Clive Barker porwał się na rzecz niełatwą – zapragnął chyba udowodnić apostołom wielkich religii, że można stworzyć w pojedynkę świętą księgę jakiegoś własnego kultu i wydać ją pod szyldem literatury fantastycznej. Brzmi to może jak złośliwość, lecz rozbuchana fantazja pisarza, choć potrafi autentycznie zachwycać, czasem prowadzi go na manowce.
Ewangelia według św. Clive’a
[Clive Barker „Imajica” - recenzja]
Clive Barker porwał się na rzecz niełatwą – zapragnął chyba udowodnić apostołom wielkich religii, że można stworzyć w pojedynkę świętą księgę jakiegoś własnego kultu i wydać ją pod szyldem literatury fantastycznej. Brzmi to może jak złośliwość, lecz rozbuchana fantazja pisarza, choć potrafi autentycznie zachwycać, czasem prowadzi go na manowce.
Powieść zdradza inklinacje mitologiczno-religijne Barkera, czerpiąc z różnych tradycji, czasem nachalnie, innym razem w mniej oczywisty sposób. Wszystko to przefiltrowane jest przez fiksacyjną wyobraźnię amerykańskiego twórcy ze skłonnościami do wybujałego, mrocznego erotyzmu, w czym mocno przypomina twórczość Kathe Koji. „Imajikę” można wręcz nazwać autorską ewangelią, zdradzającą wiele zapożyczeń, ale oczywiście specyficznie obsesyjną, jak to u tego autora bywa. Pozbawioną przy tym moralnej nauki, jaką niosą ze sobą księgi najważniejszych religii, uboższą również pod względem literackim, przynajmniej w niektórych fragmentach.
Mamy tu zatem kosmogonię i kosmologię świata zwanego Imajiką – historię boga, który przemierzył wszystkie krainy, po drodze eliminując lub spychając na margines pierwiastek kobiecy, aż wreszcie osiadł w swojej samotni i na coś czeka. Imajica składa się z pięciu części zwanych dominiami, pierwsze cztery są ze sobą połączone, piąte natomiast, czyli Ziemia (a może tylko Anglia? a może np. cały Układ Słoneczny? – w powieści nie jest to ostatecznie wyjaśnione) oddzielone jest od pozostałych piekielną czeluścią zwaną In Ovo. Sęk w tym, by Piąte Dominium połączyć z pozostałymi, czym od wieków bez rezultatu zajmują się rozmaici mistrzowie i boscy pomazańcy. Po co to robić? Nikt dokładnie nie wie, ale wszyscy wtajemniczeni zapewniają, że to jedyna i naturalna droga dla naszej rzeczywistości – połączyć się na nowo z utraconymi terenami. Niestety kolejne próby Pojednania nie dają rezultatu, ostatnia, dokonana dwieście lat wcześniej, zakończyła się straszliwą klęską, zrzucając na świat przekleństwo i okrywając hańbą nazwisko Sartoriego, maestra, który nią dowodził.
Barker miesza najróżniejsze elementy znane z rozmaitych mitologii i religii, niektóre z nich będą łatwe do odszyfrowania, inne bardziej zakamuflowane, tworząc kocioł, w którym czasem trudno się odnaleźć. To chyba jeden z najpowszechniejszych zarzutów wobec powieści – przez swą monumentalną formę i nagromadzenie bogactwa części składowych, trudno się połapać, co jest tu szczególnie istotne. Bogactwo motywów jest ogromne: syn boży pragnący zbawić świat, odwieczny pojedynek pierwiastka męskiego z żeńskim, bóg przedstawiany pod różnymi kątami, magiczne próby scalenia świata, zagubione duchy poszukujące swojej drogi i wiecznego pokoju, matka-karmicielka boga, dwoistość boskiej natury, piekło i niebo, okultyzm, walka dobra ze złem w wymiarze ogólnym i jednostkowym, wiele poziomów egzystencji, już nie mówiąc o różnych symbolach, jak również o zemście, miłości, śmierci, nadziei, upadku, grzechu, winie – a to wszystko tylko wierzchołek góry lodowej.
Pisarz wymieszał dość typową fantasy (gdy akcja przenosi się do innych dominiów) z jej młodszą siostrą, urban fantasy (gdy akcja rozgrywa się w Londynie), przy czym ta druga wygląda na ożywczo świeżą przy swej zaskorupiałej w schematach krewniaczce. Pierwsze dwieście stron, wprowadzające czytelnika w relacje między postaciami, jest znakomite. Sposób budowania świata przedstawionego przypomina mi najlepsze momenty z prozy Dickensa – bohaterowie są w nim mocno osadzeni, dogłębnie sportretowani, ukazani z różnych stron, a ich życie opisane barwnie. W późniejszych fragmentach „Imajiki” właśnie te chwile, gdy akcja znów wraca do Londynu są zwykle zdecydowanie bardziej interesujące od relacji z pozostałych dominiów. Inna sprawa, że stolica Wielkiej Brytanii wydaje się świetnie nadawać na siedzibę dziwnych kultów, miejsce-łącznik z zaświatami i pole działania tajemniczej organizacji Tabula Rasa, której członkowie strzegą wielkich tajemnic świata, a ich księgozbiór przebija nawet ten watykański. Najwyraźniej sprzyjało to Barkerowi, gdyż udziwnianie naszej rzeczywistości wyszło pod każdym względem lepiej, niż opracowywanie nowych światów od podszewki. Z tego wynika nierówny poziom „Imajiki” – bardzo interesującej w momentach londyńskich i co najwyżej przeciętnej w pozostałych chwilach.
