„Europejka” to kolejna książka Manueli Gretkowskiej napisana w ramach odchodzenia od wizerunku skandalistki. Nie znam powieści, które na ten wizerunek pisarki zapracowały. Odstraszył mnie od nich fragment filmu „Szamanka”, ujrzany w jednym z telewizyjnych programów poświęconych kinu. Czytając „Europejkę”, pożałowałam tamtej pochopnej decyzji.
Dziennik ex-skandalistki
[Manuela Gretkowska „Europejka” - recenzja]
„Europejka” to kolejna książka Manueli Gretkowskiej napisana w ramach odchodzenia od wizerunku skandalistki. Nie znam powieści, które na ten wizerunek pisarki zapracowały. Odstraszył mnie od nich fragment filmu „Szamanka”, ujrzany w jednym z telewizyjnych programów poświęconych kinu. Czytając „Europejkę”, pożałowałam tamtej pochopnej decyzji.
Manuela Gretkowska
‹Europejka›
Najświeższa książka Gretkowskiej, podobnie jak „Polka” i „Sceny z życia małżeńskiego”, ma formę dziennika, umożliwiającą czytelnikowi zawarcie z pisarzem osobistej znajomości. Osoba wypowiadająca swe poglądy i opisująca codzienność w „Europejce” zrobiła na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Pierwszą zatem rzeczą, jaką chcę o „Europejce” powiedzieć, to że jest jak spotkanie z inteligentnym, interesującym, oryginalnym człowiekiem, który nigdy by się nie skojarzył z wyjadaniem cudzego mózgu łyżeczką.
Autorka jest kobietą, która próbuje żyć po swojemu. Oznacza to, że nie ma dla niej znaczenia, jak wiele osób wyznaje daną normę czy opinię. „Skrobanie paznokciem” tego, co powszechnie przyjęte, nie zawsze – co mi się bardzo podoba – prowadzi do kontestacji czy odrzucenia. Gretkowska opisuje np. eksperyment z zaniechaniem sprzątania. Nie sprzątając, można zaoszczędzić sporo czasu, ale wielu mądrych i godnych spotykania ludzi nie podzielało jej obojętności dla brudu. Dlatego „trzeba się trzymać poręczy normalności”. Ktoś powie: „I po co takie wyważanie otwartych drzwi”? Dla mnie świadczy ono o otwartym umyśle.
Gretkowska niczego i niczego nie idealizuje, nawet Poli. Nie udaje, jak niektóre aktorki i piosenkarki, że macierzyństwo jest łatwe i nie stoi w sprzeczności z innymi potrzebami. Przychodzi jej nawet do głowy: „dziecko jako broń biologiczna” i „Mając dziecko, człowiek staje się trochę rośliną”. Mąż też nie jest dla niej wyrocznią.
Istotnym motywem książki jest obraz polskiej rzeczywistości. Dominującym elementem tego obrazu jest hipokryzja. Kazimiera Szczuka, po słynnym odcinku „Pegaza”, który doprowadził do wygnania Gretkowskiej z telewizji publicznej, już poza kamerami podaje pisarce rękę i gratuluje książki, którą na wizji nazwała romansidłem. Dziennikarka przeprowadzająca z pisarką i jej mężem wywiad dla „Vivy”, atakuje ją w każdym pytaniu i nazywa Gretkowskich „drobnomieszczańskimi skandalistami”. Przyjaciel Piotra na wiadomość, że zaczynają pisać coś nowego, stwierdza: „No tak, po „Scenach z życia” trzeba zatrzeć złe wrażenie”. Gospodyni programu kulturalnego w prywatnej telewizji usiłuje wydobyć od pisarki wyznanie, że boli ją, gdy jej najnowsza książka jest określana jako „harlekin”. Po wyłączeniu kamer podaje Manueli rękę i oznajmia: „Jesteśmy z panią”. No i to powszechne oburzenie z powodu używanych przez pisarkę publicznie wulgarnych słów. Bo takie słowa są do użytku prywatnego.
A propos brzydkich słów, Gretkowska w swych dziennikowych książkach nie porzuca całkowicie wizerunku skandalistki. Oto na przykład jej komentarz do recenzji „Scen z życia” we „Wprost”, której autor określił książkę jako pornografię: „Piszący to facet w ręku nie miał pornografii, najwyżej swojego kutasa przy różnych okazjach fizjologicznych”.
Dziennik zawiera też oceny książek i filmów. Można skonfrontować własne odczucia z opiniami pisarki, dowiedzieć się, po co jej zdaniem warto sięgnąć, a od których pozycji lepiej trzymać się z daleka. Niektóre komentarze uznałam za zdumiewająco słuszne, np. „Godziny” określa autorka jako „minoderyjny film, gdzie prawdziwe problemy zastępuje groza egzystencjalna braku problemów”. A oto smakowity komentarz do drugiej części „Matrixa”: „Wyobrażam sobie producentów tego knota. Od samego zacierania tłustych łapek wałkuje im się zielony brudek dolarów”.
Gretkowska stanowi tak interesującą osobowość dlatego, że jednocześnie jest bardzo silna i bardzo wrażliwa. Nie pozwala, by ją obrażano, nie przejmuje się pruderyjnymi recenzjami, a jednocześnie umie skupić się na szczególe, w ubrudzonych po pracy w ogrodzie paznokciach dostrzec pacynki, w chmurach nad Częstochową „gigantyczne zdjęcie rentgenowskie kości anielskich na ciemnoniebieskiej kliszy nieba”. Dziennik Gretkowskiej jest wart przeczytania ze względu na jakość jej polszczyzny. Autorka szuka ciekawych zestawień, metafor, słów. Banalne sytuacje nabierają świeżości dzięki jej oryginalnemu spojrzeniu. I tak na przykład powrót ze sklepu: „Wracam wieczorem z zakupów, w boa pieluch, z rąk wystaje marchew i sypię po korytarzu ziemniaki – czarodziejska gospodyni”. Pisarka świetnie umie oddać atmosferę miejsc, które odwiedza: „Siadam w bocznej nawie. Nade mną barokowe ołtarze – święci wychodzą wprost z ciemności, z koszmaru nocy – pomalowane na złoto demony”.
Przed ciemnymi stronami rzeczywistości broni się także humorem – Manuela dzieli się z mężem znalezioną w „Paris Match” informacją, że Belmondo jest po wylewie, chodzi o lasce, ale też będzie miał dziecko. Piotr podsumowuje: „Wylew spermy?”.
Książka Gretkowskiej pokazuje, że można, jeśli się wie, co jest ważne, żyć ciekawie i dosyć swobodnie w naszym drapieżnym i raczej smutnym świecie.