Dziwi trochę, że „Lisowczyków” Ossendowskiego zdecydowano się wydać dopiero niedawno. Wszak, patrząc na renesans staropolszczyzny w polskiej kulturze popularnej, dzieło to powinno było trafić do nas już całe lata temu. Ale nic to straconego, bo i przedstawiona historia w pełni sarmacka nie jest.
Sarmackie podróże
[Antoni Ferdynand Ossendowski „Lisowczycy” - recenzja]
Dziwi trochę, że „Lisowczyków” Ossendowskiego zdecydowano się wydać dopiero niedawno. Wszak, patrząc na renesans staropolszczyzny w polskiej kulturze popularnej, dzieło to powinno było trafić do nas już całe lata temu. Ale nic to straconego, bo i przedstawiona historia w pełni sarmacka nie jest.
Antoni Ferdynand Ossendowski
‹Lisowczycy›
„Lisowczycy” są powieścią przygodową, która stara się nieco wybielić obraz tytułowej, niesławnej polskiej formacji powstałej podczas wielkiej smuty i wojny Rzeczpospolitej Obojga Narodów z Rosją. Na kartach książki Ossendowskiego będziemy mieli okazję poznać bliżej historycznych bohaterów tamtych czasów, od Aleksandra Lisowskiego herbu Jeż, przez Hetmana Wielkiego Koronnego Jana Karola Chodkiewicza, na królu Zygmuncie III kończąc. Przy tej całej plejadzie bohaterów nie sposób było uniknąć drobnych potknięć, nie wpływają one jednak na odbiór całej historii. Która, wbrew tytułowi, opowieścią o lisowczykach do końca nie jest.
Oczywiście z samego początku na główną osobę dramatu wyrasta sam Lisowski, bezwzględny wojownik i dowódca pragnący służbą dla ojczyzny odkupić swoje wcześniejsze winy: udział w rokoszu Zebrzydowskiego oraz późniejszą infamię (z której, o czym Ossendowski nie wspomina, został Lisowski uwolniony już w 1611 roku). Jest przy tym gotów na wszystko, nawet na samotną wyprawę na Moskwę, gdzie polska załoga resztkami sił utrzymywała w swoich rękach Kreml. Jednak niepisane mu są tak wielkie osiągnięcia, bo choć siał postrach wśród Rosjan od Morza Kaspijskiego aż po Morze Białe, musiał się on także liczyć z planami samego króla Zygmunta III Wazy. Ten zaś, mimo bardzo realnych szans na objęcie tronu moskiewskiego przez jego syna, Władysława, nie zgodził się na to, marząc o przejęciu kontroli nad Rosją we własnym imieniu i szerzeniu tam katolicyzmu (czemu sprzyjał oczywiście kler katolicki oraz jezuici).
Ossendowski przez pierwszych kilka rozdziałów pozostawia nam nadzieję na to, że faktycznie losy Lisowskiego będą stanowiły główny nurt powieści, jednak rychło zdanie zmienia, proponując nam w zamian trzech innych bohaterów, choć również Lisów i świeżo zwerbowanych lisowczyków. Owa trójka braci stryjecznych, którzy wyrwali się z domowych pieleszy, by walczyć i zdobywać sławę, to jeszcze bardziej niż Lisowski postaci archetypiczne: młodzi, bitni, silni, sprytni, a przy tym wcale nie ślepi na wdzięki niewieście (co zresztą pozwala wprowadzić do historii wątek miłosny, który, świadomie lub nie, upodabnia fabułę w końcowych rozdziałach do jakiegoś kiepskiego moralitetu).
Marcin, Jan i Olko to zresztą postaci na wskroś rycerskie i sarmackie, co rusz przypominające wszystkim, że ich przodkowie bili się zarówno pod Legnicą, jak i pod Grunwaldem. We trzech ruszają na misję, która zawiedzie ich w głąb państwa rosyjskiego i pozwoli im wykazać się niejednym bohaterskim czynem. Jednak przejście, jakiego dokonuje Ossendowski – od postaci historycznych i wydarzeń na wielką skalę po realistycznych, choć zapewne wymyślonych bohaterów i wydarzenia związane z ich przygodami – okazuje się największym (obok wątku miłosnego) rozczarowaniem. Kiedy już rozpoczniemy przygodę w towarzystwie trójki Lisów, tracimy z oczu cały fascynujący szerszy kontekst wydarzeń, wielką politykę oraz trudną sytuację Rzeczypospolitej w konflikcie z osłabionym, ale wciąż zdolnym do oporu państwem moskiewskim.
Nie powinno dziwić, że Ossendowski w pełni świadomie sięga do Sienkiewiczowskiej tradycji, wykorzystując liczne zawarte w „Trylogii” elementy, doprawiając je swoimi własnymi doświadczeniami (cały wątek późniejszej podróży Olka i jego towarzyszy). Efekt nie należy do najgorszych, bo lektura faktycznie wciąga, ale w wielu przypadkach bohaterowie stają się po prostu narzędziami służącymi do zbudowania nie zawsze ciekawej fabuły, która z kolei służy autorowi do zaprezentowania nam swojej bogatej wyobraźni i równie bogatych opisów (opartych na tym, co sam widział i zapewne doświadczył).
Efekt jest taki, że dostajemy zdecydowanie zbyt mało lisowczyków w „Lisowczykach”, nawet jeśli sam Olko Lis w pewnym momencie swoich przygód, jak gdyby podświadomie, organizuje na własną rękę oddział, który do złudzenia przypomina właśnie lisowczyków. Pozwala to autorowi na o wiele większą swobodę i opisywanie wydarzeń, w których sam Lisowski nie mógł wziąć udziału. Rozwiązanie z pewnością ciekawe i dające olbrzymie pole do popisu, które jednak nie zostało wykorzystane w zadowalający sposób. Nawet jeśli w pełni wpisuje się ono w przygodowy charakter całej historii, to jednak biorąc do rąk książkę pod takim tytułem oczekiwalibyśmy raczej bardziej sarmackiej w swoim klimacie i bardziej okołopolskiej opowieści. Tych elementów tymczasem doświadczymy zaledwie w początkowych i końcowych rozdziałach.
Wreszcie nie mogę zgodzić się z opinią Krzysztofa Jóźwiaka, nazywającego „Lisowczyków” „Ossendowskim w czystej postaci”. Ossendowski w czystej postaci występuje w swoich licznych i popularnych książkach podróżniczych, tutaj natomiast otrzymujemy powieść nie tylko niezgodną z oczekiwaniami, ale nawet nie do końca pasującą do jej opisu. Co nie znaczy, że jest to książka zła.
Uwzględnij kiedy ta książka powstała- lata 20,30 XX wieku nadawały praktycznie wszystkim ówcześnie wydawanym książkom przygodowym taką manierę. Wyzwolić się z niej umiało niewielu- Fidler, Grabowski (ale ten pisał horrory)