Nie są „Obrońcy Królestwa” lekturą dla tych, dla których jedynym możliwym obrazem anioła jest blondwłosa skrzydlata postać w długiej białej szacie. Owszem, tutaj aniołowie mają skrzydła, ale ubierają się raczej w skórzane kurtki, wojskowe spodnie i ciężkie buty niż w powłóczyste giezła. Chadzają do barów, niektórzy wręcz do spelunek w Limbo, zaś arystokraci jeżdżą polować na chimery. Za oknami pałacu Lucyfera latają harpie, a smoka można prowadzić na smyczy, no i oczywiście to, że się jest demonem, nie znaczy wcale, że nie można gustować w klasycznym malarstwie i rzeźbie.
Adveniat Regnum Tuum
[Maja Lidia Kossakowska „Obrońcy Królestwa” - recenzja]
Nie są „Obrońcy Królestwa” lekturą dla tych, dla których jedynym możliwym obrazem anioła jest blondwłosa skrzydlata postać w długiej białej szacie. Owszem, tutaj aniołowie mają skrzydła, ale ubierają się raczej w skórzane kurtki, wojskowe spodnie i ciężkie buty niż w powłóczyste giezła. Chadzają do barów, niektórzy wręcz do spelunek w Limbo, zaś arystokraci jeżdżą polować na chimery. Za oknami pałacu Lucyfera latają harpie, a smoka można prowadzić na smyczy, no i oczywiście to, że się jest demonem, nie znaczy wcale, że nie można gustować w klasycznym malarstwie i rzeźbie.
Maja Lidia Kossakowska
‹Obrońcy Królestwa›
Oto Królestwo. Wysoka na pół nieba, jakby utkana z błękitnej mgły góra. A oto jego mieszkańcy: od prostych aniołów aż po serafiny stojące przy tronie samej Jasności. Oto Głębia i ci, o których mówią, że upadli. Oto wreszcie pośrodku Limbo, ziemia niczyja, zatłoczone podgrodzie. Znamy tę geografię wszyscy, ale to bardzo powierzchowna wiedza. Wieki temu badacze Pisma zgłębili ją, odkrywając hierarchie aniołów, demonów, struktury administracyjne, organizację armii i mnóstwo innych szczegółów, nad którymi nawet na Ziemi rzadko kiedy się zastanawiamy.
Do wiedzy tej dotarła Maja Lidia Kossakowska i oparła na niej świat, w którym dzieją się opowiadania z wydanego niedawno przez Runę zbioru „Obrońcy Królestwa”. W jego skład weszło osiem tekstów; część z nich została wprawdzie opublikowana niegdyś w czasopismach, głównie w „Fenixie”, ale było to już blisko trzy lata temu, więc najwyższy czas na przypomnienie ich sobie. Szkoda wręcz, że w książce nie znalazło się jeszcze ostatnie z serii opowiadań (było to jednak niemożliwe z przyczyn formalnych). Ostatnie, jako że opowiadania Mai da się, i w „Obrońcach Królestwa” tak jest, ułożyć w kolejności chronologicznej. Związki między nimi są jednak na tyle luźne, że porządek czytania może być dowolny, ale też niezbyt widziałbym sens takiego podejścia; długości wszystkich są prawie jednakowe i nawet nie ma ich jak dopasowywać do czasu jazdy autobusem.
Zbiór rozpoczyna „Beznogi tancerz”, historia jeszcze z początków istnienia Królestwa. To czasy, kiedy dopiero tworzyła się jego struktura, a młodzi archaniołowie Lucyfer i Gabriel wspólnie poszukiwali dla niej najlepszego kształtu i bronili przed Antykreatorem, choćby za cenę buntu przeciw zaślepionym bezmyślną dumą przełożonym. Końcówkę tej epoki opisuje następne opowiadanie, „Smuga krwi”. Przez Głębię wędrują maruderzy wojen między starą arystokracją a Lucyferem i jego towarzyszami. Oni już zdobyli władzę, ale w państwie wciąż jest niespokojnie, lokalni szlachetkowie niechętnie poddają się nowej administracji, a uchodźcy i zdemobilizowani żołnierze szukają sobie miejsca w nowych czasach. Właściwie jest to historia uniwersalna, brzytwa Lema może usunąć z niej elementy fantasy bez szkody dla treści, nie może to jednak być zarzutem. „Smuga krwi” wpisuje się doskonale w całość dziejów Królestwa (i Głębi) i jedynym powodem, dla którego niezręcznie powiedzieć, że czyta się ją z przyjemnością, to że opowiadanie jest dość przygnębiające. Ale cóż, przecież nie mamy w ręku zbioru humoresek.
Wydarzenia opisywane w „Zobaczyć czerwień” toczą się w już ustabilizowanym świecie Głębi, gdzie Asmodeusz prowadzi luksusowe domy publiczne, a dla rozrywki kolekcjonuje dzieła sztuki, samemu zresztą też próbując z powodzeniem malarstwa. Niestety, ma również problemy, można powiedzieć rodzinne, których skutki bywają na początku denerwujące, ale z czasem i tragiczne. Dobrze przynajmniej, że może liczyć na przyjaciół, chociażby na Lucyfera.
