Czy „Lalande 21185”, debiutancka powieść Janusza A. Zajdla się zestarzała? Oczywiście. Czy mimo tego zasługuje na uwagę? Jak najbardziej tak.
Konrad Wągrowski
Planety czerwonego karła
[Janusz A. Zajdel „Lalande 21185”, Janusz A. Zajdel „Lalande 21185” - recenzja]
Czy „Lalande 21185”, debiutancka powieść Janusza A. Zajdla się zestarzała? Oczywiście. Czy mimo tego zasługuje na uwagę? Jak najbardziej tak.
Janusz A. Zajdel
‹Lalande 21185›
„Lalande 21185” to powieściowy debiut Janusza A. Zajdla, dzieło opublikowane jeszcze w 1966 roku przez wydawnictwo Nasza Księgarnia. Debiut nieco już zapomniany, przysłonięty – zresztą całkiem słusznie – przez późniejsze dzieła twórcy „Limes inferior”. W 2013 roku powieść wznowiło jednakże wydawnictwo Solaris, a w tym roku w wersji elektronicznej przypomniało w swym „Zajdlowskim” pakiecie Bookrage. Starsi mogli przypomnieć sobie dzieciństwo, młodsi zobaczyć od czego zaczynał mistrz polskiej SF.
„Lalande…” to powieść skierowana do młodego odbiorcy i jest wyraźnym dzieckiem swoich czasów – fantastyczną opowieścią o wyprawie do innych układów planetarnych, z rozbudowaną warstwą popularnonaukową, postaciami o nieskomplikowanej psychologii i licznymi wywodami prezentującymi wyjaśnienia naukowe i dywagacje bohaterów (czy też autora) o kwestiach podboju kosmosu. Podboju, który wówczas – pięć zaledwie lat po pierwszym locie orbitalnym – wydawał się nie tyle możliwy, co właściwie oczywisty.
Tytułowa Lalande 21185 to jedna z najbliższych ziemi gwiazd – odległa zaledwie o nieco powyżej 8 lat świetlnych (czyli tylko dwa razy dalej niż Proxima Centauri, do której lecieli bohaterowie „Obłoku Magellana” Stanisława Lema). Jest to jednak gwiazda stosunkowo mało znana, bo po prostu z ziemi niewidoczna – Lalande jest słabo świecącym czerwonym karłem. Dziś już wiadomo, że posiada własny układ planetarny, składający się przynajmniej z dwóch gazowych olbrzymów. Zajdel gwieździe dorzuca jeszcze dwie ziemiopodobne planety – Florę i Orfę. Wydaje się, że przy tak zimniej gwieździe pojawianie się jakichkolwiek zdatnych do zamieszkania globów w wąskiej ekosferze jest bardzo mało prawdopodobne, ale pozwólmy autorowi na odrobinę fantazji…
Do owych planet leci ziemska ekspedycja złożona – jak to zwykle bywało w tamtych czasach – z ludzi o kryształowych charakterach i wielkiej wiedzy, poświęconych swej pracy naukowcach, którzy mają sprawdzić, czy globy nadają się do ewentualnego zasiedlenia przez ludzi, ale też sprawdzić, czy nie są zamieszkiwane przez cywilizowane istoty. W skład ekspedycji wchodzi dwoje nastolatków – Ted i Ewa – urodzonych już podczas lotu i nie znających rodzimej planety swych rodziców.
Eksploracja przebiega planowo, z drobnymi, łatwo jednak przezwyciężanymi problemami. Oczywiście młodzież trafia do centrum ważnych wydarzeń, pomaga w odnalezieniu kompleksu zbudowanego niewątpliwie przez inną cywilizację, w którym odkryte zostaje zahibernowane ciało… człowieka. Skąd się tu wziął? Kim jest? Czy planety są zamieszkane przez inne inteligentne rasy? Jak może przebiegać kontakt? Przed takimi pytaniami stają uczestnicy wyprawy.