W zamierzeniu cztery pozostałe dominia miały olśniewać czytelnika i zachwycać go na każdym kroku niezwykłościami, tymczasem nie są wcale niczym szczególnym, ot, zwyczajne pustkowia, zacofane technologicznie i cywilizacyjnie połacie terenu, jakich można by na Ziemi odnaleźć dziesiątki. Jedynym, co je wyróżnia to obowiązkowo przez autora udziwniona flora i fauna oraz kilka wymyślnych ras. Najważniejsi bohaterowie przypominają jednak ludzi, a i elementy przyrodnicze są podobne do naszych, tyle że noszą abstrakcyjne miana. Ze wszystkich dominiów poznajemy ledwie kilka miejsc, które delikatnie mówiąc nie zachwycają egzotyką, nie trzeba się nawet ruszać poza granice Polski, by spotkać podobne krajobrazy.
Wcale nie lepiej jest ze stolicą i pępkiem tego obcego świata – legendarnym miastem Yzordderrex. Wokół niego kręci się wszystko, co odbywa się po drugiej stronie In Ovo, tu pałac ma autarcha trzymający w kleszczach cztery dominia, tu trafiają najczęściej bohaterowie przenoszący się z Ziemi, tu wreszcie dojdzie do wielu ważnych rozstrzygnięć fabularnych. Wszystko w porządku, ale znów – wielkie miasto, ale opisane niespecjalnie ciekawie. Trudno zrozumieć, dlaczego jedni bohaterowie pragną do niego podróżować, kolejni żyć w nim, a jeszcze inni nawet tam umierać. Z pompatycznych opisów niewiele niestety wynika. Paradoksalnie więc wcale nie odczuwa się specjalnie głębi świata po drugiej stronie In Ovo, zdaje się on ubogi, bo autor przesadnie skoncentrował się na jego pompatycznych opisach i takichże dialogach.
To zresztą dla Barkera poważniejszy kłopot – trudność w precyzyjnym wyrażaniu myśli i skierowaniu akcji na tor zakończony konkretnym celem. Z tego też powodu „Imajica” jest niemożebnie rozwleczona i choć wielkość świata i zadań, jakie stawia się bohaterom uzasadnia w pewnym stopniu jej objętość, to rezygnacja z niektórych fragmentów zrobiłaby czytelnikom dobrze. Pomogłoby zwłaszcza przewietrzenie książki z nadmiaru emfatycznie opisanych stanów emocjonalnych bohaterów oraz pretensjonalnych dialogów, zwłaszcza w relacji kreowanego na mesjasza Gentle`a z Pie`oh`Pahem.
Pomysł z całą pewnością przerósł swego twórcę, z czego trudno czynić zarzut, bo tak monumentalnej w założeniu wizji nie sprostałyby umysły najwybitniejszych twórców literatury. Pytanie więc, po co było tworzyć powieść aż tak rozbuchaną, mającą pretensję do bycia dziełem wielkim pod każdym względem? Najmocniej tej przesadzie daje wyraz finał powieści – nielogiczny, żeby nie powiedzieć nonsensowny. Groźny bóg, stwórca świata i zarazem jego postrach, okazuje się niezbyt rozumną, w dodatku wyjątkowo pyszną, istotą z przerośniętym ego (choć w przypadku bóstw to może być norma), a przez to – łatwą do ujarzmienia i pokonania.
Największą bolączką „Imajiki” okazała się właśnie rozbuchana wizja, której po prostu nie sposób było domknąć w wiarygodny sposób. Dlatego nie może być zaskoczeniem, że zakończenie należy do najsłabszych fragmentów książki, a rozciągnięcie go na dziesiątki (może nawet setki) stron tylko rozmywa ciekawe koncepcje proponowane wcześniej przez Barkera. Odniosłem wrażenie, że autor kończąc powieść odczuwał najprawdziwsze męki piekielne, nie wiedząc, w którym miejscu postawić wreszcie kropkę. Szkoda tylko, że po znakomitym początku i całkiem niezłym rozwinięciu, również czytelnik przeżywa katusze zbliżając się do końca. Szkoda tym bardziej, że początek powieści zwiastował spotkanie z dziełem wyjątkowym, umiejętnie zbudowanym i wypełnionym pasjonującymi historiami. Zbyt wiele zalet własnego pomysłu rozmył jednak Barker po drodze do nieprzekonującego zakończenia, by uznać „Imajikę” za powieść więcej niż przeciętną.