Dołącz do nas na Facebooku

x

Nasza strona używa plików cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki. Więcej.

Zapomniałem hasła
Nie mam jeszcze konta
Połącz z Facebookiem Połącz z Google+ Połącz z Twitter
Esensja
dzisiaj: 19 kwietnia 2024
w Esensji w Esensjopedii

Tad Williams
‹Smoczy Tron›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSmoczy Tron
Tytuł oryginalnyThe Dragonbone Chair
Data wydania31 sierpnia 2010
Autor
PrzekładPaweł Kruk
Wydawca Rebis
CyklPamięć, Smutek i Cierń, Osten Ard
ISBN978-83-7510-553-7
Format824s. 150×225mm
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup

Stara szafa
[Tad Williams „Smoczy Tron” - recenzja]

Esensja.pl
Esensja.pl
Czyli powrót do wieku niewinności fantasy. Tad Williams w „Smoczym tronie”, mówiąc oględnie, korzysta z cudzych pomysłów, jednak nie sposób odmówić jego powieści uroku.

Beatrycze Nowicka

Stara szafa
[Tad Williams „Smoczy Tron” - recenzja]

Czyli powrót do wieku niewinności fantasy. Tad Williams w „Smoczym tronie”, mówiąc oględnie, korzysta z cudzych pomysłów, jednak nie sposób odmówić jego powieści uroku.

