„Radiota” to „radiotechnik obsługujący radiostację”, ale w tej książce tytuł nawiązuje do stanu emocji i umysłu. Jakże można inaczej nazwać kogoś, dla kogo radio jest wszystkim, a amerykańskie płyty mają inny zapach niż kanadyjskie? Z właściwym sobie dystansem Marek Niedźwiecki opowiada o swojej bezgranicznej radiowej pasji i o sobie.
„Niedźwiedź” to zwierzę radiowe
[Marek Niedźwiecki „Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie” - recenzja]
„Radiota” to „radiotechnik obsługujący radiostację”, ale w tej książce tytuł nawiązuje do stanu emocji i umysłu. Jakże można inaczej nazwać kogoś, dla kogo radio jest wszystkim, a amerykańskie płyty mają inny zapach niż kanadyjskie? Z właściwym sobie dystansem Marek Niedźwiecki opowiada o swojej bezgranicznej radiowej pasji i o sobie.
Marek Niedźwiecki
‹Radiota, czyli skąd się biorą Niedźwiedzie›
Zaskakuje nas już pierwsze zdanie: „Nie jestem sławny”. Jak to? Przecież Marek Niedźwiecki to jeden z najwspanialszych i najbardziej rozpoznawalnych głosów w historii Polskiego Radia. Na jego Liście Przebojów Trójki i innych muzycznych audycjach wychowały się miliony Polaków. A jednak Marek Niedźwiecki potrafi rozróżnić sławę od popularności, jak również postawić granicę pomiędzy byciem osobą publiczną (celebrytą!) a zachowaniem prywatności. Czyni to z wdziękiem i wielką kulturą.
Taka właśnie jest cała ta książka – pełna wdzięku, kultury i elegancji, do której nieraz tak tęsknimy. Gdy pisze się o sobie, łatwo popaść w manierę gadulstwa albo uciekać się do powierzchownego, banalnego pisania z obawy, by nie zabrnąć zbyt głęboko w sprawy osobiste. Marek Niedźwiecki znalazł sposób, by opowiedzieć o sobie nienachalnie i niebanalnie.
„Radiota” jest już drugą książką „Niedźwiedzia”. Trzy lata temu ukazało się „Nie wierzę w życie pozaradiowe”, gdzie autor opowiedział po raz pierwszy historię swojego życia. „Radiota” w wielu miejscach powtarza to, co znamy z poprzedniej publikacji, co może trochę rozczarowywać. Jest jednak książką bardziej spójną. Z pewnością czyta się ją dużo lepiej niż pierwszą, gdzie znalazły się fragmenty pamiętnika autora i liczne muzyczne dygresje (zestawienia list przebojów i „typy” muzyczne). Można powiedzieć, że choć obie książki trochę się dublują, to także się uzupełniają. „Radiota” rozwija wiele wątków, które w poprzedniej książce zostały tylko wspomniane i odwrotnie: szerzej opisane wydarzenia w pierwszej książce są w „Radiocie” opisane bardziej zwięźle. Ogólnie rzecz biorąc: w „Radiocie” jest więcej samego autora i dużo mniej muzyki niż w „Nie wierzę w życie pozaradiowe”, ale za to obie książki zawierają liczne – i niepowtarzajace się! – fotografie. Zobaczymy na nich Marka Niedźwieckiego, jak i zdjęcia z jego podróży.
Kto zna Marka Niedźwieckiego, ten właściwie wie, czego spodziewać się po lekturze. Przeczytamy o mieście Szadek, jego miejscu urodzenia, Zduńskiej Woli – to tam autor spędził swoje lata licealne. Mało kto wie, że już wtedy w szkole postanowił, że będzie pracował w radiu. Później przyszła kolej na studia w Łodzi i pierwsze radiowe kroki w tamtejszym Radiu Żak… Marzenia się spełniły, bo autor dostał wymarzoną pracę w radiu, najpierw w „Jedynce” a później w „Trójce”. Później przystanek w „Złotych Przebojach”, który okazał się swoistą życiową koniecznością. Na szczęście dla nas wszystkich możliwy był powrót do „Trójki”.
Prywatne życie twórcy „Listy Przebojów Trójki” to radio, radio i jeszcze raz radio. „Niedźwiedź”, jak sama nazwa wskazuje, to zwierzę w stu procentach radiowe… Praca stała się dla niego sposobem na życie, formą autoekspresji i nawiązywania relacji z ludźmi. Autor wspomina przy tym o ekscentrycznych słuchaczach i słuchaczkach, którzy szczególnie zapadli mu w pamięć. Przed zaborczością jednej ze słuchaczek Marek Niedźwiecki musiał się nawet ratować… małżeństwem z Moniką Olejnik!
O ile w „Nie wierzę w życie pozaradiowe” więcej było na temat muzyki, to w „Radiocie” autor poświęca z kolei więcej miejsca na relacje ze swoich licznych i dalekich podróży. Krajem, do którego zawsze lubi wracać (czy – jak to ujmuje – uciekać) jest Australia. Możemy obejrzeć wiele pięknych zdjęć i przeczytać sympatyczne anegdoty o spotkaniach z tamtejszymi mieszkańcami, także przedstawicielami Polonii oraz o fascynacji australijskim winem.
„Radiota” to również wzruszający i osobisty portret pokolenia dorastającego w realiach PRL. Doświadczało ono Zachodu przez grubą szybę, zza żelaznej kurtyny: polskie dżinsy Odra – niestety, nieścieralne, dlatego nie takie jak trzeba, kożuch z Pewexu, słuchanie muzyki pop z Radia Luksemburg, pożyczanie numerów „Billboardu” z amerykańskiej ambasady i pierwsza zakupiona płyta kompaktowa. Starsi czytelnicy z pewnością przypomną sobie własne doświadczenia, młodsi – przekonają się, jak kiedyś w Polsce było.
Marek Niedźwiecki podsumowuje w swojej książce bilans sześćdziesięciu lat życia. Pisze o ważnych dla siebie płytach, filmach i książkach. O tym, że choć jest osobą samotną, ma poczucie spełnionego życia. O radości i wielkim zmęczeniu po każdej poprowadzonej audycji. O tym, że „boi się tych szalików nieszczęsnych” i szybko ucieka z radia, gdy jednocześnie kończy się mecz na stadionie Legii i Lista Przebojów Trójki. Bolą go internetowe komentarze w duchu bezinteresownej nienawiści. Kocha Trójkę za to, że jest domowa i bezpieczna i nie ma w sobie nic z korporacyjnego molochu. Po lekturze tej książki można jeszcze bardziej polubić Marka Niedźwieckiego za to, że cały czas jest sobą – kameralny, wyciszony, ma dużo do powiedzenia i nie ma w sobie nic z pustego, hałaśliwego celebryty.