„Wśród obcych”, ostatnia książka nieznanej wcześniej w Polsce pisarki walijskiego pochodzenia Jo Walton, trafiła do nas za sprawą deszczu nagród, które zgarnęła. Hugo, Nebula i British Fantasy Award dla najlepszej powieści roku – czyż to nie wystarczy za rekomendację? W mojej opinii, niestety, nie.
Jak pokochałam Tolkiena (i jeszcze kilku innych)
[Jo Walton „Wśród obcych” - recenzja]
„Wśród obcych”, ostatnia książka nieznanej wcześniej w Polsce pisarki walijskiego pochodzenia Jo Walton, trafiła do nas za sprawą deszczu nagród, które zgarnęła. Hugo, Nebula i British Fantasy Award dla najlepszej powieści roku – czyż to nie wystarczy za rekomendację? W mojej opinii, niestety, nie.
Narratorem i zarazem główna bohaterką jest Morwenna, nastoletnia Walijka, która trafia do nowej szkoły i zmuszona zostaje przystosować się do panujących tam zasad. Pieczę nad dziewczyną sprawuje ojciec, który porzucił rodzinę zaraz po przyjściu na świat córki i jej siostry bliźniaczki, a po wielu latach, zmuszony przez okoliczności, musi znów wziąć odpowiedzialność za swoje dziecko. Przychodzi mu to z trudem, tym bardziej, że jest całkowicie finansowo zależny od swych, sprawiających demoniczne wrażenie, sióstr. Morwenna nie może mimo to narzekać na warunki, bo, mówiąc delikatnie, dotychczas życie nie było dla niej łaskawe. Wybór głównego bohatera, jak i miejsca akcji przywodzi na myśl klasyczne tytuły opowiadające o trudnych losach dorastających dziewcząt, jak „Mała księżniczka” Frances Hodgson Burnett czy „Tajemniczy opiekun” Jean Webster. Główna bohaterka niewiele różni się od swoich literackich poprzedniczek, jakby utknęła w jakiejś pułapce czasu dziesiątki lat temu. Świat, w którym żyje wydaje się żywcem przeniesiony ze wspomnianych starych powieści, poza nielicznymi detalami. Dziewczyna jest zagubiona, wyalienowana, brakuje jej przyjaciół i bliskich osób, do tego dokucza jej niepełnosprawność.
Autorka narzuciła sobie poważne ograniczenie, wybierając dla opowieści formę pamiętnikarską. Ten zabieg wymusił raczej spłycenie niektórych fragmentów niż ich wzbogacenie. Język i styl zostały podporządkowane formie, ale przez to ma się wrażenie obcowania ze światem pozbawionym wielu szczegółów. Niektórzy, nawet istotni bohaterowie są opisani zdawkowo (zwłaszcza koleżanki ze szkoły), a życie narratorki jest wręcz skrajnie monotematyczne: wciąż tylko wypożycza tony książek z biblioteki, zajada się bułeczkami i rozmyśla nad sensem istnienia wróżek. Ma za to ogromną wyobraźnię, dzięki czemu bez kłopotu buduje alternatywny, magiczny świat, wypełniony dobrymi wróżkami, czyli pradawnymi istotami, lubiącymi żyć w opuszczonych przez ludzi miejscach. Wspomniane tony książek to wyłącznie fantastyka, której dziewczynka jest oddaną admiratorką, zresztą podobnie jak jej ojciec.
Gdzieś na drugim planie, ale wyłącznie tam, pobrzmiewa wspomnienie o zmarłej siostrze bliźniaczce Morwenny. Ze strzępków możemy się domyślać, że dziewczynka zmarła w tragicznych okolicznościach niecały rok przed pierwszymi zdarzeniami opisanymi w powieści. Jej dusza pląta się jednak po świecie, nie mogąc znaleźć właściwej drogi. Morwenna próbuje zatem jakoś siostrze pomóc, ale niewiele z tego wynika.