Tad Williams
‹Smoczy Tron›

EKSTRAKT:70%
WASZ EKSTRAKT:
0,0 % 
Zaloguj, aby ocenić
TytułSmoczy Tron
Tytuł oryginalnyThe Dragonbone Chair
Data wydania31 sierpnia 2010
Autor
PrzekładPaweł Kruk
Wydawca Rebis
CyklPamięć, Smutek i Cierń, Osten Ard
ISBN978-83-7510-553-7
Format824s. 150×225mm
Cena49,90
Gatunekfantastyka
WWW
Zobacz w
Wyszukaj wMadBooks.pl
Wyszukaj wSelkar.pl
Wyszukaj wSkąpiec.pl
Wyszukaj / Kup
Choć w teorii dająca pole do popisu nieskrępowanej wyobraźni autorów, fantasy jest konwencją zdominowaną przez klisze. Tad Williams nawet nie próbował zapuszczać się w nowe rejony – nie można ukryć, że „Smoczy tron” jest boleśnie wręcz wtórny. Jednak amerykański pisarz potrafił też tchnąć w swoją powieść magię, a to już udaje się tylko nielicznym.
Dla tego rodzaju utworów granica jest cienka – po jednej jej stronie znajdują się książki, które wręcz odrzucają swoją schematycznością, nużą i wzbudzają litość, po drugiej zaś te, które czyta się z uczuciem najbliższym temu, jakie odczuwa dziecko, prosząc o to, by kolejny raz opowiedzieć mu ulubioną bajkę. Bo poza biadaniem nad brakiem oryginalnej myśli trzeba też zauważyć, że ludzkie umiłowanie opowieści łączy się z przywiązaniem to znanych motywów. Mity, legendy, historie bohaterów bazowały na charakterystycznych zestawach elementów, powtarzanych i stopniowo przekształcanych, zmieniających się wraz z kulturą, która je stworzyła. A fantasy jest swego rodzaju przedłużeniem tej tradycji, spora jej część zaspokaja tęsknoty za opowieściami o dalekich krainach i bohaterskich czynach. Świadomy pisarz może wykorzystać czytelniczą słabość do tego, co znane i zbudować na schematach historię, która poruszy odbiorców. Kluczem do sukcesu jest oczywiście kształt, jaki nada swojej opowieści, ten zaś zależy już tylko od talentu. Szczęśliwie talent Tada Williamsa – przynajmniej w moim odczuciu – okazał się wystarczający.
Tym, co w „Smoczym tronie” wysuwa się na pierwszy plan jest świat przedstawiony. Patrząc na niego chłodnym okiem trzeba stwierdzić, że jest to typowe quasi-średniowieczne uniwersum, z nacjami wzorowanymi na rozmaitych ludzkich kulturach. Mapka na szczęście nie jest kolejną wariacją na temat Europy, znajdzie się na niej jednak Prastara Puszcza Elfów oraz Mroczna Góra na Północy, skąd napływają Wrogie a Potężne Siły Mrocznego Lorda. Mimo to, czytając „Smoczy tron” odnosi się wrażenie, że ten świat żyje. Nie nazwałabym go realistycznym (ot, choćby samotnego wędrowca we wspomnianej wyżej kniei nie niepokoją dzikie zwierzęta), ale jest wyrazisty, ma swój charakter. Trudno to ująć w słowa, po prostu niektóre światy fantasy wydają się czytelnikowi bardziej „realne” od innych i Osten Ard jest takim właśnie miejscem. Lektura „Smoczego tronu” przypomniała mi powód, dla którego wiele lat temu sięgnęłam po fantastykę.
Osten Ard zawdzięcza swój urok wyobraźni Tada Williamsa, powołującej do istnienia nastrojowe i piękne miejsca oraz jego stylowi – plastycznemu, miejscami poetyckiemu choć przy tym nie przesadnie kwiecistemu, zwracającemu uwagę a zarazem nie nachalnemu. „Smoczy tron” zdecydowanie jest przeznaczony dla tych, którzy lubują się w malowniczych opisach. To one właśnie budują atmosferę i pozwalają czytelnikowi zanurzyć się w innej rzeczywistości.
Nie byłabym sobą, gdybym nie przytoczyła kilku przykładów: „w kaplicy paliło się tylko parę pochodni. Przepastny dach niemal w całości pogrążony był w cieniu, lśniące okna kopuły zdawały się unosić na nocnym niebie niczym dziury w ciemności, przez które widać było skrawki Niebios”, „wiatr wył i śpiewał w okiennych otworach, a dzwony nuciły cicho, jakby wiatr umieścił w ich spiżowych wnętrzach małe przestraszone duszki”, „Simon leżał ukryty w sianie na strychu stajni; unosił się w drapiącym, żółtym morzu (…) kurz z siana opadał, migocąc w świetle szerokiego okna”, „Żółtawy księżyc na czarnym niebie wydawał się kolejną dziurą, która prowadziła do chłodnego, oświetlonego lampą miejsca, gdzieś ponad niebem, do krainy lśniących rzek i zapomnienia (…) Palce wiekowej skały nagrobków wymykały się spod trawy (…) albo leżały wyciągnięte, rzeźbione białym jak kość światłem księżyca”, „wiosenne słońce rozsypało złoto po całej trawiastej równinie (…) zbocza łagodnych pagórków obsypane były mleczami i długonogimi nagietkami”, „ogarnęła ich czarna cisza lasu, tak jak przestworza nocy wchłaniają spadającą gwiazdę.”
