Kolejne powieści Leifa GW Perssona nie ukazują się w Polsce w kolejności chronologicznej. „Ten, kto zabije smoka” lokuje się pomiędzy „Swobodnym upadkiem jak we śnie”, czyli ostatnią częścią „Trylogii policyjnej”, a „Umierającym detektywem”. Głównym (anty)bohaterem książki jest ponownie Evert Bäckström – jedna z najciekawszych postaci w świecie kryminałów skandynawskich. Fajniej byłoby jednak, gdybyśmy mieli możliwość obserwowania jego naturalnej ewolucji…
Anatomia wzlotu (na razie bez upadku)
[Leif GW Persson „Ten, kto zabije smoka” - recenzja]
Kolejne powieści Leifa GW Perssona nie ukazują się w Polsce w kolejności chronologicznej. „Ten, kto zabije smoka” lokuje się pomiędzy „Swobodnym upadkiem jak we śnie”, czyli ostatnią częścią „Trylogii policyjnej”, a „Umierającym detektywem”. Głównym (anty)bohaterem książki jest ponownie Evert Bäckström – jedna z najciekawszych postaci w świecie kryminałów skandynawskich. Fajniej byłoby jednak, gdybyśmy mieli możliwość obserwowania jego naturalnej ewolucji…
Leif GW Persson
‹Ten, kto zabije smoka›
Spróbujmy uporządkować chronologię opublikowanych w naszym kraju powieści Leifa GW Perssona. Ich listę otwiera „
Między tęsknotą lata a chłodem zimy” (2002) – pierwsza z trzyczęściowego cyklu, w którym autor stara się rozwikłać zagadkę politycznego mordu dokonanego na premierze Olofie Palme. Rok później ukazała się jej bezpośrednia kontynuacja, „
W innym czasie, w innym życiu”, a po kolejnych dwóch latach światło dzienne ujrzała „
Linda. Historia pewnej zbrodni”, w której – choć pojawiają się w niej ci sami bohaterowie (na postać pierwszoplanową wyrósł Evert Bäckström) – autor podejmuje zupełnie inny wątek. „Trylogię policyjną” Persson domknął dopiero w 2007 roku „
Swobodnym upadkiem jak we śnie”. Następny w kolejności był właśnie „Ten, kto zabija smoka” (2008), który z kolei o dwa lata wyprzedził „
Umierającego detektywa”, ostatni kryminał z Larsem Martinem Johanssonem w jednej z głównych ról. Czytając powieści Szweda w takiej właśnie sekwencji, moglibyśmy dostrzec ewolucję postaci Bäckströma, który – mimo że jest kanalią jakich mało – nie tylko zdobył sympatię czytelników, ale i, jak można domniemywać, samego pisarza.
Bäckström to ewenement – drugiego takiego bohatera w skandynawskiej literaturze kryminalnej, a przynajmniej tej jej części, która doczekała się tłumaczenia na język polski, nie znajdziemy. Rasista i seksista. Homofob i megaloman. Alkoholik i kanciarz. Na dodatek gliniarz, którego niemal wszyscy przełożeni, mający z nim bezpośredni kontakt, uważają za chama i półgłówka. Z drugiej jednak strony Evert jest mistrzem kamuflażu; nikt tak jak on nie potrafi udawać, że ciężko pracuje. Ma również umiejętność zjednywania sobie podwładnych, zwłaszcza takich, którzy przejawiają podobny system wartości. Ma też piekielne szczęście. Ale za to akurat odpowiedzialnością należy obarczyć Leifa GW Perssona, który, gdyby tylko chciał, mógłby przecież karnie posłać Bäckströma na posterunek w najodleglejszym, zapomnianym przez Boga zakątku Szwecji, a mimo to wciąż każe mu utrzymywać się na powierzchni i „pracować” w Sztokholmie. Ba! to w końcu pisarz zadbał o to, aby niesfornego funkcjonariusza wyciągnąć z biura rzeczy znalezionych, do którego trafił za karę, i uczynić detektywem wydziału kryminalnego komendy policji na Solnie. I to akurat w momencie, gdy zostaje tam popełnione brutalne morderstwo.
