używania mocy stają się jego osobistym dramatem, zwłaszcza, kiedy narasta niebezpieczeństwo grożące ze strony sąsiedniego klanu.
„Dary” nie są jednak tylko kolejną książką o dojrzewaniu i wyborze własnej życiowej drogi. Opowiadają o ludzkiej podłości, niezasłużonej krzywdzie, chorobie i śmierci ukochanej osoby oraz zemście. A także o sile samej opowieści, gdyż matka Orreca przywiozła ze sobą na Wyżyny baśnie, historie i wiersze z rodzinnych stron. Chętnie opowiada je domownikom, spisuje je też dla swojego syna, którego nauczyła czytać. Można pokusić się o twierdzenie, że dla Orreca to właśnie literatura okazuje się darem, najpiękniejszą rzeczą, jaką otrzymał od matki, dziedzictwem i pasją, gdyż chłopak również posiadł umiejętność tworzenia, najbardziej zaś zafascynowała go poezja.
Kiedy czytałam „Dary” po raz pierwszy, zwracałam uwagę głównie na fabułę – zdarzyło mi się zapłakać nad śmiercią jednej z postaci i zadziwić nagłym, dla mnie zupełnie niespodziewanym zwrotem fabularnym, przełamującym schemat, na jakim zdawał się być oparty ten utwór. Wydawało mi się, że za drugim razem lektura będzie dużo mniej zajmująca, z uwagi na znajomość losów postaci. Tak się jednak nie stało – „Dary” sprowokowały do refleksji – nad relacjami rodziców i dzieci, tym, jak często ci pierwsi uważają potomstwo za swoją własność, rodzaj inwestycji na przyszłość. Nie muszą przy tym być źli, więcej nawet – jest dużo trudniej, kiedy są oni porządnymi ludźmi, mającymi swoje racje. Wtedy szantaż emocjonalny, jaki stosują (nawet nieświadomie), jest skuteczny i szkodliwy. Można zastanowić się nad metaforycznym znaczeniem decyzji bohatera o zasłonięciu sobie oczu, nad tym, co symbolizują lata spędzone przez niego w ciemności, w czasie których chłopak niejako zrzekł się odpowiedzialności za samego siebie. Można rozważać rolę bliskich Orrecowi ludzi – zarówno w jego wstąpieniu w mrok, jak i powrocie do światła. W ten sposób utwór Le Guin staje się zaledwie punktem wyjścia, inspiracją dla różnorodnych przemyśleń.
Nie sposób nie wspomnieć o oszczędnie, lecz trafnie nakreślonych postaciach, którym cała historia zawdzięcza życie, a także szczegółach i epizodach, nadających całości wagę. Szkoda, że póki co pozostaje czekanie na to, aż któryś wydawca się zlituje, albo sięgnięcie po „Głosy” i „Moce” w oryginale.
Proszę używać ostrzeżeń przed spojlerami.