Fabuła „Smoczego tronu” jest typowa – mamy sierotę, o niezwykłych (choć póki co uśpionych) zdolnościach, Pradawne a Powracające Zło, niegodziwego czarnoksiężnika, dobrego mentora, dużo wędrowania, tudzież magiczne miecze. Dość dużą niestety wadą jest tempo; zwłaszcza w pierwszej części akcja toczy się niemiłosiernie wręcz wolno. Toż nawet w „Kole czasu” Rand opuścił swoją wioskę gdzieś w okolicach sto dwudziestej strony. Williams natomiast każe swojemu wybrańcowi imieniem Simon przez bite dwieście stron snuć się po zamku. Stanowi to pretekst do udzielania informacji na temat historii świata, jego kultur oraz wierzeń, służy zawiązaniu fabuły i zapewne również nakreśleniu sylwetki bohatera (do czego wystarczyłoby zdecydowanie mniej tekstu). W praktyce jednak nadmiernie rozwlekły początek wystawia cierpliwość czytelnika na ciężką próbę.
Później jest nieco lepiej – Simon w końcu wyrusza przez puszczę, nazwaną Starym Sercem, choć w zasadzie powinna ona nosić miano Lasu Szczęśliwych a Pożądanych Fabularnie Spotkań. Te „przypadkowe” spotkania właściwych osób w ogromnej kniei mnie raziły, przyznam jednak, że po wielu książkach, których akcję osadzono w miejskiej scenerii po prostu brakowało mi opisu wędrówki przez leśne ostępy. W części ostatniej dzieje się zdecydowanie najwięcej, a wydarzenia zostają opisane z perspektyw kilku bohaterów, co wprowadza urozmaicenie. Wcześniej zdarzało się to tylko sporadycznie – a szkoda, gdyż zastosowanie tego zabiegu od początku mogłoby wprowadzić nieco pożądanej dynamiki.
Wybory związane z narracją miały także wpływ na kreację bohaterów – przez większość „Smoczego tronu” uwaga autora koncentruje się na Simonie, przez co pozostałe postaci zostają zepchnięte na drugi plan. Młody wybraniec zaś bywa irytujący – rozumiem, że Williams chciał pokazać dojrzewanie bohatera, ale w takich realiach historycznych piętnastolatek-służący raczej nie miałby szans pozostać rozmemłanym dzieciakiem. Reszta bohaterów, dość jednoznacznie podzielonych na dobrych i złych nie zaskakuje. Pozytywni budzą sympatię, choć trudno nazwać ich szczególnie wyrazistymi. Od czasu do czasu Williamsowi udaje się scena, dialog, czy opis przemyśleń, czyniący je bardziej wiarygodnymi.
Na koniec dwie kwestie, które zwróciły moją uwagę. Jedną jest duży nacisk położony na wierzenia religijne mieszkańców Osten Ardu. Autor nie szczędzi wzmianek na temat kultów, świąt, ale też związanych z tą sferą przeżyć bohaterów.
Drugą są elfy, tu nazwane Sithami. Williams stworzył całkiem miłą wariację na temat nieśmiertelnej, miłującej sztukę starszej rasy – obdarzył ich własnym językiem, wymyślił też dla nich nastrojowe i piękne pieśni. Ciekawsza jest natomiast sama koncepcja głównego konfliktu. Sithowie przybyli na kontynent jako pierwsi, lecz ich cywilizacja upadła pod naporem ludzkich najeźdźców. Zły Lord, tu noszący miano Króla Burz, jest duchem sithijskiego księcia, powracającym po setkach lat, by dokonać zemsty. Wiele lat później i niestety znacznie gorzej powtórzył ten motyw Sullivan. Czyżby głos sumienia, echo amerykańskiej historii?
Daje o sobie znać odmienna perspektywa. Choć Williams nie szczędzi opisów nieszczęść i zniszczeń, jakich dokonali najeźdźcy, czyni Króla Burz złem wcielonym, natomiast „dobrzy” Sithowie (aczkolwiek na razie bez specjalnego przekonania) pomagają ludziom w ratowaniu świata. Polacy nie doczekali się własnej klasycznej epickiej fantasy – wydaje się, że nasza historia jest zbyt gorzka, by inteligentni pisarze potrafili z przekonaniem użyć czarno-białego schematu. Najbliższa anglosaskiej fantastyce wydaje mi się proza Wegnera i jeśli spojrzeć na „Niebo ze stali” mamy tam wielką wyprawę w celu odbicia z rąk najeźdźców ojczystej ziemi. Role zostały zatem przydzielone odwrotnie. A ja, pomimo opisów tego, jak bardzo zły a okrutny jest Ineluki, w głębi serca żywię przekonanie, iż ma on moralne prawo do swojej zemsty i nie potrafię życzyć mu porażki.
Żałuję, że nie przeczytałam „Smoczego tronu” wiele lat temu, gdy miałam te naście lat i dopiero zaczynałam przygodę z fantastyką (zresztą utwór Williamsa wydaje się skierowany raczej do młodszego odbiorcy). Sądzę, że wtedy pokochałabym tę powieść z całego serca. Czytana teraz nie zrobiła ogromnego wrażenia, ale wzbudziła sporo nostalgii i wspomnień uczuć, z jakimi niegdyś odwiedzałam Śródziemie.
koniec
11 kwietnia 2014

