Antologia „Ostatni dzień pary” jest zbiorem w większości debiutanckich opowiadań z konkursu zorganizowanego na Krakonie 2013, osnutych dokoła tematyki steampunku oraz postapokalipsy.
Dekonstrukcja w wersji soft
[„Ostatni dzień pary” - recenzja]
Antologia „Ostatni dzień pary” jest zbiorem w większości debiutanckich opowiadań z konkursu zorganizowanego na Krakonie 2013, osnutych dokoła tematyki steampunku oraz postapokalipsy.
Zbiorek, wydany w formie ebooka, odznacza się zadziwiającą spójnością stylistyczną. Uważam to jednak, paradoksalnie, za jego największą wadę; szybko się okazuje, że teksty, szalenie zróżnicowane na poziomie koncepcji, są po prostu napisane na jedno kopyto. Steampunkowa stylizacja w języku większości opowiadań objawia się właściwie tylko poprzez wielokrotne wtręty z języka niemieckiego albo francuskiego i/lub nagromadzenie archaizmów – poza tym, z nielicznymi wyjątkami, przebiega na planie kompozycyjnym, poprzez konstrukcję świata przedstawionego z pominięciem jego opisu. Jest to zabieg, niestety, stary jak mowa pozornie zależna, ale też zrozumiały – dziesięć tysięcy znaków, czyli narzucony przez organizatorów limit, nie daje szczególnego pola do popisu jeśli chodzi o budowanie przestrzeni, czasu czy bohaterów.
Padło słowo „wyjątki”, więc należy o nich wspomnieć. Będą to przede wszystkim trzy teksty: „Doktor Dietl ratuje świat” M. Podlewskiego, „Kolebka” F. Laskowskiego oraz świetny „Steampark jurajski” P. Zańki. Cechą szczególną pierwszego z nich są przede wszystkim liczne nawiązania do historii Krakowa i literatury, które wobec całkiem błyskotliwej przewrotności fabularnej wywołują liczne uśmiechy, mimo tego, że tekst jest króciutki. „Kolebkę” ponad średnią wynosi zaskakująca wrażliwość i przenikliwość w ujęciu głównego bohatera oraz realiów, jak również próba ujęcia w konwencji fantastycznej problemów realnych, szczególnie społecznych; a z racji faktu, że opowiadanie jest skonstruowane bardzo zręcznie i wykorzystuje sporo ciekawych zabiegów narracyjnych, urasta do rangi jednego z najlepszych, jeśli nie najlepszego w zbiorze. W „Steamparku jurajskim” z kolei perłowa jest stylizacja, która doskonale wpisuje się w estetykę steampunku; zastanawiałem się nawet, czy odzywki znanego z nalanej, ruskiej mordy Aleksandra III nie są czasem zaanektowane do tekstu z jakichś autentycznych anegdot.
Skoro już jesteśmy przy estetyce steampunkowej, warto zwrócić uwagę na obecny w większości tekstów sznyt nostalgiczny, wpisujący się niejako siłą rzeczy w charakterystykę gatunku. Doskonale został on zrealizowany w bardzo dobrym „Szkiełku i oku” Anny Głuszek, która w historii zdesperowanego naukowca pod płaszczem barokowych, lirycznych schematów przemyciła ogromne pokłady tragizmu. Znajdujemy go również w „Ostatnim dniu pary” K. Cisowskiej z jego zauważalną nutą tęsknoty za czasami arystokracji oraz w „Pierwszym człowieku w eterze” A. Podlewskiego, dla odmiany płaczącym za pionierską epoką nauki. Szczerze żałowałem, że nikt nie pokusił się o tekst nawiązujący do romantycznej legendy kolonializmu lub odkryć geograficznych – ale też trudno recenzentowi wymagać od zbioru opowiadań, żeby znalazł w nim dokładnie to, co sobie życzy. Koniec końców ta „nostalgiczna” część antologii pozostawia chyba najmilsze wrażenie wypełnienia realiów steampunku treścią głębszą niż śrubki, krynoliny i gadające koty.
Ostatnim opowiadaniem, które warto zauważyć, głównie z uwagi na rubaszny, powiedziałbym nawet: bezczelny humor, są „Owieczki” A. Daukszewicza. Pozostałe teksty, w tym – niestety – większość postapokaliptycznych, prezentują sobą dużo niższy poziom. Albo opierają się na realizacji konkretnego konceptu fantastycznego i niczego poza nim, albo usiłują stawiać miałkie i pretensjonalne pytania egzystencjalne, najczęściej w dodatku ujmowane wprost, tak jakby autorzy chcieli dać do zrozumienia zarówno fandomowi jak i czytelnikom spoza niego, że odgórnie uznają odbiorcę za idiotę. Nie mogę się powstrzymać, żeby nie poznęcać się nad jednym, konkretnym tekstem, który doskonale ukazuje, o co mi chodzi: mowa o „Małpiarni” K. Piskorskiego, w której nagromadzenie oklepanych motywów, zupełnie zbędnej, całkowicie transparentnej nomenklatury „gatunkowej” i niemiłosiernie tandetnych chwytów kierowanych w bardziej łzawą część czytelników (wyzyskiwane dzieci-samobójcy) powoduje nagłe skurcze żuchwy z zażenowania.
Sytuację tych naprawdę złych tekstów poprawia wspomniana na początku recenzji jednolitość stylistyczna, która miesza je z tymi średnio udanymi, ale jednak udanymi, zlewając wszystko razem w pulpę, którą łyka się bez oporów, ale też nie bez zakrztuszeń. Aby pozostać uczciwym w stosunku do autorów, którzy nie popełnili żadnych zbrodni, wymieniam te całkiem akceptowalne: „Człowieszyna”, „Panna Anna…”, „Golem z Festung Krakau”. Te, których czytać moim zdaniem nie warto, uparty czytelnik musi wyróżnić ze spisu treści drogą eliminacji.
Wiedziony poczuciem recenzenckiego obowiązku na zakończenie wspomnę o wydaniu, które jest bardzo przyzwoite. Tekst poskładany jest poprawnie, co na rynku elektronicznym wcale nie jest oczywiste. Ornamentyka tytułów i ozdób wprowadza miły klimat, a ilustracje, chociaż trącą chwilami mangową kreską, stoją na poziomie i dodają atrakcyjności tekstom (szczególnie te autorstwa K. Cisowskiej i E. Skuzy).
Koniec końców, sięgając po „Ostatni dzień pary” bardziej wymagający czytelnik otrzyma zbiór, z którego spokojnie można wydestylować jego faktyczną treść zmniejszając objętość o połowę – za to jest to treść na całkiem wysokim poziomie, szczególnie, że większość tekstów jest autorstwa debiutantów. A jeśli nieco załagodzić swoje oczekiwania, przeczyta się ciekawą, całkiem wciągającą książkę na zimowy wieczór z herbatą, utrzymaną w uroczej i pociągającej stylistyce.
Dzięki za dobre słowo :)