Janusz A. Zajdel
‹Lalande 21185›
Widać tu wyraźnie inspiracje wczesnymi powieściami Stanisława Lema – wyprawa do innego systemu czerpie wyraźnie z „Obłoku Magellana”, badanie kompleksu przypomina nieco eksplorację Wenus w „Astronautach”, ale też można powiedzieć, że są to elementy całkiem powszechne w ówczesnej, optymistycznej science fiction. Technologia jest sojusznikiem bohaterów, ich cele są szlachetne, a podejmowane decyzje roztropne i przemyślane. Widać, że kwestie psychologii w zamkniętej grupie, zachowania w przypadku zagrożenia, czy dojrzewanie w oderwaniu od ziemskiej kultury niezbyt Zajdla obchodziły. Interesowały go pytania dotyczące technicznych i etycznych aspektów podboju kosmosu i temu tematowi podporządkowuje większość rozważań swych bohaterów.
A jest tych bohaterów legion, ale niespecjalnie zróżnicowanych i niespecjalnie zarysowanych. Wyróżnia się obecny na statku historyk, który będzie pomostem między bohaterami, a czytelnikiem (znów jawne nawiązanie do Lemowskiego Ter Haara z „Obłoku Magellana”) no i młodzież. Niestety, Zajdel wyraźnie nie potrafi budować wiarygodnych nastoletnich bohaterów – Ted i Ewa w niektórych aspektach są zbyt dorośli, w innych zbyt dziecinni, kwestie np. budzącego się zainteresowania płcią przeciwną są tu ledwie zarysowane i wstydliwie odsunięte przez autora, który najwyraźniej bał się rozwijać ten temat. A szkoda, bo spojrzenie na to w kontekście bohaterów, którzy od dziecka funkcjonują w rzeczywistości statku kosmicznego mogłyby być całkiem interesujące.
Zajdel przywiązuje oczywiście dużą wagę do technicznych aspektów wyprawy – zarówno w kwestiach astronautycznych, jak i astronomicznych. Widać, że jest to solidnie przepracowane, nie tak bardzo naiwne, jak by mogło się wydawać po blisko półwieczu, choć oczywiście bawiące współczesnego czytelnika niektórymi sytuacjami, jak np. w momencie, gdy jeden z bohaterów przekonuje Teda, że na każdą z wypraw musi brać ze sobą… suwak logarytmiczny, no przecież nie zawsze kalkulator będzie pod ręką. Czy dziś ktoś jeszcze pamięta, jak wygląda suwak logarytmiczny i jak się go wykorzystuje?
Najciekawsze w „Lalande 21185” będą oczywiście kwestie kontaktu z obcym intelektem – Zajdel tu trochę unika ewentualnych konsekwencji, narzucając bohaterom nieprzekraczalny termin 3 tygodni na eksploracje dwóch planet (lecieć przez kosmos kilkanaście lat, by badać globy przez 3 tygodnie? – lekko to absurdalne), ale rozwija dość ciekawą teorię przygotowywania cywilizacji do późniejszego ich ze sobą zetknięcia i każe swym bohaterom rozmawiać na te tematy, rozważając różne za i przeciw form kontaktu i kolonizacji.
„Lalande 21185” jest dziś w dużej mierze pewnego rodzaju podróżą w czasie do starej, optymistycznej fantastyki, przypomnieniem, jakie tematy interesowały twórców w tamtych czasach, i nawet przy wszystkich swych ułomnościach literackich, może być dziś interesującym – i całkiem sympatycznym – spojrzeniem na czasy, gdy gwiazdy były gwiazdami, kosmonauci byli kosmonautami, a małe futrzaste istoty z Sagittariusa IX były małymi futrzastymi istotami z Sagittariusa IX.
PS. Ocena – ze względu na sentyment do takiej fantastyki – nieco zawyżona. Pewnie uczciwiej by było przyznać 50%.