Komentarze

12 IV 2014   11:29:32

Dziękuję recenzentce za ciepły i obiektywny tekst dotyczący powieści, wobec której dystansu nie mam, gdyż mieć nie mogę. Natomiast nie mam go, ponieważ czytałem pierwsze polskie wydanie "Smoczego tronu" w roku 1993 mając lat zaledwie 19 (dostałem książkę w prezencie imieninowym). I właśnie z tego względu jest ona - obok maestro Tolkiena - jedną z moich ukochanych lektur w gatunku fantasy. A poza tym jest doskonałą powieścią inicjacyjną, którą bez wahania mógłbym polecić własnym dzieciom po ukończeniu przez nie 16-17 roku życia. Wiem o tym z pierwszej ręki. :)

12 IV 2014   19:21:13

Dziękuję
Czemu po ukończeniu 16-17?
Obstawiałabym 11-13 (się mi przypomina, jak w liceum mieliśmy zajęcia z wychowania seksualnego i babka oznajmiła, że nie będzie mówić o antykoncepcji, bo jesteśmy na to za młodzi. W tym samym czasie moja koleżanka z ławki omawiała z koleżanką z ławki za nami, jaka pozycja jest najlepsza).

12 IV 2014   19:28:29

Przepraszam, że raz jeszcze, ale pomyślałam że może doprecyzuję . Gdybym teraz miała 17 lat, czytałabym namiętnie Abercrombiego a Williamsa prawdopodobnie odrzuciła na półkę z prychnięciem.
(znaczy Abercrombiego też lubię, to żaden przytyk, chodzi mi o nastawienie, Williams wydaje mi się wręcz idealną pozycją, by zachęcić do fantasy kogoś, kto dopiero zaczyna przygodę z literaturą fantastyczną, no może nie zupełnie małe dziecko (vide scena miażdżenia łebka szczeniaczkowi), ale raczej "wczesnego" nastolatka.

12 IV 2014   23:26:17

Hmm... w zasadzie trochę strzeliłem z tym przedziałem wiekowym. :) Choć z drugiej strony pamiętam, że świeżo po lekturze "Władcy pierścieni" saga Williamsa szokowała mnie wówczas swoją duszną, klaustrofobiczną atmosferą, przerażał Pryrates, całość wydawała się niezwykle mroczna...
Niemniej oczywiście rozumiem racje Recenzentki - 19-latek sprzed dwóch dekad jest zapewne mniej doświadczony (w rozmaitych obszarach...), niż dzisiejszy 15-latek.
Co się tyczy Abercrombiego, to niestety nie znam jego twórczości, więc nie mogę się doń odnieść. Aczkolwiek sądząc po recenzjach (wszakże sama pani Beatrycze a propos "Zemsta najlepiej smakuje na zimno" pisała, iż jest to książka, której "główni bohaterowie to cyniczni, egoistyczni łajdacy, psychopaci, albo jedno i drugie, a drugoplanowi niewiele im pod tym względem ustępują"), to dwa razy bym pomyślał nim poleciłbym ją komukolwiek poniżej dwudziestki... ;)

13 IV 2014   08:14:23

[Obraźliwy epitet wycięty przez redakcję], warto sprawdzić kiedy ukazało się pierwsze wydanie tej powieści (w 1988 r.). Z perspektywy z górą półwiecza to i Tolkien jakoś mało oryginalny jest...

13 IV 2014   11:16:10

No, ale Williams właśnie z Tolkiena czerpie pełnymi garściami.

Ja czytałam trylogię Williamsa mając jakieś 16-17 lat, na fali fascynacji Tolkienem i poznawania całego kanonu fantastycznego. Powiem szczerze, że nie zachwyciłam się - przeszkadzało mi wolne tempo rozwoju akcji oraz główny bohater przechodzący drogę "od zera do bohatera" (irytował mnie na wszystkich etapach). Lubiłam Jirikiego i chyba tylko ze względu na niego przeczytałam całość. Nie mam pojęcia, jak odbierałabym te książki dzisiaj.

14 IV 2014   11:44:35

@ Radek

Hmm, kiedy ja byłam 19latką... już w XXI wieku można rzec.
Williams nie wydaje mi się jakoś szczególnie mroczny, choć nie wiem, jak bym go odbierała wcześniej.

"Władcę pierścieni" czytałam w siódmej klasie, dlatego sądzę, że i Williams by mi wtedy bardzo się spodobał. Niedługo później czytałam trylogię Lyonesse, z której pamiętam, że król, ojciec Suldrun gustował w młodych chłopcach, swoją córkę uwięził za związek z człowiekiem niskiego stanu, tego ostatniego zamknął w jakiejś ciemnej studni bodajże, skąd tamten cudem uciekł. Królewna natomiast źle skończyła już w pierwszym tomie - nie pamiętam, czy się powiesiła, czy też ze zgryzoty zmarła. Była też tam stworzona czarnoksięską mocą kobieta, która przesypiała się z wieloma facetami a na koniec gryf odgryzł jej głowę (tak, domniemywam, że fabuła nie kręciła się wokół spraw nazwijmy to seksualnych, niemniej niewiele ponad to ostało mi się w pamięci, może jeszcze iluzja mostu wyczarowana z przędzy)

Zresztą - książki fantasy jakoś mnie nie przerażały, po filmach z Van Dammem i innych tego typu, opisy przemocy i tak nie robiły na mnie wrażenia.

