Czesi kojarzą nam się powszechnie jako naród kpiarzy i dowcipnisiów, na co zresztą można znaleźć multum dowodów w literaturze czy w filmie. Jan Balabán wywraca ten stereotyp do góry nogami – jego przesiąknięta smutkiem i pesymizmem proza skłania do refleksyjnej zadumy, nie do śmiechu.
Filozofia pustki i rozpaczy
[Jan Balabán „Wakacje. Możliwe, że odchodzimy”, Jan Balabán „Zapytaj taty” - recenzja]
Czesi kojarzą nam się powszechnie jako naród kpiarzy i dowcipnisiów, na co zresztą można znaleźć multum dowodów w literaturze czy w filmie. Jan Balabán wywraca ten stereotyp do góry nogami – jego przesiąknięta smutkiem i pesymizmem proza skłania do refleksyjnej zadumy, nie do śmiechu.
Jan Balabán
‹Wakacje. Możliwe, że odchodzimy›
Twórczość czeskiego pisarza przesiąknięta jest duchem poezji – portretuje ludzi jako istoty przepełnione egzystencjalnym bólem, za czymś goniące, o czymś śniące, łudzące się zgubną nadzieją, a ostatecznie rozpływające się w nicości. Brzmi to może górnolotnie, ale Balabán raczej nie tworzył z pozycji moralizatora czy sędziego, lecz wylewał z siebie potok smutku, rozżalenia, braku sensu, głębokiego zawodu błahością spraw doczesnych. Opisywał życie istot, które nie potrafią się w życiu odnaleźć, gorzej nawet, życie jest dla nich źródłem cierpienia, ciągłą udręką.
Jest to proza tak pozbawiona romantyzmu, jak pozbawiona życia może być powierzchnia Jowisza. Są tu pary, które żyją pod jednym dachem, nie kochając się i nic o sobie nie wiedząc. Kobieta do tego stopnia pogodzona ze zdradami męża, że przed jego wyjazdem na konferencję sama kupuje i pakuje mu do torby paczkę prezerwatyw. Mężczyzna, który podnosi się rano z łóżka i już podając kawę małżonce kłóci się z nią. Wdowa, która nie potrafi przywołać w pamięci obrazu męża, a jedynym dla niej wspomnieniem jest pustka. Są tu dzieci jako świadkowie, czasem świadomi, częściej nie, bezsensu życia własnych rodziców. Wszystkich łączy smutek, żal, ból serca, tęsknota za czymś odległym, nieosiągalnym, czego zdobycie jest wyłącznie ułudą. Płaczą po straconych szansach, a smutki zapijają alkoholem. Zmieniają swoje życie, ale raczej na gorsze. Nie mogą się pozbierać po różnych przygodach. Nie potrafią się komunikować z innymi ludźmi, tracą wiarę i nadzieję, nie kochają i nikt ich nie kocha.
O pierwszym miłosnym uniesieniu dwojga młodych pisał czeski prozaik następująco: „Unosząca się przez cały dzień w powietrzu nieuchronność dopadła ich w osikowym lasku pod cmentarzem. Kiedy później pływali nadzy w chłodnej wodzie, zmywali z siebie własną hańbę”. A o innej parze: ludzie się kochają i w takich chwilach rozumieją doskonale, „ale tylko przez tę krótką chwilę wyciętą z czasu. Kiedy później, owiani tym, czego żadne z nich nie ma, kiedy jest samo, skulili się w gnieździe pośrodku poręby, czuli, jak znów otacza ich niekończąca się marność”. W takich chwilach żadnej pociechy nie przynoszą nam bliscy, ponieważ są oni być może jeszcze gorsi od wszystkich pozostałych: „Niechże pan zrozumie, że każdy musi ponosić odpowiedzialność za swoje życie i nie oczekiwać niczego od innych. – Nawet od najbliższych? – Od nich w szczególności. (…) Leżąc, sam siebie wydaje pan na żer… – Bestiom!”. I znów zapis z historii pozornie szczęśliwego związku, w którym autor już dostrzega świadectwa rozpadu: „- Ja znam go tak dobrze, że właściwie nie wiem już, kim jest. – Podobnie zaczyna dziać się nam dwojgu, nie uważasz?”. Ciężar wciąż odkładanych na nieistniejące „później” rozmów, tych trudnych, ważnych wisi nad bohaterami jak złe widmo. Poddają się biegowi strumienia, trwają w inercji, nie lubią zmian, bo zmiana niesie niebezpieczeństwo czegoś nieznanego. Tak jak w powieści „Zapytaj taty”, gdzie nad dziećmi zmarłego mężczyzny ciąży oskarżenie jego przyjaciela z dawnych lat – czyżby znany i powszechnie szanowany lekarz dopuścił się w przeszłości jakiejś zbrodni? Nawet tak z pozoru sensacyjny punkt wyjścia dla prozy daje Balabánowi okazję raczej do zadumy nad ulotnością życia, kruchością pamięci, pozorami, za którymi się chowamy – można by wręcz nazwać pisarza mianem filozofa smutku, pustki i rozpaczy.
Jan Balabán
‹Zapytaj taty›
W nielicznych tylko momentach przebija spod tej wierzchniej warstwy melancholii absolutnej jakaś cząstka charakterystycznej czeskiej wesołości. Są nawet niekiedy chwile całkowitego odstępstwa od przyjętej przez Balabána formy, jak w opowiadaniu „U komunistów”, w którym do pewnego mężczyzny przybywa ni stąd, ni zowąd jego siostra, zrodzona z innego ojca – jest wreszcie, zamiast bólu serca, radość i nadzieja. I choć takich momentów jest więcej, są to raczej odstępstwa od reguły.
Smutny, strasznie smutny i przygnębiający jest świat Balabána, a przecież nawet na chwilę nie odstępuje on od zwyczajnych, codziennych bohaterów, naszych sąsiadów, znajomych, krewnych, nas samych. Oni tu wszyscy są, jakby autor przemierzał ulicę za ulicą i opisywał przypadkowych ludzi, budując obraz społeczeństwa przez pryzmat własnego losu. Nie ma tu historii odległych, życie dzieje się tu, teraz i nic z tym specjalnie nie można zrobić. To są opowieści zza ściany wielkich domów i z wnętrza nas samych.
Wiele w tej prozie musi być samego autora, jego tęsknot, smutku i melancholii. Patrzył najwidoczniej na życie przez jakieś przeciwieństwo różowych okularów, dostrzegając jedynie szarość w setkach odcieni. To proza na wieczór, służąca ku zadumie, skłaniająca ku autoanalizie, sięgająca do tego, o czym, jak bohaterowie, zwykle nie chcemy mówić głośno. Wybieramy milczenie lub tematy lżejsze, weselsze być może z lenistwa, ze strachu, a może dlatego, że taka jest nasza natura. Tak jak Paweł Niedostał, doktor Satinsky i inni ukrywamy wewnątrz siebie emocje, nie mogąc ani nie chcąc wyrzucić ich na zewnątrz. A nawet jeśli pragniemy to zrobić, okazuje się, że nie wiemy jak. W tym zawiera się uniwersalizm prozy Balabána, że pisał o kwestiach ogólnoludzkich, jątrzących prawdopodobnie wszystkich na świecie, niezależnie od czynników zewnętrznych, poruszał kwestie tego, co w człowieku siedzi głęboko ukryte, przyczajone przed światem.