Jego ofiarą pada Karl Danielsson – prawie siedemdziesięcioletni emeryt i alkoholik, którego ciało o świcie znajduje wywodzący się z Somalii roznosiciel gazet Septimus Akofeli. Bäckström, w którego ręce trafia sprawa, nie ma wątpliwości, że „żula” zabił inny „żul”, roztrzaskując mu głowę i masakrując twarz pokrywką żeliwnego garnka. Przy okazji też zabierając czarną skórzaną teczkę o nieznanej zawartości. Taką wersję wydarzeń przekazuje nawet swojej przełożonej, szefowej komendy rejonowej Västerort, Annie Holt (kolejnej starej znajomej z powieści Perssona). Tyle że z czasem zaczynają pojawiać się wątpliwości. A im bardziej policjanci – niekoniecznie sam Evert – zagłębiają się w przeszłość denata, tym jest ich więcej. Otóż okazuje się, że przed laty Danielsson był właścicielem i prezesem firmy z sektora finansowego, dzięki której całkiem nieźle zarabiał. Teraz zresztą także nie narzekał na brak kasy. Grał na wyścigach, a w jego mieszkaniu znaleziono kluczyk do skrytki bankowej wypełnionej gotówką. W wyniku dochodzenia ustalono także, że dzień przed swym tragicznym końcem Karl odwiedził bank i opuścił go z wypchaną po brzegi czarną skórzaną teczką. Wielce prawdopodobne więc, że przyczyną mordu były pieniądze. Tylko skąd zapijaczony staruszek miał dostęp do takiego bogactwa? Bäckström – doskonale znający się na ludziach nieuczciwych – nie ma wątpliwości, że nie były to środki zarobione w sposób uczciwy.
Początkowo intryga rozwija się powoli. Persson serwuje czytelnikom – z pozoru mało atrakcyjne – opisy codziennej pracy śledczych; na dodatek przedstawia je z punktu widzenia rzadko spotykanego wałkonia i bumelanta. A jednak między wierszami da się wyczytać bardzo dużo na temat tego, jak prowadzone jest – względnie powinno być – dochodzenie kryminalne. Choć to akurat zawsze było mocną stroną powieści Szweda, który – przypomnijmy – z zawodu jest kryminologiem; zna się więc na policyjnym fachu jak mało który autor kryminałów. Dlatego też z taką łatwością może zaglądać za kulisy wydarzeń, zdając sobie jednocześnie sprawę, jak ważną rolę w podobnych sytuacjach odgrywa przypadek, ślepy los, a niekiedy zwykły fuks. W każdym razie autor dba o to, aby – w przeciwieństwie do tego, co spotykało Bäckströma w poprzednich powieściach, zwłaszcza w „
Lindzie” i „
Swobodnym upadku…” – tym razem szczęście sprzyjało temu wyjątkowo niesympatycznemu stróżowi prawa. Persson robi to oczywiście z przymrużeniem oka, wykorzystując również jako okazję do wykonania kilku prztyczków w nos (a to przedstawicielom służb mundurowych, a to mediom, które w poszukiwaniu sensacji z miernoty robią bohatera narodowego).
Po dość niemrawym początku akcja z biegiem czasu przyspiesza. Dochodzą kolejne wątki związane z tajemniczym zaginięciem gazeciarza z Somalii i śledztwem w sprawie bandyckiego napadu na konwój z pieniędzmi, do którego doszło dwa dni przed śmiercią Karla Danielssona, a w który prawdopodobnie zamieszane były grube ryby ze sztokholmskiego półświatka. Jak się okazuje, wszystkie te wydarzenia są ze sobą ściśle powiązane. Czytelnik nie ma oczywiście co do tego wątpliwości od pierwszej chwili, gdy Persson wprowadza je do fabuły (bo po cóż by o nich wspominał?); najciekawszy wydaje się zatem sposób, w jaki autor wszystkie nici powiąże razem i do jakiego kłębka to doprowadzi. Nie trzeba chyba dodawać, że robi to – po raz kolejny – po mistrzowsku.