Czasy liceum upłynęły mi pod znakiem Sapkowskiego. Co do Abercrombiego - są cyniczni i łajdakowaci, ale czyż to nie najlepiej przemawia do wyobraźni zbuntowanego nastolatka? Dla mnie przynajmniej był to okres pod hasłem "właśnie zaczynam dostrzegać, że świat jest parszywy a ludzie źli", więc Abercrombie idealnie wpasowałby się w ten nastrój.

@ ja

Pewnie, napisałam, iż żałuję, nie przeczytałam tej książki w dzieciństwie, sądząc, że wydano ją przed paroma laty... tja... Choć może powinnam odczytać to, jako wiarę w moją młodość.
Nawet wtedy to nie było oryginalne, choć z pewnością mniej wyświechtane.

@Ignite

Też lubię Jirikiego, chyba najbardziej ze wszystkich postaci.

14 IV 2014   12:30:34

@ Beatrycze

Po raz kolejny mogę jedynie stwierdzić, iż rozumiem racje Recenzentki, aczkolwiek ich nie podzielam. Być może jest kwestią dyskusji, czy "cynicy, egoiści, łajdacy i psychopaci" są najwłaściwszymi postaciami w lekturze wprowadzającej zbuntowanego młodego człowieka w dorosłość. Być może, niemniej akurat ja miałbym w takiej dyskusji zdanie odmienne od wyrażonego przez panią Beatrycze. Bynajmniej jednak nie uważam, iżby należało o to kruszyć kopie (a już z całą pewnością nie w tym miejscu).

@ Ignite

Rozumiem doskonale zarzut o powolności i rozwlekłości sagi Williamsa. Wydaje mi się także, że rozumiem dlaczego Simon może irytować wiele młodych czytelniczek. Dzieje się tak zapewne z grubsza z tego samego powodu, dla którego "Zmierzch" S. Meyer irytuje tak wielu mężczyzn. Otóż saga Williamsa jest, w moim odczuciu, wzorcowym wręcz przykładem fantasy inicjacyjnej pisanej przez dorosłego mężczyznę a skierowanej do młodych chłopców. Dlatego mnie w wieku lat 19 utożsamienie z Simonem przyszło bezproblemowo, podczas gdy współczesnym młodym czytelniczkom - wprost przeciwnie.

14 IV 2014   13:35:41

Cóż, spotykałam się z rodzicielską cenzurą, ale to tylko tym bardziej zachęcało mnie do sięgania po to, co było zakazane. Moja matka mówiła mi, że jak była mała zamiast wszelakich "Ań z Zielonego Wzgórza" uwielbiała czytać kryminały. Ale przecież nie wyrosła na przestępcę. Ja też jeszcze w podstawówce będąc przeczytałam np. "dorosłe" "Bramy raju" Andrzejewskiego i nie powiem, by mnie to spaczyło.

Nastolatek czytający książki też ma swój rozum.
Abercrombie przecież wcale nie gloryfikuje swoich bohaterów, to nie jest tępa nawalanka, wielu kończy marnie, w większości konsekwentnie i samodzielnie zrujnowawszy sobie życie.

Nie wydaje mi się też, że dorastającym osobom należy wciskać na siłę książki o tym, że jest miło i przyjemnie.

Co do bohaterów - ale Miriamele też mnie jakoś zachwyciła. Z postaci kobiecych najbardziej podobała mi się Maegwin.

A wracając na chwilę jeszcze, bo przeżywam teraz przypływ wspomnień. Tak naprawdę ani powieści, ani kolejne "Krwawe sporty" i temu podobne nie wpłynęły na mnie jakoś strasznie.

"Utratę niewinności" zafundowała mi poezja. A konkretniej w ósmej klasie mieliśmy przygotowywać referaty o poetach XX w. i wybrałam sobie Różewicza. Jako że byłam bardzo skrupulatna i chciałam, by referat był naprawdę dobry, stwierdziłam, że przeczytam wszystkie jego wiersze. Wszystkich na pewno nie przeczytałam, bo przecież było sporo rozrzuconych po czasopismach, ale było też trochę tomików wierszy zebranych i wybranych.