To nie jedyne zmartwienie zapalonej czytelniczki fantastyki. Nad jej życiem gęstnieją czarne chmury, zza których łypie złe oko rodzonej matki – najprawdziwszej czarownicy. Nie wiedzieć czemu kobieta próbuje dobrać się do swojej córki i zgładzić ją. Trudno mi zrozumieć, dlaczego ten wątek nie został w ogóle przez autorkę rozwinięty, bo jakoś nie zostałem przekonany do tego, że matka Morwenny para się czarną magią. Czy każda kobieta, za którą nie przepadają krewni musi być złą wiedźmą? Oczywiście można to zrzucić na karb konwencji: to przecież realizm magiczny czy może lekka fantasy, ale w mojej ocenie koncepcje matki-czarownicy i wróżek zasiedlających świat wyglądają wyłącznie na projekcje umysłu skrzywdzonej dziewczynki o wyjątkowo bujnej wyobraźni. Gatunkowa klasyfikacja powieści jest zatem w mojej ocenie mocno problematyczna.
Refleksje nad książkami, które pochłania bohaterka, są raczej pobieżne, poza kilkoma wyjątkami; zresztą trudno uwierzyć, żeby młody człowiek, który czyta średnio siedemset (!) książek rocznie, pilnie uczy się w szkole, przeżywa pierwsze miłosne uniesienia i skrupulatnie prowadzi dziennik, miał jeszcze czas na rozważania nad lekturą. Morwenna połyka więc książki jak dzisiejsi trzydziestolatkowie piguły od bólu głowy, czyli bez żadnego umiaru, traktując je jako ucieczkę od nieprzyjemnej rzeczywistości.
Ni z gruszki, ni z pietruszki powieść kończy się dziwaczną konfrontacją opisaną w chaotyczny sposób, która ani nie przynosi zamknięcia wątków, ani wyjaśnienia zagadek przeszłości. Sprawia wrażenie napisanego na szybko na kolanie, byle tylko powieść jakoś domknąć i zostawia czytelnika z uczuciem ogromnego niedosytu.
Może gdyby mój gust czytelniczy był w większym stopniu zbieżny z zamiłowaniami Morwenny, potrafiłbym zachwycić się powieścią Walton lub przynajmniej wzruszyć się, oddając sentymentalnej wyprawie ku krainie lektur dzieciństwa i młodości. Ale nie jest to z pewnością wyłącznie kwestia gustu. Mam wrażenie, że pisarka nie miała po prostu zbyt wielu pomysłów na tę powieść, a jej główną myślą było oddanie hołdu ulubionym pisarzom fantastycznym. Wymyśliła bohaterkę, która na wyścigi połyka wszystkie jej ulubione lektury, prowadząc przy tym potwornie nudne życie, obudowała ten pomysł nieprzekonującym magicznym konceptem i w zasadzie tyle. Nazwisk faworytów zmieściło się rzeczywiście sporo, lekko liczą kopa z solidnym okładem. Tylko nie bardzo wiadomo czemu ten zabieg miał służyć, bo poza paroma nazwiskami i tytułami, niewiele zostaje w pamięci po zakończeniu lektury „Wśród obcych”. A chyba nie o to chodziło pisarce? A może mylę się i chodziło jej wyłącznie o to?
Dla mnie "Wśród obcych" to przede wszystkim książka o dorastaniu, odnajdywaniu się w nowej rzeczywistości, przyjaźniach i pierwszej miłości. Temat istot rodem z fantasy drugorzędny i tak wpleciony, że całkiem prawdopodobny.
Co do powątpiewania w ilość przeczytanych książek, autor recenzji nie zdaje sobie sprawy, że wtedy książki były krótsze, większość do 200str. Więc całkiem możliwe.
Więcej radości z przeczytania "Wśród obcych" będą mieli czytelnicy fantastyki z lat 80 i wcześniej (Zelazny, Delany, Heinlein,Vonnegut, Silverberg, Anderson, Le Guin ...)
"Dla wszystkich bibliotek świata i bibliotekarzy,
którzy w nich siedzą dzień po dniu,
wypożyczając ludziom książki."