Następnym opowiadaniem, „Dopuszczalnymi stratami”, autorka powraca do Królestwa. A powraca w momencie krytycznym, kiedy jak nigdy obrońcy stają się potrzebni. Rafał załamuje się, a Gabriel i Michał zaczynają działać, zbierając pozostałych czterech archaniołów. Tymczasem coraz trudniej jest utrzymac dyskrecję, wielu mieszkańców widzi w snach niepokojące znaki. Ale na razie prawdę rozumieją tylko żyjący w odosobnieniu szaleńcy – potężny sześcioskrzydły Serafiel oraz ukryty w złowieszczym ogrodzie człowiek pokutujący w Niebie za to, że niegdyś prawdę przeoczył.
Na zewnątrz jednak życie płynie normalnie, aniołowie i demony pracują jak co dzień. W „Wieży zapałek” możemy poznać dość nieciekawy los aniołów stróżów. To uciążliwa i czasem niewdzięczna praca, a stróże nie cieszą się zbytnim szacunkiem innych skrzydlatych. Cóż, ich przygotowanie za bardzo przypomina tresurę i mocno rzutuje na osobowość. Ale jak to czasem w życiu bywa, gość z zewnątrz może, chociaż nie zna tematu, pomóc dobrą radą. Tak właśnie dzieje się teraz, kiedy Saturnin do pomocy przy uciążliwym podopiecznym dostaje zdemobilizowanego po utracie skrzydła weterana Gamerina zwanego przez znajomych Drago. Nawiasem mówiąc, wśród tych znajomych jest też i znajomy czytelnika sprzed kilku opowiadań, demon Hazar.
Czego by jednak nie mówić o losie aniołów stróżów, oni przynajmniej mogą liczyć właśnie na zmiennika, a wreszcie na odwołanie. Ale są i aniołowie pełniący funkcje szczególne, których zastąpić nie ma komu. Takim jest właśnie bohater „Kosza na śmierci”, zmęczony tym, co robi od tysięcy lat. Bo też i nie jest to lekkie zajęcie.
Tymczasem w „Świetle w tunelu” powracają echa problemów, z którymi zmagali się niedawno archaniołowie. Teraz ich skutki dotykają dwóch aniołów, którzy pomocy szukają u Eryka, przypadkowej ofiary wypadku drogowego. Porywają go z owego słynnego tunelu, którym wędruje się do zatłoczonej, pełnej urzędowego bałaganu kancelarii przydzielającej każdego do jego zaświatów. Co najważniejsze, po drodze przez Limbo zdążą mu sporo opowiedzieć o Królestwie i jego funkcjonowaniu, z czego skorzystać może czytelnik.
„Obrońców Królestwa” zamyka nieco odmienna w stylu „Sól na pastwiskach niebieskich”. Z początku wyglądając na kolejną historię o niezadowolonym młodym aniele, okazuje się być opowiadaniem robiącym może nawet największe wrażenie z całego tomu. Chociaż wszystkie osiem pokazuje anioły i demony jako niezbyt różniące się od ludzi, w przedostatnim opowiadaniu rzecz jest wręcz otwarcie powiedziana, w tym końcowym widać to chyba najlepiej.
Nie są zatem „Obrońcy Królestwa” lekturą dla tych, dla których jedynym możliwym obrazem anioła jest blondwłosa skrzydlata postać w długiej białej szacie. Owszem, tutaj aniołowie mają skrzydła, ale ubierają się raczej w skórzane kurtki, wojskowe spodnie i ciężkie buty niż w powłóczyste giezła. Chadzają do barów, niektórzy wręcz do spelunek w Limbo, zaś arystokraci jeżdżą polować na chimery. Za oknami pałacu Lucyfera latają harpie, a smoka można prowadzić na smyczy, no i oczywiście to, że się jest demonem, nie znaczy wcale, że nie można gustować w klasycznym malarstwie i rzeźbie.
Światłość z kolei nie narzuca się, poza jedną jawną interwencją w zasadzie pozostawia sprawy własnemu biegowi. Tylko niekiedy bezpośrednio zainteresowani doświadczają jej wpływu. Dość się to może kłóci z potoczną wizją Pana zajmującego się wszystkim, ale ostatecznie cóż możemy wiedzieć o tym, która wizja jest prawdziwa? Szansę na taką przygodę, jaka przytrafiła się Erykowi w „Świetle w tunelu”, mamy raczej znikomą i droga do wiedzy, jak właściwie wygląda Królestwo, jest – jakkolwiek dobrze znana – to, niestety, jednokierunkowa. Myślę więc, że póki co możemy w tej dziedzinie zaufać Mai Lidii Kossakowskiej. Nawet jeżeli się okaże, że nie będziemy mogli „Obrońców Królestwa” użyć jako przewodnika, to przynajmniej przeczytamy dobrą książkę.