Nigdy w całym moim życiu żadna sztuka nie zrobiła na mnie tak wstrząsającego wrażenia. To było, jakby mi ktoś przepuścił umysł przez wyżymaczkę, walnął w łeb, zdarł zasłonę sprzed oczu. Czytałam kolejne wiersze raz za razem i biła z nich taka prawda. "Chciałem być szczurem/ mówiłem wtedy do niej", "Szukam cmentarza/ gdzie nie powstanę z martwych/ tu złożę niepotrzebne, śmieszne rekwizyty/ Boga małego, jak lipowy świątek/ Orła białego, który jest ptaszkiem/ na gałązce/ człowieka/ którym nie będę", "mam lat dwadzieścia/ jestem mordercą/ jestem narzędziem/ tak ślepym jak miecz/ w dłoni kata/ zamordowałem człowieka" (w późniejszych wydaniach ostatni werset i dwa dalsze bywają usuwane). Ale nie tylko te wojenne, także te późniejsze - mniej więcej od tomiku, w którym znalazły się "Formy".

Teraz - pewnie nie do końca poprawnie - cytuję te fragmenty z pamięci, co chyba dowodzi, jak bardzo odcisnęły się w moim umyśle. Na początku fantazjowałam o tym, że napiszę do poety list, albo najlepiej pojadę i powiem mu, że nie jest tak, jak pisze, że świat jest piękny, ale im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej dochodziłam do wniosku, że ma rację. Mam wrażenie, że te wiersze zmieniły mnie, jak żadna inna literatura, gdzieś, dogłębnie coś się przestawiło. Ale nie mam żalu a Różewicza po dziś dzień bardzo cenię, choć przyznam, nie czytałam najnowszych tomików.

14 IV 2014   15:13:33

Natknąłem się na "Smoczy tron" Tada Williamsa podobnie jak Radek gdzieś na początku lat 90 ubiegłego wieku. Księgarnie wtedy od stosunkowo niedawna skrzyły się kolorami okładek z anglosaskimi nazwiskami a ja starałem się "połknąć" ile się da z tego "tortu" ;) Dawno to było, większość z przeczytanych wówczas książek mógłbym pewnie dziś spokojnie przeczytać na nowo bez zbytniego uczucia déjà vu. Szczegóły akcji "Smoczego tronu" również rozmyły się mi w pamięci. Pamiętam jednak wrażenie z jakim kończyłem lekturę tej powieści - chciałem jak najszybciej dorwać kolejne tomy cyklu. Ta niespiesznie opowiadana historia "chłopca który był nikim a miał się stać KIMŚ" bardzo przypadła mi do gustu. Niestety nie dało się po prostu pójść do księgarni i dokupić resztę opowieści - jeszcze nie istniały polskie wydania kolejnych tomów i trzeba było całymi latami czekać na łaskę wydawcy by poznać zakończenie cyklu ;) Już nie wspominając o tym, jak wkurzająco "sprytnie" zaczęto w pewnym momencie dzielić kolejne tomy na kawałki i wydawać jako osobne książki - zapewne z chęci wyciśnięcia z czytelników jeszcze choćby paru dodatkowych monet. W sumie nie pamiętam już szczegółów ale mam wrażenie, że cały cykl przypominał strzał z bata - początkowo niespieszna narracja nabierała tempa i niejako przygotowywała grunt na widowiskowe huczne zakończenie w ostatnim tomie :) Dziś nie mam jakoś odwagi spróbować jeszcze raz wyruszyć na spotkanie przeznaczenia z Simonem - coś mi się zdaje, że ponowna wyprawa pozostawiłaby po sobie mniej fajne wrażenia... Człowiek inny i rzeka nie ta sama ;)

Odnośnie odpowiedniego wieku czytelników i lektur mniej lub bardziej dla owego wieku odpowiednich - nie sądzę, by dziś jeszcze jakakolwiek książka potrafiła komuś skrzywić charakter. Wszak z tą nawałą informacji szturmującą umysł młodego pokolenia od najmłodszych lat doprawdy trudno konkurować ;)

A wspominając "stare dobre czasy" też jakoś nie czuję, by wówczas książki mogły być "za dorosłe" a co za tym idzie groźnie odzierające świat z ułudy "miłego spokojnego miejsca lęgowego". Pamiętam, że pośród kumpli jednymi z najpopularniejszych książek w 7 czy 8 klasie podstawówki były "Cienka czerwona linia" Jamesa Jonesa i "Król szczurów" Jamesa Clavella - wszyscy starali się je przeczytać i jakoś nikomu tak znowu bardzo po ich lekturze nie odbiło ;) A że się na świat później trochę patrzyło inaczej...

Dodaj komentarz

Imię:
Treść:
Działanie:
Wynik:

Dodaj komentarz FB

Najnowsze

PRL w kryminale: Biały Kapitan ze Śródmieścia
Sebastian Chosiński

19 IV 2024

Oficer MO Szczęsny, co sugeruje już zresztą samo nazwisko, to prawdziwe dziecko szczęścia. Po śledztwie opisanym w swej debiutanckiej „powieści milicyjnej” Anna Kłodzińska postanowiła uhonorować go awansem na kapitana i przenosinami do Komendy Miejskiej. Tym samym powinien się też zmienić format prowadzonych przez niego spraw. I rzeczywiście! W „Złotej bransolecie” na jego drodze staje wyjątkowo podstępny bandyta.

więcej »

Mała Esensja: Trudne początki naszej państwowości
Marcin Mroziuk

18 IV 2024

W dziesięciu opowiadań tworzących „Piastowskie orły” autorzy nie tylko przybliżają kluczowe momenty z panowania pierwszej polskiej dynastii władców, lecz również ukazują realia codziennego życia w tamtej epoce. Co ważne, czynią to w atrakcyjny dla młodych czytelników sposób.

więcej »

Superwizja
Joanna Kapica-Curzytek

15 IV 2024

Zamieszkały w Berlinie brytyjski reportażysta podróżuje po niemieckim wybrzeżu. Jego znakomite „Duchy Bałtyku” są zapisem odkrywania, skrawek po skrawku, esencji niemieckiej duszy.

więcej »

Polecamy

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie

Stare wspaniałe światy:

Poetycki dinozaur w fantastycznym getcie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza wojna... czasowa
— Andreas „Zoltar” Boegner

Wszyscy jesteśmy „numerem jeden”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Krótka druga wiosna „romansu naukowego”
— Andreas „Zoltar” Boegner

Jak przewidziałem drugą wojnę światową
— Andreas „Zoltar” Boegner

Cyborg, czyli mózg w maszynie
— Andreas „Zoltar” Boegner

Narodziny superbohatera
— Andreas „Zoltar” Boegner

Pierwsza historia przyszłości
— Andreas „Zoltar” Boegner

Zobacz też

Inne recenzje

Gamoń, Pielgrzym, Białowłosy
— Magdalena Kubasiewicz

Jak epigon przerósł mistrza
— Agnieszka Szady

Tegoż twórcy

Esensja czyta: Styczeń 2013
— Miłosz Cybowski, Anna Kańtoch, Joanna Kapica-Curzytek, Magdalena Kubasiewicz, Alicja Kuciel, Daniel Markiewicz, Agnieszka Szady

Esensja czyta: IV kwartał 2008
— Artur Chruściel, Ewa Drab, Jakub Gałka, Daniel Gizicki, Anna Kańtoch, Paweł Sasko, Agnieszka Szady, Konrad Wągrowski

Źle się dzieje w państwie eiońskim
— Agnieszka Szady

Smutek i ciernie
— Ewa Pawelec

Tegoż autora

Tryby historii
— Beatrycze Nowicka

Imperium zwane pamięcią
— Beatrycze Nowicka

Gorzka czekolada
— Beatrycze Nowicka

Kosiarz wyłącznie na okładce
— Beatrycze Nowicka

Bitwy nieoczywiste
— Beatrycze Nowicka

Morderstwa z tego i nie z tego świata
— Beatrycze Nowicka

Z tarczą
— Beatrycze Nowicka

Rodzinna sielanka
— Beatrycze Nowicka

Wiła wianki i to by było na tyle
— Beatrycze Nowicka

Supernowej nie zaobserwowano
— Beatrycze Nowicka

Copyright © 2000- – Esensja. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Jakiekolwiek wykorzystanie materiałów tylko za wyraźną zgodą redakcji magazynu „Esensja”.